W jaki sposób dwójka śnieżnych panterołaków znalazła się na Arrantalis? Cóż, historia nie jest długa, ale i nie krótka – obydwoje pochodzili z klanów zamieszkujących odległą północ. W sumie opowieść ta może zdać się nieco sztampowa; dwie społeczności sobie wrogie od pokoleń oraz dwójka zakochanych, którzy miłością próbują walczyć z odwieczną nienawiścią. W przypadku baśni dla dzieci, często kończy się to pogodzeniem dwóch rodów, połączeniem ich, a dzieci owej dwójki stają się przywódcami wielkiego, wspaniałego klanu. W wystawianych na scenach dramatach wszyscy z reguły giną. Rzeczywistość jednak ukazała zupełnie bardziej przyziemne rozwiązanie – dwójka zakochanych uciekła z północy, przybywając do Środkowej Alaranii. Wiele lat błąkali się po kontynencie, szukając miejsca dla siebie, jednak nigdzie nie mogli się spokojnie osiedlić. Sytuacja zrobiła się bardziej dramatyczna, gdy panterołaczka zaszła w ciążę. Zdecydowano wtedy, że zdecydowanie potrzebna jest im stabilność, co sprawiało, że podjęli nieco rozpaczliwe kroki – udali się na Arrantalis, państwo chętnie ich przyjmujące oraz posiadające najlepsze warunki. Zza wyjątkiem maleńkiego szczegółu... klimatu.
Dwójka panterołaków zamieszkała w stolicy, zostali przyjęci ciepło przez miejscowych, którzy zaraz pomogli im zaaklimatyzować się. Mężczyzna szybko odnalazł pracę w porcie i wynajął mieszkanie w kamienicy. Jakiś czas później narodził się ich syn. Nazwali go Tierõ Dominic, co było kompromisem pomiędzy ich północnymi korzeniami, a miejscowymi zwyczajami. Starali się żyć tak zwyczajnie, jak tylko się da, ciesząc się życiem. Ojciec Tiera pracował na tyle sumiennie, że mógł zapewnić rodzinie przyzwoity byt, a mały panterołak wzrastał spokojnie, posiadając dzieciństwo typowego mieszczańskiego dzieciaka. Mały wyróżniał się kilkoma rzeczami; był dosyć bystry, choć rzadko to wykorzystywał, ujawniając swoją przezorność tylko w momentach, gdy mu się chciało. Uczył się nie najchętniej, bardziej garnąc do fizycznych wyzwań, takich jak chociażby wspinanie się po budynkach miasta czy też ganianie w swojej młodej, panterzej postaci co mniejsze oraz zbyt dużo pozwalające sobie psy. Wyjątkowe jednak było przystosowanie jego ciała; jego biała sierść w ciągu kilku lat od narodzin przybrała bardziej stonowanego, jasnobrązowego tonu. Nie rozwijało się także tak puchate oraz grube jak u jego rodziców, oszczędzając mu męki towarzyszącej im przy wychodzeniu na słońce. Jak na śnieżną odmianę, posiadał także stosunkowo krótki ogon. Od najmłodszych lat był nadzwyczaj towarzyski oraz brawurowy. Posiadał zdolność wpasowywania się w grupy przyjaciół i bardzo rzadko można go było ujrzeć samemu. Najchętniej także podejmował się wszelakich wyzwań. Nie uczęszczał do szkoły, zamiast tego matka nauczała go w domu, przekazując własną wiedzę oraz starając się przygotować na dalsze życie.
W wieku dziewięciu lat ojciec zaczął zabierać go na okręty, aby uczyć syna pracy marynarza; panterołak wykazywał nadzwyczajną fascynację morzem, więc decyzja rodziców o kierunku jego nauki była jednoznaczna. Tierõ na pokładzie był niezwykle podekscytowany, biegając na wszystkie strony, będąc szczęśliwym, gdy mógł przy tym pomóc. Jego ojciec był na tyle lubiany, że mały dostawał fory od marynarzy i kapitana. Szybko nauczył się wiązać węzły, pływać oraz stawiać żagle. Zapowiadało się na to, że będzie miał życie pełne wrażeń pod królewską banderą, u boku ojca, szczęśliwie wracając co kilka tygodni do stęsknionej matki oraz swojej wybranki, na którą przyjdzie czas. Tak by też było, gdyby ich okręt nie stał się celem limarskich łupieżców.
Jako okręt handlowy, bez eskorty, nie miał szans przeciwstawić się napastnikom – stawili niewielki opór, ale dzięki temu niewielu z załogi zginęło czy zostało rannych. Większość – w tym dwójka panterołaków – została wzięta do niewoli. Limarianie zajęli ich okręt, spętali ich na własnym, po czym pożeglowali z powrotem do swojej ojczyzny. Dla Tiera był to pierwszy prawdziwie trudny okres w życiu – spętany pod pokładem, ciągle pod okiem niebezpiecznych piratów, często sobie z nich drwiących, podających mizerne, ohydne racje oraz śpiąc w paskudnych warunkach. Miał wtedy jedenaście lat. Ale przynajmniej miał wsparcie ojca... dopóki nie dotarli do stolicy Limarii i tam nie zostali rozdzieleni. Jego ojca kupiono do lądowych polowań, dostrzegając korzyści z pantery w takim terenie. Tierõ jednak uraczył o wiele szczęśliwszego losu, choć wtedy nie potrafił tego jeszcze docenić. Jego młodociana twarzyczka spodobała się bowiem pewnemu kapitanowi, który postanowił uczynić go swoim osobistym sługą. Młody panterołak trafił więc na okręt, w dodatku nie jako galernik, ale w znacznie łagodniejszej roli. To oznaczało dla niego wielką szansę, choć początkowo nie zdawał sobie z tego sprawy.
Na początku był nadzwyczaj buntowniczy oraz zdecydowanie nie sprawdzał się w roli służącego, jednak kapitan spranie rozwiązał ten problem, pokazując mu alternatywę – na dwa tygodnie wysłał go do pracy na plantacji. Po powrocie Tierõ zrobił się o wiele potulniejszy i mogli w końcu rozpocząć współpracę. Kapitan nadzwyczaj ucieszył się, że jego niewolnik posiada umiejętności niezbędne na okręcie, bo dzięki temu nie musiał się obawiać, że ten przypadkowo wypadnie za burtę i utonie. Choć większość czasu panterołak spędzał na wykonywaniu niezbyt znaczących zadań – jego pan zrobił sobie z niego między innymi swojego skrybę, wymuszając nauczenia się ładnego pisma – to jednak natykał się także na wiele wymagających sytuacji, podczas których mógł udowodnić swoją przydatność. Podczas sztormu nikomu raczej nie zależy na tym, aby nie rozlać mu wina na spodnie, a dodatkowa para rąk bądź łap zawsze się przyda. Podobnie podczas abordażu. Charakterek oraz zaczepność panterołaka, wraz z jego niezwykłymi, kocimi atrybutami sprawiły, że szybko stał się także rozrywką zarówno kapitana, jak i całej załogi. Kot na pokładzie piratów, kto to widział?! Pozycja Tiera powoli się więc poprawiała, choć nadal był on tylko podręcznym służącym; mógł sobie pozwolić jednak na bardziej zuchwałe komentarze bez większych konsekwencji, a z kilkoma marynarzami nawet zaczęła łączyć go sympatia. Powoli przystosował się do myśli, że jego dawne życie jest stracone i musi przystosować się do nowych warunków. Dlatego zrobił się cwany. Wykorzystywał częstokroć swój naturalny urok oraz to, że mało kto go doceniał i nie uważał, co obok niego mówi. Dzięki temu zdobywał między innymi lepsze miejsca do spania i lepsze racje żywnościowe. Trwało to przez około trzech lat, dopóki nie dopadli ich łowcy piratów z Arrantalis...
Większość załogi została wycięta w pień, Tierõ jednak został jedynie wzięty w niewolę, jako iż się nie stawiał – nie potrafił wszak walczyć. Okręt miał go odwieźć do stolicy, gdzie stanąłby przed królową i oczekiwał na osąd. Bardzo możliwe, że wieść o schwytanym, młodym panterołaku z pirackiego statku dotarłby do uszu jego pozostawionej, zrozpaczonej matki, która zdołała sobie poradzić z życiem tylko dzięki pomocy serdecznych ludzi, współczujących jej straty, a ta dostałaby się do pałacu królewskiego i ogłosiła, że oto jest jej zaginiony syn, jednakże... tak, zgadza się, znowu łupieżcy... Tierõ trafił ponownie w ręce Limarian, jednakże tym razem nie było aż tak źle, jako iż postrzegali go jako odratowanego towarzysza. Zabrali go na swój pokład, gdzie dzięki wyuczonym umiejętnościom był w stanie udawać młodego marynarza. Dotarłby do stolicy, opuściłby okręt jako wolny człowiek i mógłby się zastanowić, co zrobić dalej, gdyby nie fakt, że szczęśliwi łupieżcy natknęli się na kolejny okręt handlowy... Jakie to morze małe, czyż nie?
Kiedy nowa kapitan wcisnęła mu w rękę szablę oraz zmusił do wkroczenia na wrogi okręt, szybko się wydało, że Tierõ nie jest pełnokrwistym łupieżcą. Zszokowany wepchaniem na środek pola bitwy, nie wiedząc, co ma zrobić z bronią, panterołak przemienił się i w zwierzęcej postaci w rozpaczy, strachu, kierowany instynktem, walczył o życie. Wtedy zabił pierwszego człowieka w swoim życiu, co było dla niego prawdziwym szokiem. Kapitan odnalazła go stojącego nad ciałem już w ludzkiej postaci, z zakrwawioną twarzą, wpatrującego się tępo w trupa. Zaciągnęła do swojej kajuty i tam dosyć skutecznie wypytała, dowiadując się wszystkiego. Stwierdziła, że choć niewolnik, to jeszcze zrobi z małego marynarza. Dała mu warunek – przez pięć lat będzie służyć jako niewolnik-marynarz na jej okręcie, po czym zwróci mu wolność. Zgodził się na to. Odtąd zaczął pracować na statku równie ciężko, jak pozostała część załogi, ciesząc się pełnią obowiązków marynarza. Jego nowa kapitan była surowa, dlatego panterołak szybko został zmuszony nauki walki, choć mógł chociaż wybrać sobie broń, którą stały się noże oraz jego szczęka w panterzej postaci. Choć trwało to długo, Tierõ powoli przyzwyczajał się do łupieżczego stylu życia oraz uśmiercania innych ludzi. Zaczął zaprzyjaźniać się z załogą oraz dostrzegać piękno morza, które widzieli i oni. Pod koniec owych pięciu lat, gdy dochodził do dziewiętnastego roku życia, był już pełnokrwistym łupieżcą, pędzącym pewnie do abordażu na odpowiednią komendę, bez trudu zachowującym zimną krew podczas sztormów oraz świętującego udane napaście wraz z dobrymi kompanami w portowej karczmie oraz nowymi towarzyszkami w portowych zamtuzach. Zaczynał żyć jak prawdziwy Limarianin, dlatego gdy okres wiążącej go umowy dobiegł końca, postanowił pozostać na starym okręcie, ku radości jego towarzyszy. Spędził tam kolejne dziesięć lat, już jako wolny człowiek.
Kolejny wiek życia panterołaka był nadzwyczaj burzliwy, ale przy tym i barwny. Jego znaczną większość wypełniały wyprawy na otwarte morze, rabunki, powroty do portu, świętowanie oraz wypływanie z powrotem, w pogoni za horyzontem skrywającym wypełnione łupami okręty. Co kilkanaście lat zmieniał statki, nie potrafiąc zbyt długo przesiadywać na tym samym. Służył pod kapitanami wszystkich poważniejszych plemion Limarii, a także pod jednym Wielkim Kapitanem, dzięki czemu zdołał doskonale poznać ich kulturę oraz stać się bardziej limarskim niż niejeden z rdzennych mieszkańców wysp. Jego panterze atrybuty były czymś nietypowym, ale w tym szalonym, awanturniczym kraju taka niezwykłość była jak najbardziej trafiona. Na morzu jednak wyróżniał się o wiele, wiele bardziej. Nikt chyba nie może spodziewać się tego, że podczas ataku piratów niespodziewanie na plecy jego towarzysza wskoczy dzika, groźna pantera. Obecność wielkiego kota na pokładzie potrafiła wzbudzać prawdziwe przerażenie, szczególnie, że Tierõ nie oszczędzał swoich płuc i warczał dosyć często i głośno. W takich warunkach tym trudniej zachować zimną krew, a pierwotne instynkty panikują na podstawowym poziomie. Całkiem szybko stał się sławny na Limarii oraz niesławny w wielu innych państwach. Wśród łupieżców uważany był za swoisty talizman szczęścia i choć rzeczywiście zdawał się takowe przynosić, to jego sekret polegał w większej mierze właśnie na tym psychologicznym wpływie; pełna ostrych kłów szczęka otwierająca się tuż przed marynarzami w potężnym ryku sprawiała, że nogi drżały. A to był łatwy cel. Limarianie lubili go nie tylko dzięki korzyściom, które przynosił, ale także przez jego wyjątkowy charakter – choć był arogancki i lekkoduszny, to jednak przy tym i nadzwyczaj czarujący. Żarty panterołaka jak nic pomagały w trudnych chwilach, urozmaicając kolejne dni żmudnej żeglugi, podczas których nie trafiło się na żaden okręt. Tierõ posiadał jednak także skłonności do cwaniakowania, często rozstając się ze swoją dawną załogą w nieco mieszanych stosunkach. Mało kto jednak był na tyle wściekły, aby ścigać go dłużej niż kilka dni – często nawet po kilku latach spotykał ponownie druhów, których oszukał i razem śmiali się z dawnych czasów. Taka po prostu była już magia, którą zdawał się wokół siebie roztaczać.
Przeżył wiele przygód w tym okresie, choć nie wszystkie były typowe dla mieszkańca Limarii. Chociażby można wspomnieć o przygodzie z syreną – podczas jednego z polowań – w tych także brał oczywiście udział – Tierõ znalazł się sam na sam z osaczoną, przypartą do muru – a dokładniej skały – syreną. Panterołak zawsze jednak posiadał słabość do kobiecych wdzięków więc... postanowił oszczędzić naturiankę. W zamian jednak oczekiwał odpowiedniej nagrody, którą też i dostał. Historię tę zdarza mu się opowiadać, gdy wypije nieco zbyt wiele – Limarianie reagowali bardzo różnie. Niektórzy klepali go po plecach, gratulując, inni brzydzili się, twierdząc, że jak to tak można z półzwierzęciem. Tierõ zawsze ciętym dowcipem był w zdanie im zripostować, chociażby wspominając, że on sam jest przecież półzwierzęciem. Zawadiaka częstokroć przenikał także do portów miast niezbyt przyjaznych dla piratów, ukrywając swoje zwierzęce atrybuty. Częstokroć ratował pojmanych kompanów czekających na egzekucję, czasem chciał skosztować czegoś nowego, czy to w dzień na rynku, czy też w nocy, w odpowiednich przybytkach. Kilkakrotnie został podczas takich wypadów schwytany, raz nawet w samym zamtuzie, poznał więc wnętrza kilku, może kilkunastu lochów, jednak za każdym razem udawało mu się umknąć. Wiecznie młody i rześki zawadiaka wielokroć stawał przed możliwością zdobycia własnego okrętu oraz zostania kapitanem, jednak za każdym razem zdecydowanie odmawiał. Twierdził, że dowodzenie i polityka zdecydowanie nie są dla niego. Jego najwyższym, choć dosyć często powtarzanym osiągnięciem było zostanie pierwszym oficerem. Nie, żeby nie potrafił wydawać rozkazów, ale na dłuższą metę robiło się to dla niego zbyt uprzykrzające. Zdecydowanie wolał mieć nad sobą kogoś innego, kto by się troszczył wszystkimi tymi nudnymi sprawami.
Pierwszy gwałtowny wstrząs w sposobie życia panterołaka nastąpił, gdy ten odnalazł swojego ojca. Ten wciąż pozostawał niewolnikiem przeznaczonym do polowań, z lat na lat przekazywany w coraz to inne ręce. Przez tak długi czas o mało nie zatracił się w swojej dzikiej natury i nie postradał zmysłów, jednak widok syna te od razu ożywił. Początkowe relacje nie były najprostsze, gdyż ojciec, gdy już otarł łzy szczęścia, zauważył prędko, że jego syn wyrósł na jednego z tych, którzy zgotowali mu taki los. Tierõ jednak, zszokowany odkryciem, postanowił pomóc swojemu ojcu. Najpierw wygrał go w karty od jego właściciela, po tym, jak uprzednio nieco go upił. Stał się jego nowym panem, choć nie tak prędko zwrócił mu wolność. Najpierw chciał mu pokazać kilka rzeczy. W ciągu kilku kolejnych miesięcy ojciec i syn powoli uczyli się siebie nawzajem, aż w końcu udało im się stworzyć namiastki rodzicielskich relacji. Wtedy została poruszona kwestia matki panterołaka. Wyprawa na Arrantalis była ryzykowna, jednak Tierõ podjął się jej i przemycił siebie oraz ojca do stolicy. Tam dosyć prędko udało im się odnaleźć kobietę, która była tuż po ostatnim rozwodzie – przez te wszystkie lata pogodziła się z myślą, że straciła ukochanego i starała się jakoś zacząć życie na nowo, choć niezbyt jej to wychodziło. Na widok dwóch mężczyzn oniemiała, od razu ich rozpoznając, po czym rzuciła się z łzami w ich ramiona. Rodzina ponownie się złączyła, choć warunki nie były najbardziej... idealne? Tierõ wraz z ojcem dogadali się już na statku, że nie powiedzą panterołaczce o jego zajęciu. Musieli nieco poprzeinaczać fakty, jednak w końcu się dogadali. Małżeństwo ponownie zamieszkało razem w stolicy, Tierõ próbował uczynić podobnie, jednak szybko przekonał się, że zew morza jest za mocny, a jego charakter nie nadaje się do spokojnego życia, szczególnie w jednym miejscu. Pobył z rodzicami dwa tygodnie, a następnie wyruszył w morze. Po jakimś czasie jednak wrócił. Zawsze wracał. W końcu przyzwyczaili się do takiego stanu rzeczy, zawsze witając syna z radością w domu.
Tierõ nie powrócił na Limarię. Odzyskanie rodziny sprawiło, że przemyślał kilka spraw. Nie miał zamiaru rezygnować z żywota awanturnika, jednak pomyślał, że nieszczególnie ów musiał być tak... krwawy. Wyruszył na Wybrzeże Jadeitów, gdzie zaczął zamieszkiwać karczmy, pakować się w tarapaty oraz zatrudniać się nawet jako porządny marynarz. Oczywiście w pewnych okresach. W innych trafiał na piracką załogę oraz postanawiał do nich dołączyć, aby nieco porabować, jak za starych czasów. Panterołak jednak zdecydowanie nie stał się aniołkiem. Bardzo często zaciąga się do przemytników lub na innego rodzaju bardziej podejrzane okręty. Wciąż bez wątpienia jest piratem, tyle że nieco złagodniałym i bardziej niezależnym. Nie musząc się troczyć aż tak o swoją opinię, zrobił się także znacznie bardziej przebiegły, często kantując, kradnąc czy podle obracając sytuację na swoją korzyść. Ciągnie go do niebezpieczeństwa, szczególnie tym związanym z morzem. Czasami wykorzystuje wiedzę nabytą na wyspach i pomaga zbudować jakiś okręt, jednak nie jest to aż tak częste. Spotkania z dawnymi kamratami... cóż, zawsze są interesujące. Pomimo wszystko jednak do dziś skacze sobie po masztach okrętów, a jego ogon jest z całości, więc żadne problemy nie okazały się na tyle duże, aby go powstrzymać na zawsze i posłać na dno morza. Ciekawe, czy takowe kiedyś nadejdą...