Jego historia zaczęła się tak, jak historia każdego – od narodzin. Przyszedł na świat jako syn dwójki magów powietrza, w jednym z domów mieszkalnych w jednej z wiosek fellarian, konkretniej w Vernis. Rodzice Randa byli niezmiernie uradowani z tego, że w końcu na świat przyszedł ich potomek. Odziedziczył cechy obojga rodziców – oczy po matce, włosy po ojcu, a skrzydła właściwie po obojgu. Ojciec Randarila był posiadaczem skrzydeł w kolorze ciemnej zieleni, a jego matka takich o odcieniu bieli i szarości. Możliwe, że z połączenia ich obojga powstały te, które ich syn miał na plecach – zielone, ale w różnorakich odcieniach tego koloru. Urodził się w wiosce utalentowanych, był dzieckiem dwóch osób, które z pewnością można było tak nazwać, więc on też miał talent tylko, że… niekoniecznie do magii i rzeczy magicznych, znaczy, może do tego też, tylko że mniejszy. Jego największym talentem było rozwiązywanie zagadek. Już od małego jego największą uwagę przyciągały te zabawki, które miały w sobie proste elementy logiczne, na przykład, różne układanki. Gorzej było, gdy nauczył się czytać, bo nie specjalnie interesowały go poważne książki, a zamiast tego zaczytywał się w mity, legendy, a także powieści kryminalne. Wtedy też odkrył swoje powołanie, chociaż może jeszcze nie do końca był tego świadom. Na pewno, gdyby ktoś zapytał go wtedy o to, kim chciałby zostać, gdy dorośnie, powiedziałby, że detektywem.
Jego młodość i wczesna dorosłość minęły mu na naukach związanych z magią, a także na czytaniu książek, które rozwijały jego główne zainteresowanie. Poza tym, częściej wymykał się też z wioski, aby badać okoliczne góry i ich szczyty, a także jaskinie. Szukał sekretów i tajemnic, a gdy już na jakąś się natknął, od razu zabierał się za jej rozwiązanie. Czasem zdarzało mu się znikać na dzień czy dwa, chociaż coś takiego zdarzało się najczęściej wtedy, gdy akurat nie musiał poświęcać czasu na naukę magii powietrze, czy była to praktyka, czy teoria. W końcu nie chciał wzbudzać podejrzeń… tylko, że jego rodzice szybko dostrzegli, co on wyprawia i najpierw odbyli z nim długą rozmowę, która nawet zahaczyła o kłótnię, jednak gdy w końcu Rand powiedział im, dlaczego to robi i, co chce osiągnąć, oni ostatecznie zrozumieli go i nie zabronili mu tego. Korzystał też z pełnego dostępu do biblioteki, który zyskał w dniu, w którym zaczął się uczyć. Wiedział też, że gdy już stanie się magiem, nadal będzie mógł wypożyczać księgi, zwoje, notesy i inne materiały, więc początkowo nie chciał się spieszyć, jednak… pragnienie wiedzy wygrało i pochłaniał jeden utwór po drugim. W ten sposób wzbogacał swój umysł o nową wiedzę na temat śledztw, zbierania dowodów, szukania śladów i innych rzeczy, które powinien wiedzieć szanujący się detektyw.
Wszystko to trwało jakieś piętnaście lat, a z racji tego, że uczenie się rozpoczął po przekroczeniu piętnastego roku życia, miał on około trzydziestu lat, gdy oficjalnie stał się magiem powietrza. Nauka nie skończyła się razem z tym dniem, jednak Rand mógł od tego momentu uczyć się samodzielnie i wtedy, kiedy chciał, a to dawało mu większą swobodę, na przykład do tego, żeby móc częściej wymykać się z Vernis. Właśnie w czasie jednej z takich krótkich wypraw, przypadkowo natknął się na coś, co okazało się rozpoczęciem jego pierwszego, prawdziwego śledztwa.
Znalazł ciało. Wiedział, że osoba ta musiała zginąć niedawno, bo jej ciało nie zaczęło tracić na materialności. Był też pewien, że jest to martwy fellarianin, a raczej fellarianka, bo Randaril rozpoznał kobietę, gdy tylko przewrócił ją ostrożnie na plecy. Linda była jego dobrą znajomą i znali się właściwie od małego, dlatego wstrząsnęło nim to, że to właśnie ją znalazł. Jednak nie padł nagle na kolana i nie zaczął rozpaczać. Owszem, śmierć bliskiej osoby była czymś bardzo nieprzyjemnym, jednak on widział to w innym świetle. Wziął głęboki wdech i obejrzał ciało. Na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, jakby grupa agresywnych, dzikich i może głodnych zwierząt upatrzyła ją sobie jako ofiarę. Zaatakowały ją i zabiły, na co wskazywałyby liczne ugryzienia, głównie na rękach i nogach. Tylko, że przeczucie podpowiadało mu, że powód śmierci był inny. Dlatego nadal oglądał ciało i szukał na nim ran, których nie mogłyby zadać zwierzęta – na pewno do tej grupy można było wpisać podłużne siniaki na szyi, których charakterystyczny wzór pasował do niegrubego sznura. Oczywiście mogło to oznaczać, że dziewczyna powiesiła się, a zwierzęta ściągnęły jej ciało, żeby się pożywić, tylko że przeczyły temu dwie rzeczy – brak liny na jej szyi lub w pobliżu tego miejsca, a także wiedza własna Randa dotycząca ofiary, bo wiedział on, że Linda była pełną życia i radosną osobą, która na pewno nie zrobiłaby czegoś takiego sobie i swojej rodzinie. Zostawały dwie możliwości, wypadek i morderstwo. To drugie było bardziej prawdopodobne, z taką myślą fellarianin zaczął szukać śladów w okolicy ciała. Niestety nie znalazł niczego poza śladami zwierząt, może nawet tych, które próbowały pożywić się ciałem.
Zaangażowany w śledztwo, na początku zapomniał o rytuale pogrzebowym, ale przypomniał sobie o nim. Dlatego postanowił, że wróci do wioski z martwą znajomą, aby można było ją wynieść na ołtarz na Trongarze. Oczywiście, obok pytań związanych z tym, jak opuścił wioskę i dlaczego to zrobił, pojawiały się też te związane z nieżywą osobą, którą niósł w ramionach. Był nawet uważany za osobę, która zabiła Lindę, jednak łatwo wybronił się z tego, dodatkowo starsi stwierdzili, że za jej śmierć odpowiadają niebezpieczeństwa leśne i niepotrzebnie wyszła w dzicz. Chłopak próbował przekonać ich do wniosków, które sam wysnuł po oględzinach ciała, wskazywał im nawet miejsce na szyi ze śladami po linie, jednak oni trwali w przekonaniu, że te wszystkie obrażenia na jej ciele, to dzieła wilków. Byli uparci, ale on również – dlatego zwrócił się do rodziny dziewczyny, przedstawił im to, co już udało mu się odkryć i zaproponował, że znajdzie tego, kto to zrobił. Zgodzili się, chociaż na początku również uważali to samo, co starsi. W każdym razie, odbył się rytuał pogrzebowy, w którym brała udział cała wioska, a Rand kontynuował swe śledztwo tuż po tym wydarzeniu. Właściwie miał dwóch głównych podejrzanych – przyjaciółkę Lindy i chłopaka w podobnym do nich wieku, który należał do jednego z oddziałów z Altarii, który stacjonował w Vernis od jakiegoś czasu. Miał też plany na własne życie, własną przyszłość, które zamierzał wdrążyć, gdy tylko znajdzie mordercę Lindy. Głównym powodem był rosnący w nim zew przygody, który łączył się ze świadomością tego, że poza Górami istnieje cały, wielki świat, w którym na pewno znalazłby pełno zagadek do rozwiązania i miejsc do zwiedzenia. Do tej decyzji również poniekąd przyczyniła się jego wymienia zdań ze starszymi i to, jak bardzo chcieli, żeby zaakceptował ich sposób myślenia; jak bardzo chcieli, żeby wszystko było tak, jak oni to sobie zaplanowali.
Nimara i Laaran byli dziwną parą podejrzanych, bo obojgiem mogłaby kierować zazdrość – dziewczyną zazdrość o wojownika, a nim zazdrość związana z… Randem, konkretniej i zazdrość, i złość. Nimara była zakochana w Laaranie, jednak on wybrał Lindę, co oczywiście nie spodobało się jej przyjaciółce. Laaranowi natomiast nie podobało się to, że Linda czasami spotyka się z Randem po to, żeby tylko z nim porozmawiać. W czasie przesłuchań, oboje oczywiście byli smutni, gdy tylko wspomniał o śmierci dziewczyny i zarzekali się też, że na pewno jej nie zabili, mówili, że ostatnio jej nie widzieli i jako podejrzanego podawali drugą osobę – Nimara podała Laarana, a on podał ją. Niewiele to przyniosło, więc Rand wybrał inną strategię – śledzenie celu. Padło na dziewczynę, na przyjaciółkę ofiary. Znów w grę wchodziła intuicja „detektywa”, bo podpowiadała mu ona, że to ją powinien obserwować. Ją, a nie żołnierza. Nie działo się nic podejrzanego, przynajmniej przez jakiś czas. Nagle w czasie trzeciego dnia śledzenia, fellarianka wyszła z wioski, podając błahy powód strażnikowi przy bramie, dodatkowo użyła też swojego uroku, aby przekonać go, żeby ją wypuścił. Rand ruszył za nią, ale on akurat nie miał problemu z wyjściem – w Vernis już rozniosła się wieść o jego „przygodach w górach”, a wartownik uznał, że właśnie zaczyna swoją kolejną wyprawę. Za Nimarą szedł głęboko w las, aż w końcu dziewczyna zatrzymała się na niewielkiej polanie. Usiadła na kamieniu i rozglądała się, jakby czekała na kogoś lub na coś. Czekała na Laarana, który pojawił się kilka chwil później.
– Dlaczego to zrobiłaś? - od razu zadał jej to pytanie, bez żadnego przywitania się z nią. Po prostu od razu zapytał ją o to, o co chciał.
– Skąd przyszedł ci do głowy pomysł, że to ja? - naturianka grała niewinną, jednak podejrzany uśmieszek pojawił się na jej twarzy. Ukrywała coś, w tej chwili raczej obaj wiedzieli, co to może być.
– Ja tego nie zrobiłem. Kochałem ją, chociaż przeszkadzało mi to, że spotka się i rozmawia z tym chłopakiem. Nie podobało mi się to, ale nie aż tak, żeby robić jej krzywdę – szczera odpowiedź padła z ust wojownika. Rand wiedział, że ten mówi prawdę. Nawet z tej odległości i będąc w ukryciu, mógł wyczuć to w jego głosie.
– Ona… wiedziała, że coś do ciebie czuję, a mimo to przyjęła twoje wyznanie. Zrobiłam to, żebyśmy mogli być razem – odpowiedziała mu dziewczyna i wstała nagle. Podeszła do Laarana i najpierw próbowała go pocałować, a później przytulić i pocałować. Obie próby skończyły się niepowodzeniem, bo fellarianin cofał się, gdy tylko ona robiła krok do przodu.
– Jesteś nienormalna. Coś takiego zrobić swojej przyjaciółce!? - chłopak nie wytrzymał i podniósł głos. W tym czasie oboje usłyszeli szelest i jednocześnie odwrócili głowy w stronę tego dźwięku.
– Wiedziałem, że coś tu jest nie tak. Wiedziałem, że jedno z was ją zabiło… ale nie wiedziałem, czy byłaś to ty, czy może ty – Rand odezwał się, wkroczył na polanę, przy pierwszym „ty” wskazał palcem na Nimarę, przy drugim na Laarana.
– Laaran. Nie spotka cię żadna kara, jeśli pomożesz mi doprowadzić ją do starszych wioski i poprzesz wersję wydarzeń, którą im przedstawię. Myślę, że zebrałem wystarczającą liczbę dowodów na to, że Linda nie została zabita przez wilki – odparł, zanim jedno z nich zdążyło odezwać się chociażby jednym słowem. Na ich twarzach malowało się zaskoczenie, może chcieli protestować, tłumaczyć się… ale dla niego liczyło się co innego. Rozwiązał swoją pierwszą sprawę, znalazł prawdziwego winowajcę śmierci znajomej.
Laaran zgodził się na taką propozycję i od razu obezwładnił Nimarę, obaj zaprowadzili ją do wioski, a później prosto do starszyzny, przy okazji dołączyła do nich także rodzina Lindy. Wszyscy wysłuchali tego, co Rand miał do powiedzenia, a mówił dużo, bo zaczął od samego początku, czyli od znalezienia ciała. Gdy skończył, tamci zgodzili się w końcu i przyznali mu rację, przeprosili także rodzinę zabitej za wyciąganie pochopnych wniosków. Tylko, że Randaril nie był zadowolony, w ogóle nie zmienił zdania i zamierzał opuścić wioskę.
Spakował się kilka dni później, niby mógł odejść już wcześniej, nawet następnego dnia po tym, jak zakończył śledztwo, jednak miał coś ważnego do zrobienia – musiał dokończyć czytanie ostatniej książki z biblioteki w Vernis, która była związana z jego zainteresowaniami i powołaniem. Dzień po tym, gdy już pożegnał się z rodzicami, wyruszył w świat. Zrobił to za dnia i niespecjalnie przejmował się tym, że niektórzy otwarcie patrzą na niego tak, jakby uważali go za jakiegoś dziwoląga, a innym może nawet było go żal, bo myśleli o tym, co najczęściej czują fellarianie, gdy znajdują się daleko od domu. Dla niego ważne było to, że nie musiał wykradać się i bez słowa opuszczać swoją rodzinę i to, że rodzice w pełni rozumieli jego decyzję, bo powiedział im przecież, co za nią stało. Już po kilku krokach, na plecach pojawiły się jego zielone skrzydła, których użył, aby dostać się na dół. I ruszył przed siebie, nie chciał dostać się w jakieś konkretne miejsce. Szukał zagadek, więc zwyczajnie ruszył przed siebie, drogą, na której wylądował.
O dziwo, w ogóle nie odczuwał tych wszystkich negatywnych emocji, o których mówili im dorośli i, którymi może straszyli ich, gdy chcieli im wmówić, że zostanie w wiosce jest dla nich najlepsze i, że tutaj będą najbardziej szczęśliwi. Miał też szczęście, bo już w pierwszym mieście, do którego dotarł – była to Rapsodia – trafił na coś, co go zainteresowało. Tablica ogłoszeń była nimi zapełniona, ale tylko jedno przykuło jego uwagę. Napisane było przez zaniepokojonego zielarza, który szukał odpowiedniej osoby do wytropienia złodzieja, który regularnie okrada nie tylko jego, ale też innych okolicznych kupców. Oferowali nagrodę za złapanie tego osobnika, do której dołożyli się wszyscy. Nie było to coś poważnego, bo ich interesy mocno na tym nie cierpiały – dlatego nagroda też nie była specjalnie wysoka – ale i tak chcieli, żeby ktoś złapał złodziejaszka, który wymyka się strażnikom miejskim. Rand zgłosił się do zleceniodawcy i przedstawił się już wcześniej wymyślonym przez siebie pseudonimem. „Rand Reydorr – początkujący detektyw”, właśnie to powiedział, gdy mężczyzna zapytał go o imię i nazwisko. Całe śledztwo przebiegło raczej szybko i sprawnie, bo wystarczyło, że Randaril zaczaił się w nocy w jednym ze sklepów i poczekał na to, aż złodziej pojawi się i zacznie działać. Złapał go już za pierwszym razem, chociaż i tak minęły trzy noce, gdy w końcu udało mu się ukryć akurat w tym sklepie, do którego zajrzał poszukiwany. Okazało się, że był to młody elf, także początkujący, ale akurat w sztuce złodziejstwa. Rand obezwładnił go, a później doprowadził najpierw do właściciela sklepu zielarskiego, a później – gdy odebrał nagrodę – oddał złodziejaszka w ręce strażników. Fellarianin ruszył dalej, ale wcześniej zaopatrzył się w dość gruby notatnik, w którym postanowił, że będzie opisywał swoje rozwiązane sprawy. Udało mu się nawet trafić na wędrownego handlarza, z którego karawaną zabrał się do następnego miasta. W czasie tej podróży wpisał też do notatnika wszystko to, co chciał, żeby się tam znalazło.
Spodobało mu się to, bo nie dość, że mógł robić to, co chciał i lubił, to jeszcze dostawał za to nagrodę, za którą mógł później kupić inne, potrzebne rzeczy. Oczywiście, najpierw musiał nauczyć się wartości ruena, bo jego rasa – przynajmniej ci, którzy zostawali w wioskach – stosowali handel wymienny, czego w innych rejonach Alaranii raczej się nie robiło. W ciągu kilka lat podróży po Alaranii udało mu się rozwiązać różne sprawy, nie tylko te, które wykonywał dla innych – i dostawał za to pieniądze – lecz też takie, na które natknął się sam. Zdobywał też więcej doświadczenia i już nie mógł nazywać się „początkującym”, zyskał też nieco reputacji.
Dopiero po tym czasie trafił na pierwsze, większe zlecenie, do którego trzeba było dwóch detektywów, a nie tylko jednego. Jego życie zmieniło się też, gdy w Meot zaczął współpracę z półelfem w cylindrze. Przedstawił się jako Taos Wyndove, był starszy od Randa, ale łączyło ich to, że obaj byli detektywami. Co prawda, dzieliło ich doświadczenie, które w przypadku Taosa była o wiele większe, jednak szybko udało im się znaleźć wspólny język, co ułatwiło współpracę. Ich zlecenie związane było z tajemniczymi morderstwami, za którymi mogła stać tylko jedna osoba. Badali ciała ofiar, sprawdzali miejsca zbrodni, szukali połączeń i prawdopodobnych podejrzanych. Dowiedzieli się wielu rzeczy, jednak nie byli blisko złapania zbrodniarza, a w tym czasie ciał przybywało. Morderca mógł być fanatykiem, w końcu zabijał jedynie osoby należące do przestępczego półświatka – złodziejom ucinał ręce, szpiegom wycinał oczy, a informatorom języki. Co prawda, w pewnym sensie wyświadczał miastu przysługę, jednak strażnicy i tak chcieli go złapać, w końcu przyczyniał się do fali zabójstw i mieszkańcy bali się o własne życie, obawiając się, że morderca z dnia na dzień przerzuci się na zwykłych mieszczan, niezwiązanych z przestępcami. Rand i Taos tropili go, próbowali przewidzieć, gdzie uderzy kolejnym razem, ale… nie udawało im się go złapać. W końcu przestępca popełnił błąd – zostawił ślady w miejscu, w którym porzucił ciało ostatniej ofiary. Błotniste i śmierdzące ślady, przywodziły na myśl miejskie kanały i nie musieli iść ich tropem, żeby wiedzieć, że morderca uciekł właśnie tam i może też od samego początku ukrywa się w tym miejscu. Obaj czym prędzej zeszli tam i zaczęli iść śladami, które znaleźli. To był przełom, musieli skorzystać z tej szansy i złapać przestępcę. Krążyli po sieci tuneli pod miastem, aż w końcu trafili na oznaki tego, że przebywa tu ktoś żywy. Gdy poszli dalej, zobaczyli mężczyznę leżącego na pryczy. Zauważył ich i próbował wstać, może, żeby uciec, ale nie udało mu się to. Ciągle trzymał się za bok, a jego koszula była w tamtym miejscu ciemniejsza o kilka odcieni. Był ranny, zauważyli to jednocześnie.
– Miał być ostatni… Nie spodziewałem się, że będzie walczył o życie tak zajadle – odezwał się bardzo niskim głosem, ale nie dało się stwierdzić, czy mówi do siebie, czy może do nich. Detektywi bez słowa zbliżyli się do niego i najpierw związali jego ręce, a później Rand prowizorycznie opatrzył jego ranę. Nie chcieli przecież, żeby morderca wykrwawił się i umarł.
– Przekażmy go w ręce sprawiedliwości, niech poniesie karę za to, co zrobił – zaproponował Taos, a Rand zgodził się, w końcu po to przez ten cały czas próbowali go złapać. Chcieli zakończyć ten okres grozy i chcieli, żeby mieszkańcy czuli się bezpieczniej w tym mieście. Ze względu na te wydarzenia o dwójce detektywów zrobiło się głośniej, chociaż bardziej pomogło to fellarianinowi, niż półelfowi, który już zdążył wyrobić sobie reputację.
– Dobrze mi się z tobą pracowało. Będzie z ciebie dobry detektyw, może nawet lepszy ode mnie tylko… Brakuje ci doświadczenia – Taos zagadał do Randa, gdy obaj zmierzali w stronę bramy wyjściowej z miasta. W sakiewkach mieli nagrodę, którą podzielili się równo po połowie.
– Czyli jednak zgodzisz się na to, żeby mnie uczyć? - zapytał go naturianin, głównie dla pewności. Wcześniej już pytał go właśnie o to, jednak na samym początku Taos powiedział, że tego nie zrobi, a później mówił, że zastanowi się nad tym, ale nie chce też, żeby Rand robił sobie nadzieje na coś, do czego może po prostu nie dojść.
– Tak, chłopcze. Przekonałeś mnie czynami, nie słowami – odpowiedział mu, a młodszy detektyw kiwnął tylko głową i uśmiechnął się sam do siebie.
Zaczął się nowy etap w jego życiu. Taki, w czasie którego mógł nauczyć się jeszcze więcej i stać się jeszcze lepszym detektywem. Nauki Taosa związane z samą wiedzą teoretyczną pobierał głównie wtedy, gdy podróżowali. Nowości związane z częścią praktyczną miał okazję poznawać albo w czasie śledztw, które przeprowadzali, albo w czasie odpoczynku, gdy znajdowali się w podróży. Taka współpraca trwała… długo, można powiedzieć, że podróżowali ze sobą przez wiele lat. Na początku byli uczniem i nauczycielem, jednak po długim czasie – gdy Taos nauczył Randa wszystkiego, co wiedział on sam – stali się współpracownikami. Wspólnie mogli rozwiązywać większe sprawy, zagadki, tajemnice i śledztwa, przy których druga osoba okazywała się bardzo pomocna, przy okazji stawali się też bardziej rozpoznawalni, chociaż to akurat było bardziej widoczne w przypadku Randa, którego reputacja wcześniej była na niskim poziomie.
Tylko, że dobre rzeczy nie mogły spotykać ich przez cały czas. Żaden z nich nie spodziewał się zasadzki w czasie jednego z ich odpoczynków. Kto pomyślałby, że właściwie w środku niczego zostaliby zaatakowani przez grupę osób ubraną w czarne szaty z żółtymi i zielonymi wzorami, z dziwnymi maskami – wykrzywionymi w grymasie bólu, z lewą stroną każdej z nich pomalowanej na biało, a prawej na czarno – i złotymi, rytualnymi sztyletami. Ostrza były zakrzywione i ząbkowane. Niekoniecznie nadawały się do walki, jednak tutaj chodziło o coś innego, a nie o zwyczajną napaść. Dwójka od razu obezwładniła Randa, a reszta – było ich czterech – skoczyła w stronę Taosa. Półelf bronił się, nawet udało mu się zabić jednego, ale i tak napastnikom udało się go obezwładnić. Później każdy z nich, po kolei tylko jeden raz, wbił ostrze swego sztyletu prosto w brzuch starszego detektywa. Rand szarpał się, chciał coś zrobić, tylko, że nie mógł. Jego próby uwolnienia się spełzły na niczym, ostatecznie mógł tylko przyglądać się temu obrazowi.
– Ciebie to nie dotyczy – odezwał się jeden z tych, którzy ciągle go przytrzymali. Cios rękojeścią sztyletu nadszedł z tyłu, trafił go prosto w głowę, a później nadeszła ciemność.
Fellarianin obudził się jakiś czas później, tamtych mężczyzn już tu nie było. Zostawili za sobą jedynie ciało Taosa, a gdy Rand podszedł do niego bliżej, okazało się, że on nadal żyje.
– Dopadła mnie przeszłość… I tak stało się to później, niż myślałem… Chociaż chciałem, żeby doszło do tego, jak już ruszymy w swoje strony… Nawet nie próbuj… Nie próbuj się mścić… Nie możesz… Inaczej spotka cię to, co mnie… albo nawet coś gorszego… - półelf wypowiadał te słowa z widoczną trudnością, ciągle trzymał się za brzuch, tylko, że i tak nie wystarczało to, żeby zakryć wszystkie rany. Rand doskonale wiedział, że niewiele jest tu w stanie zrobić, może byłby w stanie pomóc, gdyby tamci go nie ogłuszyli. Teraz było zwyczajnie za późno, więc mógł jedynie siedzieć przy swoim mentorze i upewnić się, że nie spędzi on swoich ostatnich chwil w samotności.
– Weź mój cylinder… Będzie pasował do osoby, za którą się podajesz… Będzie dobrym uzupełnieniem tego, w co się ubierasz… Będzie też… pamiątką… po mnie… - dodał. Były to jego ostatnie słowa. Krótko po nich, ręka spoczywająca na boku zsunęła się z tamtego miejsca, a rany stały się doskonale widoczne dla oczu Randa, który po prostu siedział tam i nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Nie chciał w to uwierzyć, bo jeśli to zrobi, będzie oznaczać to, że jest to rzeczywistością, a nie koszmarem, który może mu się właśnie śnić. Bezwiednie sięgnął po nakrycie głowy, który leżało na trawie, tuż obok niego i ciała Taosa. W końcu pogodził się z całą sytuacją i pozwolił na to, żeby ogarnęły go te wszystkie emocje, które można czuć po bezpowrotnej stracie przyjaciela. Dopiero po tym urządził mu pogrzeb. W okolicy znalazł niewielką polankę, była otoczona drzewami i kamieniami pokrytymi mchem. Była dobrym miejscem na to, żeby właśnie w tym miejscu spoczął Taos. Nie miał łopaty, więc stworzył coś, co mogłoby za nią posłużyć. Oddzielił fragment od pustego pnia i podzielił go na dwie części. Wystrugał je lekko nożem i też nieco zaostrzył je przy końcach. Natrudził się trochę, ale udało mu się w końcu wykopać dół, w którym ułożył ciało mentora. Później zakopał je i otoczył kamieniami, w niewielki kopczyk wbił też jedną z „łopat”, w której udało mu się wyżłobić imię i nazwisko osoby, która spoczywa w tym grobie, a także krótkie pożegnanie.
– Powiedziałeś, żebym nie szukał ludzi, którzy to zrobili, ale nie mogę tego zrobić. Nie mogę zostawić twojej śmierci i odpowiedzialnych za to osób, ot tak – powiedział te słowa, ciągle spoglądał też w dół. Poczuł mokre ślady na policzkach, spojrzał w górę, ale od razu dostrzegł, że nie pada. To nie był deszcz, więc… łzy. Cóż, to na pewno było właśnie to. Rękawem płaszcza starł słone krople z twarzy, założył cylinder na głowę i odwrócił się, chciał udać się na szlak i kontynuować wędrówkę. Tylko, że po zrobieniu zaledwie dwóch kroków, spojrzał raz jeszcze w stronę grobu.
– Poza tym… Ci ludzie są zagadką, a wiesz, jak bardzo lubię zagadki – dodał jeszcze, głośniej, jakby chciał, żeby Taos go usłyszał. Zaśmiał się nawet, chociaż znów poczuł, jak coś spływa mu po policzkach. Znowu przetarł twarz rękawem płaszcza. Był już gotowy do drogi, chociaż nie miał pojęcia, gdzie zacząć poszukiwania.
Następne lata spędził na prowadzeniu śledztw w większości przypadków samotnie. Jego notatnik stawał się bardziej zapisany, chociaż i tak wiele jego kartek nadal pozostawała czysta, bez treści. Raz nawet zajmował się grupą przemytników magicznych przedmiotów w Katimie. Udało mu się ich wyłapać, rozbić szajkę i zakończyć śledztwo, jednak w ich magazynie natknął się na jedną rzecz, której nie mógł pozostawić tam tak leżącej, bez właściciela. Była to laska do chodzenia, o której od razu pomyślał, jak o rzeczy, która – jak cylinder – będzie pasowała do całego obrazu jego osoby. Wiedział, że może być ona magiczna, jednak dopiero jakiś czas później dowiedział się, na czym polega jej moc. Nie przeszkadzało mu to, uważał nawet, że może okazać się przydatna, ale dzięki odkryciu tych magicznych właściwości, wymyślił też dla niej nazwę. Taką, która zdecydowanie pasowała do tego przedmiotu.
Jedno z ostatnich śledztw okazało się przełomowe pod względem jego poszukiwań związanych z ludźmi, którzy zabili Taosa. W jednej z wiosek na terenie Równiny Magenar – do której właściwie trafił przypadkiem – doszło do kilku zaginięć, a ciała odnalezione po jakimś czasie miały na sobie dziwne nacięcia i rany. Rand dowiedział się o tym od miłej właścicielki niewielkiej gospody, w której się zatrzymał i od razu udał się do wójta z propozycją, że zajmie się sprawą. Nie miał problemu z tym, że zapłata za pracę była, cóż, niższa niż normalnie powinna być, bo ze względu na samego siebie chciał się za to zabrać. Udało mu się obejrzeć tylko jedno ciało – ostatnią ofiarę – bo pozostałe dostały już należyty pochówek, ale wiedział, że to prawdopodobnie ci, których szuka. Upewniły go w tym ząbkowane nacięcia, bardzo podobne do tych, które widział na ciele Taosa. Zaczął działać, prowadził śledztwo, przesłuchiwał mieszkańców wioski, którzy w większości chętnie odpowiadali na jego pytania. W końcu, po dwóch nieowocnych nocach, udało mu się wypatrzyć podejrzaną osobę. Zaczął śledzić tego osobnika, ale szybko wpadł na inny plan. Ryzykowny, ale bardziej opłacalny. Podbiegł do niego i od razu rzucił się w stronę mężczyzny. Przygniótł go do ziemi i zaczął gadać, dość łatwo przekonał go do tego, żeby zabrał ich do kryjówki kultystów, a pozostałym członkom powiedział, że jest on obiecującą osobą, która chciałaby do nich dołączyć. Charakterystyczne dla siebie rzeczy – czyli cylinder, laskę i nawet płaszcz – zostawił w gospodzie w wiosce, chociaż bardzo niechętnie się z nimi rozstał. Mężczyzna zaprowadził go w głąb niewielkiego lasu, w którym stała stara chata. Może kiedyś należała do jakiegoś myśliwego albo kogoś, kto po prostu zdecydował się tu osiąść. W jej wnętrzu znajdowało się zejście do piwnicy, w której to ukryte było przejście do trzech jaskiń, łączących się ze sobą korytarzem. Jedna znajdowała się na środku, następna po lewej, a ostatnia po prawej. Lewa służyła za część mieszkalną, prawa za magazyn połączony z więzieniem, a środkowa – równocześnie największa – była miejscem, w którym tamci odprawiali rytuały. Już z samego wejścia oczom Randa ukazał się dziwny posąg, a może raczej coś w rodzaju totemu, który stał na środku rytualnej jaskini. Tam też został zaprowadzony, do osoby ubranej w te czarne szaty z żółtymi i zielonymi wzorami, które przywołały wspomnienia, o których fellarianin nie chciał pamiętać. Klęczał przed wyrzeźbionym w drewnie posągiem, który przedstawiał dziwne stworzenie – miał ciało humanoida, ale jedna z jego rąk pokryta była sierścią, a place kończyły się długimi pazurami. Zamiast głowy miał wilczy łeb, z którego sterczały rogi ułożone na kształt korony. Postać wstała i odwróciła się, a Rand rozpoznał maskę i wzory na niej, chociaż ta konkretna miała też parę niewielkich rogów wystających z jej czoła.
– Kto to? - zapytał głosem zniekształconym przez to, za czym ukrywał twarz.
– Chłopak z wioski. Jest odpowiedzialny za wskazywanie nam ofiar do rytuałów. Był bardzo chętny do tego, żeby w końcu do nas dołączyć – odpowiedział mu osobnik, który go tu przyprowadził. Dobrze, trzyma się tego, co powiedział mu Rand i nie wydał go od razu.
– Jesteś pewien, że to on? A nie ktoś, kto nam zagrozi? Na pewno go sprawdziłeś? - prawdopodobny przywódca tej konkretnej grupy zadawał raczej właściwe pytania. Takie, które powinien zadawać w związku z osobą, której przecież nie znał.
– Jestem naszym Porywaczem, wiem, z kim współpracuję. Wiem, kogo przekonałem do tego, żeby przyłączył się do nas – odpowiedział mu kultysta. Tamten pokiwał tylko głową.
– Zanim przywdziejesz nasze szaty, musisz przyprowadzić jeszcze jedną ofiarę. Tym razem osobiście – powiedział jeszcze i gestem głowy wskazał im wyjście. Rand z chęcią zaśmiałby się tamtemu prosto w twarz i od razu wymierzył im karę, ale powstrzymał się, najpierw niech trochę mu zaufają.
Z racji tego, że kultyści wybierali na swe ofiary osoby w przedziale wiekowym od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat, naturianin musiał znaleźć właśnie kogoś takiego, kto zaufa mu na tyle, że zgodzi się na taką współpracę. Tak naprawdę miał już pewien pomysł, ale najpierw omówił to z właścicielką gospody – chciał, aby pomogła mu jej córka. Nie dość, że dziewczyna wpisywała się w wymagany wiek, to jeszcze zdążył ją trochę poznać w całym tym czasie. Rand powiedział obu kobietom, że bez problemu może podzielić się z nimi nagrodą, którą dostanie, gdy zakończy śledztwo. Ostatecznie to córka musiała przekonywać matkę, bo dziewczyna naprawdę chciała pomóc, a to jej matka miała jeszcze obawy co do całej tej sytuacji. Rand zapewnił ją jeszcze, że cały czas będzie czuwał nad bezpieczeństwem jej córki. To chyba musiało być ostatnim argumentem, jakiego musiał użyć, bo gospodyni w końcu zgodziła się i pozwoliła jej na udział.
Kilka nocy zajęło mu zdobycie wiedzy, która była podstawą tego, co powinien wiedzieć jako nowy w kręgu. Noc później Randaril w towarzystwie „ofiary” ruszył w stronę kryjówki kultystów. Związał jej dłonie i zakneblował usta, głównie dla wiarygodności. Przed starą chatą czekał na niego jeden z nich i zaprowadził go do jaskini. W środku rozdzielili się – mężczyzna zabrał dziewczynę i zaprowadził ją do więzienia, a Rand spotkał się z przywódcą grupy.
– Uwiodłem ją i zabrałem w pobliże lasku, dopiero wtedy związałem ją i zadbałem o to, żeby nie krzyczała – odpowiedział, gdy zamaskowany zapytał go, w jaki sposób pozyskał ofiarę. Brzmiał jak osoba, która nie robiła tego pierwszy raz, co tylko sprawiło, że brzmiał bardziej wiarygodnie.
– Bardzo dobrze. Nasz Pan będzie zadowolony z takiej ofiary… Idź, przebierz się w szaty, możemy odprawić ceremonię już teraz – powiedział do niego mężczyzna, a Rand posłuchał go. Dostał swoją szatę i maskę, a później udał się do środkowej jaskini, aby uczestniczyć w rytuale.
Dołączył do półkola stworzonego z sześciu innych kultystów. Przywódca stał przed posągiem przedstawiającym stworzenie, w które ci wierzyli i, któremu składali ofiary. Chwilę później kolejny wprowadził ofiarę. Nawet nie zmienili jej ubrań na inne, po prostu wprowadzili ją tutaj w tym, w czym Rand przyprowadził ją w to miejsce. Kultysta zmusił ją do tego, żeby klęknęła przed rzeźbą.
– Wielki Panie, Xerrunnie, Rogaty Wilku. Władco z Wilczym Łbem i Kościaną Koroną. Zawsze Łaknący Krwi. Właśnie taką krew ofiarujemy Ci tej nocy. Krew niewinnej. Krew, którą cienisz najbardziej i, która nasyca Cię najlepiej. Przyjmij nasz dar! Wybij to, co dzisiaj przelejemy w twoim imieniu! - każde słowo przywódca w masce z rogami wypowiadał głośniej i głośniej, aż w końcu zaczął krzyczeć. Następnie, ciągle szepcząc jakąś modlitwę, wyciągnął rytualny sztylet i podszedł do dziewczyny.
To był ten moment. Rand wykonał gest dłonią i fala powietrza odrzuciła przywódcę grupy w bok. Trzy kolejne gesty i zaciśnięcie pięści skierowanej w stronę dwóch najbliższych mężczyzn sprawiło, że ich płuca zapadły się, gdy brutalnie zabrał z nich powietrze. Kolejne gesty przywoływały bardzo silny wiatr – ten rzucił dwójką kultystów o ścianę tak mocno, że ci zginęli – a także zmieniły ciśnienie wokół następnych dwóch, co sprawiło, że ich ciała zostały zmiażdżone z każdej strony. Podszedł do przywódcy, który zaczął się podnosić. Najpierw manipulowanie powietrzem sprawiło, że został przygnieciony do podłoża, a później, im bliżej niego był Rand, tym trudniej było mu oddychać.
– Będą cię ścigać, będą chcieli cię zabić… Za to, co zrobiłeś nie ma innej kary… Dowiedzą się, jeden uciekł… - ostatnie słowa skwitował śmiechem połączonym z nieowocnymi próbami złapania powietrza. W końcu udusił się, jednak była to dość powolna śmierć. Rand wstał i policzył ciała, skrzywił się, gdy okazało się, że faktycznie jednemu z nich udało się wymknąć. Przeniósł wzrok na dziewczynę, widział łzy na jej twarzy i strach w jej oczach. Podszedł do niej, pozbawił ją knebla i rozwiązał liny krępujące jej dłonie.
– Powiedziałem, że nic ci się nie stanie. Obiecałem to twojej matce. Nie jestem osobą, która nie dotrzymuje obietnic – powiedział do niej i pomógł jej wstać. Później wyprowadził ją z tego miejsca i zaprowadził prosto do wioski. Następnego dnia oświadczył wójtowi, że zakończył swe śledztwo i podał mu nawet dokładną lokalizację chaty, jeśli chciał sprawdzić, czy mówi prawdę. Dostał zapłatę i podziękowania, część nagrody od razu przekazał właścicielce gospody i jej córce, a później ruszył w swoją stronę. Cóż… chyba teraz miał kult wilczego bożka na karku, który będzie próbował albo go zabić, albo złapać i złożyć w ofierze, on też ich szukał, wolałby, żeby wszyscy jego członkowie zniknęli z powierzchni Alaranii. Z drugiej strony… miał przed sobą jeszcze dużo, dużo zagadek, które czekały na to, aż ktoś je rozwiąże.