Jakkolwiek może zabrzmieć to dziwnie, kluczową rolę w życiu Cerima odegrały… kobiety. Dokładnie tak: kobiety. Ściśle rzecz ujmując, trzy - wszystkie od dawna martwe. Ich historie, splecione ze sobą, tworzą jego własną. Pozwólcie zatem, że przedstawię ją właśnie w ten sposób, a istota tego, kim jest Cerim, objawi się między wierszami opowieści.
Mater Dolorosa
Dawno, dawno temu była sobie wędrowniczka imieniem Gallia. Zupełnie zwyczajna dziewczyna z zupełnie zwyczajnego koczowniczego ludu, w jakie w owym czasie obfitowało wiele krain, jak Alarania długa i szeroka. Nie była najpiękniejszą z ludzkich niewiast, ani najmądrzejszą czy też najodważniejszą - miała po trochę każdej z tych cech, wszystkie z umiarem, ale tym, co sprawiało, że na tle pozostałych jaśniała jak gwiazda, była jej wielkoduszność, objawiająca się pięknym, ciepłym uśmiechem. I właśnie ten uśmiech sprawił, że serce pewnego ekradońskiego oficera zgubiło swój rytm i postanowiło bić tylko dla tej jednej wybranki. Różnice społeczne nie miały znaczenia, kiedy w grę wchodziła szalona, ślepa miłość - mężczyzna, młody jeszcze wtedy, był gotów porwać swą ukochaną, choćby siłą postawić na ślubnym kobiercu, a nawet zrzec się wszelkich tytułów i stopni, by zamieszkać razem w ustronnej chatce nad jeziorem, będącej niegdyś własnością jego rodziców. Na szczęście takie radykalne zabiegi nie były konieczne, gdyż Gallia, jak sama rzekła - mimo iż nie darzyła mężczyzny tak żywym uczuciem, jakie on okazywał jej - nie miała nic przeciwko zamążpójściu; w ten oto sposób niebawem połączył ich węzeł małżeński. Carl i Gallia. Razem do śmierci. Na dobre i złe.
A złe nadeszło bardzo szybko…
Marzeniem Carla, jako wysokiego stopniem oficera, który osiągnął w życiu wszystko, czego każdy mężczyzna mógłby sobie życzyć, było spłodzenie potomka, który mógłby przejąć ojcowskie dziedzictwo. Długi okres bezowocnych prób, jakie razem z Gallią podejmowali w tym kierunku, popychał go do podejmowania coraz to bardziej drastycznych działań: eksperymentów z ziołami, zabobonami, magią… Czarną magią. W miarę upływu czasu pragnienie Carla zmieniło się w prawdziwą manię; nie był on w stanie myśleć o niczym innym niż konieczność posiadania męskiego potomka. Nie obchodził go stan jego żony - która dzielnie znosiła nieme oskarżenia mężczyzny o niemożność zajścia w ciążę - ani jej łagodne protesty na wieść, że sprowadzony z daleka lich - samozwańczy mistrz zakazanej magii - oznajmił, iż w pewnych kwestiach majątek i wpływy nic nie pomogą. Bo on nie chciał żadnej przysługi, nie interesowały go też pieniądze.
Lich zażyczył sobie… duszy. Duszy dziecka.
Jego propozycja brzmiała jak szaleństwo: pomoc w wydaniu na świat bliźniąt w zamian za duszę jednego z nich. Która kobieta z choćby odrobiną instynktu macierzyńskiego zgodziłaby się na coś takiego? Na pewno nie Gallia, której żółć podchodziła do gardła na samą myśl, że jej mąż mógłby w ogóle brać taką ofertę pod uwagę; nie miała jednak wyboru. Nie dano jej prawa głosu w tej sprawie. Obsesja Carla była już wtedy na tyle silna, że bez trudu sforsowała granicę moralną w jego umyśle. Umowa z lichem została zawarta, nie było już odwrotu. Przez następne dziewięć miesięcy Gallia walczyła z niechęcią, jaką zaczął w niej wzbudzać małżonek; im dłużej nosiła pod sercem dwie żywe istoty, tym silniejsza stawała się jej miłość do nich - obojga jednakowo - i wizja poświęcenia duszy jednego z nich stała się koszmarem, od którego nie było ucieczki.
A jednak… matka bliźniąt zdołała znaleźć rozwiązanie. Dla niej oznaczało ono ostateczne poświęcenie, lecz kobieta nie wahała się. W tajemnicy przed Carlem poprosiła licha o zmianę warunków umowy: chciała oddać swoją własną duszę - swoje życie - w zamian za oszczędzenie jej dziecka. Lich przystał na tę propozycję, choć bardzo niechętnie; utrzymywał, że jej dusza się nie nadaje, bo była już zanadto rozwinięta. Kobieta nie rozumiała połowy z tego, co tłumaczył jej lich, ale był to konsensus, który za wszelką cenę musiała wypracować, dlatego bez wahania zgodziła się na wszystko. Tylko w ten sposób mogła ofiarować potomstwu nadzieję na przeżycie.
I stało się tak, jak postanowiono.
Dzień narodzin bliźniąt był równocześnie dniem śmierci ich matki. Żegnała się z nimi we łzach, lecz uśmiechnięta, tuląc swoje dwa malutkie skarby do piersi. Dwa owoce jej łona, cierpienia i miłości. Zanim lich zabrał co jego i odszedł bez słowa, Gallia zdołała jeszcze wyszeptać wybrane wcześniej imiona - Cerim i Miriam - i zostawiła dzieci w ramionach ojca, którego triumf z osiągniętego celu został przysłonięty kurtyną żalu po utracie ukochanej.
Nieszczęsna Bliźniaczka
Wkrótce po narodzinach stało się jasne, że czarna magia pomagająca Gallii donosić ciążę nie pozostała bez wpływu na rozwijające się w jej ciele istoty. Skutki uboczne dało się dostrzec zarówno w wyglądzie dzieci - nienaturalnie blada cera i włosy białe jak mgła - jak i w pewnych cechach, które ujawniały się stopniowo z biegiem lat, a ich odzwierciedlenie można było zauważyć w oczach. Tęczówki Miriam stały się wyblakłe, niemal niedostrzegalne, jak u ślepca. Gdyby przyjrzeć się im z bliska, można było dostrzec nikłe ślady błękitu, który uwydatniły się w oku jej brata - jednym, bo drugie pogrążyło się w mroku i takie pozostaje po dziś dzień.
Bliźnięta były podobne do siebie tylko pod względem aparycji - ich charaktery różniły się diametralnie. Miriam była cicha i wycofana, czasem sprawiała wrażenie zupełnie pustej w środku - z kolei Cerim ze swoim zapałem wystarczał za ich oboje. Nie było rzeczy, której nie zrobiłby dla swojej siostry: nosił ją na barana, przynosił jej cienkie wierzbowe gałązki, z których wyplatała koszyki i chronił ją przed zjawami z jej koszmarów. Bo Miriam żyła koszmarami. Widziała w snach potworności, których jej dziecięcy umysł nie potrafił znieść. Widziała ból i cierpienie swoich najbliższych. Nocami budziła się z krzykiem na ustach, roztrzęsiona; to były jedyne momenty, kiedy okazywała jakiekolwiek uczucia. A wtedy Cerim zawsze był przy niej. W wieku czterech lat umiał już samodzielnie zaparzyć herbatę, bo tylko to zdawało się pomagać udręczonej duszy jego małej siostrzyczki.
Przez pierwsze lata rodzeństwo było praktycznie nierozłączne. Jeśli ktoś spotkał na ulicy Cerima, oczywistym był fakt, że w pewnej odległości za nim, jak białowłosy cień podążała Miriam. Sytuacja uległa zmianie, gdy Carl uznał, iż jego syn jest wystarczająco dojrzały, by zacząć wchodzić w rolę dziedzica ojcowskiej krwawicy. Zostawił wówczas Miriam pod opieką dziadków, a Cerima zabrał ze sobą do pałacu, by mogło się rozpocząć jego szkolenie na wojownika. Minęło kilka lat, podczas których chłopiec był poddawany wymagającym ćwiczeniom; rodzeństwo sporadycznie miało szansę, by spędzić razem więcej niż pojedyncze dni. Ich wzajemna miłość bynajmniej nie straciła na sile, słabła jednak Miriam. Z każdym kolejnym spotkaniem przedstawiała coraz bardziej żałosny obraz, aż wyglądem bliżej jej było do ducha, niż do dziewczyny. Nie umknęło to uwadze Cerima, który w przerwach między nauką szermierki wymykał się spod opieki ojca, aby szukać sposobów na przywrócenie siostrze zdrowia. Próby znalezienia rozwiązania okazały się jednak bezowocne. Miriam była coraz bardziej zmizerniała - nie miała już nawet siły biegać po lesie, jak dawniej. Mimo to, w obecności brata z jej twarzy nie znikał pełen uwielbienia uśmiech. Nie przestawała powtarzać mu tych samych słów. “Póki dążysz do swoich celów, póki realizujesz marzenia, a przy tym pamiętasz o mnie - to wystarczy, bym była szczęśliwa. Kocham cię, braciszku.” Aż któregoś pięknego, letniego dnia, kilka miesięcy po ukończeniu przez bliźnięta lat dwudziestu, Cerim, będący już wtedy podoficerem, otrzymał wiadomość o jej śmierci.
Był to dla niego prawdziwy cios. Przez pierwsze miesiące nie wiedział, co z sobą począć; pierwszy raz - choć nie ostatni - przeżywał utratę bliskiej osoby. Bo przecież matki, chociaż do niej tęsknił, nie miał szansy poznać…
Pod pretekstem odciągnięcia jego umysłu od rodzinnej tragedii, przedstawiano mu wiele ślicznych dziewcząt, które zwietrzyły szansę wżenienia się w jeden z bardziej wpływowych ekradońskich rodów. Jednak Cerim, mimo iż żadnej dosadnie nie odtrącił, nie zwracał na nie uwagi. Nie mógł przestać myśleć o Miriam, której wspomnienie nawiedzało go w snach. Znalazł ratunek w morderczych treningach i oddał się im całym sobą. Przez długi okres życia całość swego czasu poświęcał na rozwój umiejętności bojowych i nieustannie piął się w górę po oficerskich szczeblach. Zarzucano mu, niesłusznie zresztą, że swoje osiągnięcia zawdzięczał wpływom ojca. Znaleźli się też tacy, którzy twierdzili, że to nieuczciwe chwyty magiczne. Wielu jednak mieszczan darzyło wojownika sympatią; był osobą kulturalną, budzącą powszechny szacunek. W wieku zaledwie dwudziestu ośmiu lat miał szansę zostać najmłodszym generałem od kilku stuleci, okazało się jednak, iż los miał dla niego w zanadrzu zupełnie inną przygodę.
Kapłanka Śmierci
Nie od dziś wiadomo, że stosunki między Ekradonem i Maurią trudno by nazwać przyjaznymi. Ba, nawet pojęcia takie jak “neutralność” niezbyt tutaj pasują. Dlatego trudno się dziwić, że wszyscy byli zaskoczeni, kiedy król polecił jednemu z wysoko postawionych wojowników ożenić się z mauryjską kobietą. Według dekretu był to krok w stronę pokoju między wrogimi państwami, który w przyszłości miał zakończyć się niepowodzeniem i nie przynieść żadnych zmian - ale póki co, nikt o tym nie wiedział, a intencje były szlachetne...
To właśnie Cerimowi przypadła zaszczytna rola małżonka. Nie krył swojej niechęci względem podjęcia się tego zadania, lecz nie mógł odmówić wykonania rozkazu pochodzącego bezpośrednio od monarchy. Musiał się zgodzić. Jego wybranką miała zostać była kapłanka, nekromantka. Mężczyzna obawiał się, iż będzie zmuszony poślubić jakąś zasuszoną wiedźmę, jak to wśród tego typu kapłanek bywa, jednak jego narzeczona okazała się być młodziutką dziewczyną, młodszą nawet od niego samego. I była tak samo zniesmaczona pomysłem wymuszonego małżeństwa, jak on. Nie oznaczało to, iż przez to od razu przypadli sobie do gustu, a następnie żyli długo i szczęśliwie. Nie, minęło bardzo dużo czasu, nim między Cerimem i Mere zrodziło się głębsze uczucie.
Początkowo było bardzo niezręcznie - bo jak inaczej mogło być między dwojgiem ludzi, którzy zupełnie się nie znali i nagle zostali połączeni węzłem małżeńskim? Już pierwszy wieczór uświadomił im, że łatwo nie będzie. Okazało się bowiem, iż Mere utwierdzono w przekonaniu, że zostanie zmuszona do natychmiastowej konsumpcji związku i kiedy młodzi spotkali się po zakończeniu oficjalnych uroczystości, zamierzała oddać się mężowi. Była jednak przy tym przerażona, co tylko ostatecznie przekonało Cerima, że musi chronić tę kobietę. “Może nie jestem wymarzonym towarzyszem życia, ale nie jestem też potworem. Nie skrzywdzę cię, Mere” - tak rzekł jej owej nocy. I dotrzymał swojej obietnicy.
Zamieszkali razem w rodowej posiadłości Cerima. Nie darzyli się zbytnią sympatią, ale tolerowali swoją obecność, a w miejscach publicznych doskonale odgrywali kochające się małżeństwo. Nie obyło się jednak bez przykrych docinków ze strony ekradońskiego ludu, który pałał nienawiścią do młodej kapłanki z wrogiego im państwa, która nagle stała się częścią ich społeczeństwa. Zdarzały się nawet otwarte ataki agresji i w takich sytuacjach Cerim musiał stawać w obronie swej żony. Raz nawet wdał się w pojedynek z mężczyzną, który zwyzywał ją od zdrajczyń i ladacznic. W walce oczywiście zwyciężył, jednak jegomość postanowił grać nieuczciwie; po skończonym pojedynku zaszedł Cerima od tyłu i przebił jego pierś swym mieczem.
Wbrew przerażeniu świadków, mężczyzna nie umarł, choć przez kilka tygodni znajdował się w bardzo ciężkim stanie. Przeżycie zawdzięczał tylko i wyłącznie temu, iż nie był w stu procentach człowiekiem - mimo iż skrzętnie ukrywał ten fakt przed światem, od ojca wiedział, że zawdzięcza to magii, z pomocą której przyszedł na świat. Mere była pierwszą - i jak dotąd ostatnią - osobą, której wyjawił ten sekret. Nie była nim wstrząśnięta bardziej niż wizją nagłej utraty małżonka. I chociaż wmawiała zarówno jemu, jak i samej sobie, że mężczyzny nie kochała, spędziła niezliczone godziny przy jego łóżku, kiedy Cerim wracał do sił. I we łzach zrugała go za bezmyślne narażanie życia. “Zrobię to tyle razy, ile będzie trzeba - powiedział jej wtedy. - Nie pozwolę, by ktoś naruszał godność kobiety, którą mam pod opieką.
Od tego momentu zawiązała się między nimi nić wzajemnej przyjaźni, która stopniowo przerodziła się w piękną, niegasnącą miłość.
Nie stało to się, rzecz jasna, od razu. Mere wciąż nie mogła się pozbyć nieufności, Cerim z kolei traktował żonę życzliwie, ale z pewnym dystansem. Sytuacja uległa zmianie w pewnej wiosce, gdzie zatrzymali się przejazdem i zostali zmuszeni do wzięcia udziału w obrzędach święta miłości - kiedy rytualne tańce wokół ogniska miały zakończyć się pocałunkiem par, a Mere odsunęła się w pierwszym odruchu, Cerim poczuł ukłucie rozczarowania, które podpowiedziało mu, że z tą kobietą łączyło go coś więcej niż zwykłe poczucie obowiązku. Ku swojemu zdziwieniu zaczął się starać o jej względy. W chwilach wolnych od służby podróżowali razem, wiele rozmawiali; mężczyzna starał się sprawić, by jego żona była jak najszczęśliwsza.
Przełom nastąpił, gdy którejś nocy Mere obudził jej własny krzyk. Przyznała się, że ją również prześladowały koszmary, potworności, o których lepiej nie mówić na głos - echa dawnego życia, kiedy śmierć była jej codziennością. Dla Cerima było to jak powrót do przeszłości; do czasów, kiedy trzymał w ramionach szlochającą Miriam, tak jak teraz roztrzęsioną żonę. O tym także rozmawiali. Wspólny koszmar zbliżył ich do siebie, sprawiając, że odrzucili maski obojętności i przyznali się do tego, że zależy im na sobie nawzajem. Od tej pory żyli prawdziwie małżeńskim życiem, dzieląc radości i troski, czułości i kłótnie. Przez lepsze i gorsze czasy. I zdawało się, że ta idylla będzie trwała wiecznie.
Dopóki śmierć nie upomniała się o swoją kapłankę.
Cerim odbywał akurat służbę, gdy sztylet tajemniczego mordercy przebił ciało jego żony. Kiedy po zmroku wrócił do domu, znalazł ją na podłodze w kałuży krwi; jeszcze żyła, ale były to jej ostatnie chwile. Napastnik nie trafił w serce, dlatego zdążyła pożegnać się z ukochanym, nim odeszła. Cerim rozpaczał bardziej niż przy śmierci Miriam; nie zdarzyło mu się dotąd trzymać w ramionach umierającej osoby. Gładził jej twarz, kiedy mówiła słowa pożegnania. “Przy naszym pierwszym spotkaniu przeklinałam cię w myślach, mówiąc sobie, że jesteś najgorszym, co mnie w życiu spotkało. Tyle się zmieniło od tamtego dnia… Cieszę się, że przy ostatnim mogę powiedzieć, że byłeś tym najlepszym.”
A potem uśmiechnęła się i… to był koniec. Koniec marzeń o szczęśliwym życiu dwojga ludzi. Koniec świetlanej wizji przyszłości.
Koniec nadziei.
***
Po dziś dzień nie wiadomo, kto był odpowiedzialny za zabójstwo Mere. Ekradończycy oskarżali Maurię o sabotaż, jej mieszkańcy zaś twierdzili, że to sprawka tych pierwszych. Dowodów na winę którejkolwiek ze stron brak. Po sześciu latach praktycznie zapomniano o całym zajściu.
Jest jednak mężczyzna, który wciąż pamięta. I będzie pamiętał do końca życia. Pewien oficer, który stracił wszystko, co było dla niego ważne. Nadal posiada wielki majątek, wysoki stopień i związane z nim zaszczyty. Ale cóż z tego, kiedy nie mógł zatrzymać przy sobie tego, na czym zależało mu najbardziej? I dlaczego nie mógł?
To pytanie, odbijające się echem w jego umyśle, nadal pozostaje bez odpowiedzi.