Paank urodziła się na obrzeżach Kryształowego Królestwa. Miała kilka sióstr i kilku braci, jedną parę rodziców, ale rodzina nie obracała się w kręgach najbogatszych (głównie ze względu na ilość członków, którą trzeba było wykarmić). Dzieciństwo nie należało do jej najspokojniejszych, bo dzieciaki z „lepszych domów” lubiły podokuczać, a te z jeszcze gorszych na kimś wyżyć i będąc po środku tego sporu często musiała się bronić. Między innymi do samoobrony należało: kogoś walnąć, komuś oddać, zignorować, a pyskować przestała, gdy w końcu zrozumiała, że jej słowa nic nie znaczą. I chyba ta ostatnia cecha sprawiła, że Paank wyrosła na taką, a nie inną osobę.
Właściwie już od małego musiała pracować. Zaczęło się od pielenia chwastów w ogródku sąsiadki, sprzątania bogatszych domów, później awansowało to do pomagania kupcowi w noszeniu mniejszych bagaży, rozstawiania stoiska i chowania go, a skończyło się na tym, że bardzo młoda Cartier trafiła do huty szkła. Tam zarabiało się najwięcej, a ojciec słysząc o tym, że chcą tam jakiegoś dzieciaka wysłał swoją córkę. Czy przyjęliby dziewczynkę do huty szkła? Oczywiście, że nie! Dlatego Paank przebrano za chłopca i przez kilka dobrych miesięcy musiała go udawać, aby nikt czasem jej nie wywalił na zbity pysk. Plusem było to, że nie zaczęła jeszcze na tyle fizycznie dorastać by ktoś zauważył różnicę między płciami... i oczywiście nie odzywała się zbyt wiele, więc o pomyłkę względem odmiany „mogłem” a „mogłam” nie trzeba było się martwić.
Prawda w końcu wyszła na jaw, a dyrektor całego przedsiębiorstwa mocno się wkurzył. Jeden z młodych chłopaków, mający wówczas jakieś szesnaście lat, nie wiedzieć czemu, bronił Paank przed zwolnieniem.
- Przecież dobrze pracuje – mówił młody elf.
- Oszalałeś?! Dziewuchę mam tutaj zatrzymać?! Wiesz co ludzie powiedzą?!
- A to pana akurat obchodzi? - spytał nieco zdezorientowany nastolatek.
- Mnie nie! Tylko jak zaczną pieprzyć o tym, że wykorzystuję dziewczynki, które zamiast prać w domach brudzą się u mnie w zakładzie, to stracę klientów! Dla mnie to może nawet tutaj sczeznąć... - burknął na koniec szef zakładu rzucając Paank brudną szmatę.
- Będę kłamać, że nadal jestem chłopcem... - wtrąciła się dziewczynka.
- A ty to cicho bądź! Nie rzucałem ci szmaty żebyś gadała tylko żebyś czyściła pręty.
- To znaczy, że ją pan zatrzyma?! - ucieszył się elf.
- Nie, to znaczy, że idę zajrzeć w statystyki. Zobaczymy czy gadasz dobrze o tej małej pindzie. Spieprzaj do pracy – mlasnął mężczyzna wtykając tytoń do ust. Po drodze do innego pomieszczenia walnął przez łepetynę jednego z pracowników, którego przy okazji niemiłosiernie skarcił starając się znaleźć ujście swojej złości.
Clain Corntin, elf czystej krwi, jeszcze długo będzie przewijał się przez życie Paank. Jednak dopiero w tym momencie dziewczynka zauważyła jego istnienie. Młoda Cartier uniosła głowę marszcząc delikatnie brwi i przyglądając się młodzieńcowi.
- Edmond Thibaut to człowiek czystego interesu. Jeżeli zobaczy, że przynosisz zyski to cię tu zostawi – powiedział Clain kładąc dłoń na ramieniu Cartier. - A przynosisz, bo nie widziałem ani razu żebyś usiadła i odpoczywała.
Paank rozwarła usta, a młodzieniec z oczekiwaniem czekał na jej słowa. Dziewczynka jednak nic nie odpowiedziała. Obróciła się do niego plecami, jakby była na niego obrażona, po czym odeszła wykonywać polecone jej zadanie.
Lata mijały, a temperamenty Corntin stawał się coraz bardziej dorosłym mężczyzną, z którym wreszcie nauczono się kłócić na poważnie, a nie traktować jak szczeniaka. Paank zdała test dokładnej obserwacji pana Thibauta. Próbował złapać dziewczynkę na nieplanowanym odpoczynku, patrzył czy może jej przerwy nie są za długie albo zbyt częste, ale Cartier wykonywała swoje obowiązki przykładnie. Ba! Podczas tych obserwacji oberwało się kilku innym chłopakom za obijanie się, ale Paank była wzorową figurą pracownika, który słucha i wykonuje swoje zadania. Czasem wolniej, czasem szybciej, w zależności od tego co robiła, ale Thibaut nie mógł się przyczepić. Pewnego dnia poklepał się po brzuchu mówiąc „A niech zostanie! Tylko, jak przyjdzie inspekcja, to masz się chować, bo zaczynasz wyglądać jak dorosła dziewka”.
Paank sporą część życia spędziła w hucie więc i też sporą część czasu spędziła z Clainem. To on wprowadził ją w świat, który jest pełen możliwości. Otworzył jej oczy na piękno, nie umiała nazwać elfa przyjacielem, bardziej mentorem, kimś kto wprowadził ją w życie. Tworzył piękne szkła, wazony, figurki, kieliszki, szklanki... Tworzył wszystko, co tylko zechciał. Jego dłonie wydawały się emanować jakąś magią, gdy płynna konsystencja przemieniała się w małą, szklaną baletnicę. Właściwie... Clain przekazał naszej bohaterce całą swoją wiedzę, jaką zdobył dotychczas, a także i w późniejszym czasie. Dzielił się wszelkimi odkryciami z Paank. Dziewczyna odnosiła wrażenie, że jest jedyną osobą, która mogłaby go zrozumieć, a przede wszystkim, której mógł całkowicie zaufać. Tak też oto i w Paank zrodziła się miłość do szkła. Pierwszy stworzony przez nią wazon był krzywy, pełen załamań i pokraczny, ale i tak wydawał się jej piękny. Nawet w ciemnych pomieszczeniach, w blasku jedynie palącego się pieca odbijał kolorowe, płomienne blaski.
Mając nieco więcej lat na karku, Paank była zdolna do tworzenia różnych cudeniek. Nigdy jednak nie zdobyła posady dmuchacza w hucie. Mająca trzynaście lat dziewczynka nie mogła przecież dostać jakiekolwiek pisemnej umowy i pewnie Thibaut nigdy by się na żadną umowę nie zgodził. Tej wiosny, gdy Paank miała trzynaście lat, rozchorował się Clain. W zakładzie bez niego było jakoś dziwnie pusto. Ona wraz z elfem nigdy nie chorowali, a nawet gdy mieli gorączkę to przychodzili zbijać ją przy wielkim palenisku, gdzie topiły się drobinki krzemu. Elf jednak nie przychodził, i nie przychodził, dni ciągnęły się niemiłosiernie długo bez jego towarzystwa. Były o tyle upiorne, że żaden z mężczyzn nie chciał pozwolić młodej dziewczynie na większą swobodę w pracy. Nikt jej nie pozwalał na wyciąganie szkła ani też dmuchanie, a Clain był całkowicie inny.
Jednak tej wiosny zdarzyło się coś jeszcze. Thibauta poproszono o wyprodukowanie pięknych kieliszków na przyjęcie. Najpiękniejsze szkło tworzył jednak Clain.
- Kurwa, kurwa, kurwa! Musze go tutaj sprowadzić! - Thibaut chodził rozrywając tytoń w ustach i mrucząc pod nosem. Rozejrzał się po swoich pracownikach. Nie, nie mógł zastąpić Corntina. To nie jest szkło na ślub szlacheckiej rodziny, a dla samego króla! Nie wyobrażał sobie nikogo innego do tej roboty. Jego oczom ujawniła się brudna dziewczynka, która przetarła twarz równie brudną szmatą.
- Ej ty! - krzyknął Edmond, który idąc tak agresywnym i żwawym krokiem mógł przestraszyć niejednego dzieciaka – prócz Paank, która zdołała już wystarczająco poznać szefa zakładu.
- To ty się cały czas wiercisz, jak smród po gaciach, koło Corntina. Musisz mu coś przekazać.
Cartier spojrzała na mężczyznę wielkimi oczami. Super, teraz jeszcze postawi ją na stanowisku „chłopca” na posyłki. Nie ma zamiaru dostarczać listów, ale cóż miała zrobić, gdy Thibaut obrócił się i powiedział krótko „Chodźmy do biura”. Paank była w szoku, że w ogóle ma takie pomieszczenie.
Biuro Thibauta nie było jednak ani osmolone, ani też wyłożone złotem – przy czym tej drugiej opcji bardziej Cartier się spodziewała. Ot, zwykłe małe i jasne pomieszczenie z dosyć niskim sufitem. Bardziej dobrze wyremontowana kanciapa niż biuro, ale jednak biuro.
Edmond wygrzebał stos papierów szukając umowy z Clainem, ale teczka podpisana była jako „Dłużnicy” więc Cartier nie do końca rozumiała sytuację. Milczała przyglądając się szefowi, a Edmond nie bał się, że taka smarkula cokolwiek zdoła mu zrobić.
- O, tutaj jest. Umiesz czytać?
- Tak, Clain mnie nauczył – odparła.
- No to proszę, masz tutaj adres. To jest bliżej murów miasta, nieopodal Alei Topoli.
„Alei Topoli?!” zdziwiła się Paank chwytając automatycznie karteczkę. Przecież to dzielnica ładnie ubranych i zadbanych elfów bez skazy. Tak właśnie mówiono u niej na podwórku.
- A co mam mu przekazać? - spytała wpatrując się w adres.
- Och, tak przekazać – odpowiedział w zamyśleniu Thibaut. - Nie masz mu nic przekazywać. Masz go tu ściągnąć inaczej wylecisz z roboty! Zrozumiałaś? Nawet nie próbuj postawić mi tutaj stopy bez niego.
- A jak go tu ściągnę to zapłaci mi pan za te dni, co mnie nie było?
- Kurwa, mała a się targuje. To twój warunek żebyś tu została smarkulo – jeszcze na chwilę uniósł się Thibaut. - Ale będę bogaty! - powiedział po chwili całkiem zrelaksowany. Owładnięty wizja bogactwa pogrzebał sobie palcem w nosie.
Paank łatwo dotarła na miejsce. Aleja Topoli była charakterystycznym miejscem. Często napotykała tu fontanny oraz kwiaty. Ściany były nieskazitelnie białe, kryształowe lampy niebywale zadbane i nocą z pewnością nie brakowało tu oświetlenia. Później powędrowała według wskazówek przechodnich i dotarła do kwadratowego, białego domu, który był oblepiony kwiatami, niskim płotem i krzewem. Paank wypatrywała kogoś w domostwie. Czuła się nieswojo wokół elfów. Ona mieszkała w dzielnicy, gdzie byli także i ludzie, tutaj jednak wszyscy mieli spiczaste uszy. Bała się wejść na podwórko, by czasem nikt nie oskarżył jej o kradzież. Nikogo w tym momencie nie widziała a na krzyki „Czy ktoś tu jest?!” nikt nie odpowiadał. Dziewczyna ciężko westchnęła. Poczekała kilka godzin, ale zmierzch był już tak blisko, że musiała wracać do domu. Lepiej nie włóczyć się nocą po ulicach.
Przyszła dnia kolejnego, a także następnego. Minęły trzy, jeżeli nie sprowadzi Claina to zostanie wyrzucona na zbity pysk. To zachowanie nie pasowało do elfa. Po odczekaniu kolejnych kilku godzin postanowiła w końcu wejść na podwórko. Grzecznie zapukała i niemalże straciła nadzieję na to, by kogoś zastać. W ostatniej chwili usłyszała skrzypienie.
- Clain? - spytała głośno Paank.
Clain jednak nie odpowiedział więc zapukała drugi raz i znowu odpowiedziało jej skrzypienie. Dziewczyna nacisnęła klamkę, po czym uchyliła drzwi.
- Przepraszam... Szukam Claina Corntina – powiedziała równie głośno, co poprzednio, nie za bardzo jednak wiedząc, co robić. Wówczas usłyszała silny kaszel.
- Clain! - ucieszyła się, a zarazem zmartwiła Paank.
Niemalże wbiegła do pokoju, w którym leżał. Miał okropny napad kaszlu więc Paank zawróciła do kuchni by owinąć twarz jakąś szybko chwyconą szmatką.
- Clain, co ci jest? - spytała, gdy kaszel ustąpił.
- Paank? To ty? - spytał niemalże nieprzytomnie. - Nie wchodź, nie chce cię zarazić.
- Co ci jest? Dlaczego leżysz tu sam, gdzie twoja rodzina? Ktoś powinien się tobą zaopiekować, wyglądasz potwornie! - wyrzuciła jednym tchem młoda Cartier.
- Paank – jęknął elf. - Mam zapalenie oskrzeli, nie powinno cię tu być.
- Ale muszę... - odpowiedziała i zauważyła, jak bardzo brzmi niegrzecznie. - Niby muszę, ale cieszę się, że muszę. Teraz już wiem, co się z tobą dzieje. Był u ciebie lekarz? - Corntin odpowiadał nieskładnie. Miał gorączkę i był odwodniony, więc dziewczyna najpierw postanowiła o niego odrobinę zadbać a gdy to uczyniła udała się do lekarza.
Okazało się, że lekarz był tu nie raz i to niejeden, ale żaden nie znał dokładnej przyczyny choroby Claina. Wszyscy stawiali diagnozę zapalenia oskrzeli, bo woleli robić cokolwiek niż postawić na nim ostatecznie krzyżyk. Paank nie mogła tego znieść. Jednak ostatni lekarz był na tyle dobry, że nie pobrał opłaty od dwójki oraz wspomniał o jakimś czarodzieju-lekarzu, który mieszkał w samotni poza lasem, gdzieś bliżej Zamku Czarodziejek. „Szlag” przeklęła się w duchu Paank. Ma zaledwie trzynaście lat, jakim cudem ma tu ściągnąć jakiegoś czarującego lekarza? Paank została w domu Corntina do samego wieczora doprowadzając go do ładu i składu na tyle, na ile się dało. Doskwierało jej uczucie rezygnacji i przegranej, ale kopiąc kamień na ulicy, gdzie rozbijali się handlarze wpadła na genialny pomysł! Handlarze i jej małe znajomości! Już kolejnego dnia podbiegła do jednego z nich. Pomagała mu niegdyś przy otwieraniu i zamykaniu stoiska, uzupełnianiu braków i pilnowaniu. Ów handlarz odrobinę się zdziwił, nie za bardzo chciał wywozić małą dziewczynkę poza miasto, ale piękne oczy i historyjka o śmiertelnie chorym bracie podziałała. Paank udała się w swoją pierwszą podróż. I to nielegalną, ale handlarzowi spieszyło się wywieźć towar więc nie wnikał w szczegóły. Paank załadowała się do przyczepy i pojechała. Po długim czasie widziała, jak mijają drobny czubek wieżyczki, ale jechali dalej, bo przystanek handlarza był ważniejszy i dopiero przy powrocie mógł się zatrzymać na dłużej tam, gdzie chciała Paank. Cartier jednak nie wytrzymała. Gdy stanęli uciekła. Pamiętała wycieńczoną twarz Claina, jego marne ciało, mógł umrzeć w każdej chwili! Biegła. Biegła ile sił w nogach, i ile sił wykrzesać może ciało dziewczynki. W tym momencie poczuła coś... niesamowitego. Przemierzając polany trawy, kierując się w stronę wieży poczuła coś bardzo przyjemnego. Biegła i była... wolna? Tak właśnie odczuwało się wolność?
Paank biegła i skakała. Śmiała się i goniła lecące ptaki, łapała ich cienie a trawa brudziła jej buty. Z daleka nie było słychać żadnego echa nakazu bądź skarcenia. Machała rękoma, jakby chciała się wznieść w powietrze i towarzyszyć lotnym stworzeniom. One wzbiły się wyżej przysłaniając słońce i rozproszyły się na boki nieopodal wieży. Paank wówczas zwolniła dysząc ze zmęczenia, ale była niebywale szczęśliwa tym przeżyciem. Ajć, musiała odłożyć przyjemności na bok i teraz odnaleźć czarodzieja!
W wieży faktycznie mieszkał czarodziej, który zgodził się pomóc. Kupiec zapomniał o wściekłości widząc mędrca i razem wrócili do Kryształowego Królestwa. Pradawny z łatwością uleczył elfa, który musiał jedynie dojść do siebie.
- Panie, nie jestem w stanie wyrazić swej wdzięczności – odetchnął z uśmiechem mieszkaniec królestwa.
Czarodziej nie odpowiedział. Rozejrzał się wcześniej po chacie i ogrodzie, a teraz ponownie obejmował krajobraz za oknem.
- Tworzysz piękne szkło.
- Och, jestem pracownikiem w hucie szkła Pana Thibauta – odparł młodzieniec.
- Piękne kieliszki, wazony, figurki... Kolorowe i przezroczyste. Niemalże tyle warte, co odnaleziona dusza.
- Proszę nie przesadzać... - zaśmiał się nerwowo Clain i nagle zdał sobie sprawę do czego dąży ów czarodziej. Młodzieniec zebrał się do siadu i odchrząknął. - Moje dzieła nie spłacą długu wdzięczności, jeżeli jednak byście zechcieli...
- Wszystkie dzieła – przerwał pradawny, a Clain zamilkł.
- Wszystkie? - wtrąciła się po chwili milczenia Paan, a elf spojrzał na dziewczynę bardzo ciepło.
- Spokojnie panienko Cartier. To tylko szkło. Stworzę mnóstwo innych wielobarwnych dzieł, lecz jednak jeżeli mogę prosić o jedno... Chciałbyś zatrzymać choć jedno z nich.
-Pięć sztuk. - Odpowiedział poważnie czarodziej, po czym wstał i wyszedł.
Siedzieli na tyłach domu Claina, otoczeni samym szkłem. Niski i prostokątny daszek wyglądał, jakby utkany był z kryształów, podobnie jak ściany. Na kolorowych nitkach zwisały różne dzieła, od kieliszków po figurki. Przebijało się do nich światło, a barwne plamki oblepiały ich postacie. Tylko delikatny wiatr poruszał i szeleścił delikatnymi dźwiękami.
- To... co sobie zostawisz?
- Nie potrzebuję wiele. Zostawię to, bo to moja pierwsza figurka i to, bo to moje pierwsze dzieło. A z tej pracy jestem niezwykle dumny, ten kieliszek wygląda jakby był zbity, a zarazem jakby wytopiony ze złota. Ostatnią rzecz mam w domu, resztę niech zabierze.
Paank pogłaskała szklaną ścianę. Była piękna, przedzielona ołowianą częścią i dopiero teraz dostrzegła, że to wszystko tworzy jakiś wzór.
- Ojej. Czegoś podobnego nie widziałam – wyznała dziewczynka oglądając ściany i sufit.
- To są witraże.
- Witraże? Takie piękne...
- Tego też cię nauczę! - Paank na tę wiadomość uśmiechnęła się, ale zaraz zwątpiła.
- Wrócisz do huty?
- Wrócę, czemu bym nie miał? Aaaa... Szefo boi się, że mu gdzieś ucieknę? - zaśmiał się elf. - Po to cię przysłał? Zagroził, że wywali z roboty?
Dziewczyna wzruszyła niewinnie ramionami.
- Wrócę.
- Ale... musisz teraz. Powiedział, że bez ciebie mam nie wracać, a czarodziej kazał ci zostać jeszcze z dobre trzy tygodnie w domu...
- To wrócę za trzy tygodnie, tak mu powiedz.
- Nie... Bo Pan Thibaut ma pilne zamówienie...
- Ech... Co za chytra świnia.
- Myślałeś kiedyś o tym by od niego odejść? Zawsze się tak nim męczysz...
- Paank... Parszywa z niego świnia, ale nie mogę mu odmówić. Widzisz... Nie mam nikogo, jestem sam i chociaż dom należy teraz do mnie, to gdy byłem knypem straciłem rodzinę. Thibaut wiedział gdzie węszyć, a już wolałem go niż wujostwo, bo oni by sprzedali dom wyrzucając mnie do brudnej roboty albo na ulicę. Thibaut zaproponował układ. Został moim opiekunem, prawnie załatwił wszystkie formalności, moja rodzina nie mogła dostać tego domu. Nieźle im utarł nosa, ale za to musiałem pracować u niego w hucie. Umowa wciąż mnie zobowiązuje...
- Rozumiem... - mruknęła Cartier.
Ostatnią rzeczą jaką zatrzymał elf był krzywy wazon Paank, której wstyd było patrzeć na to paskudztwo.
Minęły kolejne lata. Paank nauczyła się robić witraże, projektować je, pomagać Corntinowi w ich powstaniu. Razem tworzyli niesamowity zespół, choć wiadomo, że Clain przewyższał ją swoim doświadczeniem. Przyszedł niestety okres, gdy huta przestała zarabiać tyle, co wcześniej. Otworzyły się inne zakłady, pojawili inni projektanci szkła, był to ciężki okres dla Thibauta, który dodatkowo jeszcze mocno chorował. Mająca piętnaście lat Paank Cartier została zwolniona po wieloletniej pracy w hucie – nie mogła się dziwić, wszak była jedyną kobietą w tym zakładzie, a jednak się dziwiła. Ojciec już planował wydać ją za jakiegoś „dobrze prosperującego mężczyznę”, ale jakoś nie chciała wierzyć jego intuicji patrząc na to, jakich mężów miały jej siostry. Musiała więc wykorzystać inne swoje talenty, te nie związane ze szkłem, by się gdzieś załapać i pokazać, że jeszcze jest w stanie przynieść zysk rodzinie. Tuż za miłością do szkła istniała także miłość do łucznictwa. Zawsze lubiła sobie potrenować, a za pieniądze, które ukryła przed ojcem, nawet kupiła sobie dobrej jakości łuk chowając go najpierw gdzieś w zabałaganionej spiżarni, później u Claina. Mentor jej życia dał jej więcej niż rodzina – nauka czytania, pisania, poznawanie nauk humanistycznych oraz nauk ścisłych, szkicowanie, projektowanie, samoobrona, oczywiście – szklarstwo... Nawet o łucznictwie jej co nieco powiedział, chociaż w większości nauczyła się z praktyki. Paank miała piętnaście lat i kilka miesięcy, skrupulatnie dorabiała gdzie się tylko dało, byleby nie nałożyć pierścionka na palec i nie stracić krowy (ot, niesamowity posag). Ku odrobinie szczęścia i łaski Prasmoka, ogłoszono konkurs łucznictwa. Nie była to impreza obejmująca królewskie rodziny, ale to szlachcice zechcieli pochwalić się zdolnymi dziećmi. Z pomocą Claina, Paank udało się dostać na konkurs... W kategorii chłopców, bo dziewczyny dostałyby mniejszą nagrodę. Trenowała ostro i ten trening się jej opłacił. Chyba sama była w szoku, jak dobrze jej poszło. Gdy strzała wbiła się w sam środek tarczy aż mrugnęła kilka razy nie dowierzając. Stanowiła ten mały punkt pośród tłumu, który wydawał się nieszkodliwy, a ograł wszystkich w swej kategorii. Oczywiście wyszło ogromne zamieszanie, ponieważ szlachcice nie chcieli pozwolić na to, by marny chłopaczek z podwórka wygrał z ich zdolnymi pociechami. Toczyło się wiele kłótni, ale wśród tego wrzasku i rzucanych oskarżeń na Paank spadło kolejne szczęście. Widząc niesamowity talent dziewczyny myśliwi postanowili ją przyjąć do siebie.
I tam też wiodło się jej dobrze. Życie nie było tak nędzne, jak w hucie. Nikt nie pachniał ani tytoniem, ani alkoholem, ani smołą. Płuca Paank mogły wreszcie odetchnąć czystym powietrzem, nawet widziała sens w podtrzymywaniu codziennej higieny. Zaangażowana w pracę bardzo wiele się nauczyła. Myśliwi okazali się być bardzo spokojni, a przynajmniej ci, do których należała. W innych leśniczówkach pracowali paskudni goście, którzy chętnie utarliby jej nos, ale na całe szczęście Didier, Arstide i kilku innych łowczych nie naciągali prawa, a czasem nawet się mu stawiali obierając sprawiedliwe ścieżki. Nauczyła się polować, wspinać, zakładać pułapki, unieszkodliwiać proste mechanizmy, tropić, strugać łuki, strzały oraz inne przedmioty, jakie mogły się jej przydać w pracy czy też w lesie. Nauczyli ją także korzystać z bumerangu i kuszy, choć od tej drugiej broni raczej stroni. Tworzyła proste mikstury, między innymi otumaniające, by następnie z dmuchawki móc trafić zwierzę i je uśpić. W późniejszym czasie otrzymała także mały zakład, gdzie ze skór tworzyła głównie buty, ale także kołczany, torby myśliwskie i w końcu mogła wyprowadzić się z domu. Nie przeszkadzało jej, że przez zakład spędza mniej czasu w lesie. Jej myśliwi zawsze traktowali ją jak nieodrębną część ich leśniczówki.
Mimo to, Paank nigdy nie zapomniała o swojej pierwszej pasji. Mając dwadzieścia lat, gdy już zdołała się jako tako ustabilizować (ale jeszcze nie posiadała własnych czterech kątów), odwiedziła Claina. Na początku robiła to rzadko, ale gdy zaczęła tworzyć buty to miała już blisko jego dom. Potrafiła więc po pracy, albo jeszcze przed pracą, odwiedzić elfa, by kontynuować swoją przygodę ze szkłem.
Pewnego słonecznego dnia do zakładu zawitał Clain Corntin. Paank miała już dwadzieścia trzy lata, a wieść jaką jej ogłosił była prosta jedynie w słowach. „Stworzysz piękny witraż do sali balowej samego króla Kryształowego Królestwa!”. Panna Cartier w pierwszej chwili zaśmiała się widocznie rozbawiona, ale odebrało jej mowę, gdy zauważyła, że Corntin nie żartuje.
- Postradałeś zmysły? Oszalałeś? - zmarszczyła brwi dziewczyna.
- Paank, daj spokój. Wiem na co cię stać – odparł radośnie elf.
- To ty jesteś mistrzem fechtunku – zauważyła Diana pochylając się nad biurkiem dając jednoznaczną odpowiedź, że się nie zgadza. W tedy elf złapał ją za ramiona i nisko się pochylił.
- Mnie doskonale znają. Stworzyłem niejeden podarunek, niejedno okno, niejeden witraż, ale król buduje małą salę balową tuż za murami Kryształowego Królestwa by zachować odrobinę prywatności w toczących się zabawach. Szuka osób młodych...
- Nie jesteś stary...
- … uzdolnionych...
- Masz poczucie estetyki...
- … i niedoświadczonych.
- Hm, no tego akurat ci brakuje. Ech, Clain, ale jak ja mam to zrobić? To jest czyste szaleństwo. Mam swój zakład, zszywam buty... To mi wystarczy.
Clain puścił Paank, a trzymanego przez nią buta wyrzucił za okno.
- Sama sobie stworzyłaś te witraże wokół...
- Fakt... Mam tu niesamowity burdel.
- Stworzysz najpierw kilka okien do mniejszych pomieszczeń tej posiadłości, a na koniec wielki, ogromny i piękny witraż do sali balowej!
- Nie wyolbrzymiaj tak, bo zaraz naprawdę zwymiotuję z paniki.
- Paank, wiem, że nie wystarczy ci siedzenie w zakładzie by zszywać buty jakiejś marudnej staruszki. To jest twoja szansa... Nie możesz jej ominąć, chociaż spróbuj! Pomyśl o tym, że może dzięki temu zleceniu będziesz mogła robić, co tylko zechcesz, nawet okna do innych zamków, i nosić ubrania jakie ci się tylko spodobają. Zyskasz swobodę i wreszcie... będziesz kimś znaczącym w tym mieście. Kimś bardziej wolnym...
- Bardziej wolnym... - powtórzyła cicho Paank.
„To nie będzie wolność jakiej pragnę... a jednak to może być coś czego chcę. Większej wolności” pomyślała Cartier.
- Nie martw się Paank – powiedział już znacznie cieplej Clain. - Ja zawsze pomogę ci w razie potrzeby. Z resztą... Wiesz dokładnie, że jestem teraz niezależny od Thibauta. Współpracujemy razem więc od niego będę ci dostarczał szkło. No, nie łam się!
Clain miał rację. Po stworzeniu kilku okien do innych pomieszczeń budowanej posiadłości, Paank zyskała pewność siebie. Na jednym z zebrań otrzymała kolczyki od samego króla! Znaczy, on tylko stał gdzieś daleko przed nią i całą resztą pracowników, ale był to podarunek wdzięczności. Clain Corntin dostarczał szkło, ale przy tworzeniu ogromnego witrażu Paank potrzebowała pomocy. Jedna osoba nie byłaby w stanie przytrzymać szkieł nieruchomo i złączyć ołowiem, ale to były tylko czysto fizyczne pomoce. Sama wszystko zaprojektowała, sama wszystkiego dopilnowała. Clain zresztą też przeszedł samego siebie dostarczając piękne, złoto-pomarańczowe szkło, podobno wykonane z samego smoczego jadu. Trwały prace końcowe. Ona wraz z innymi pomocnikami montowali ogromny witraż. Paank czuła się dziwnie dorosła i doświadczona, to zlecenie faktycznie przełamało w niej pewne granice, tak się jej wydawało. Czy po tym wszystkim coś się zmieni?
Wisiała umocowana na sznurze opierając nogi o ścianę. Łowczyni spojrzała na ślady po butach. „Później to odmalują”, pomyślała, a gdy chciała włożyć kolejny element, ściany zadrżały.
Wszyscy obejrzeli się dookoła. Robotnicy wyczuwali niebezpieczeństwo, ale gdzie się ono ukrywało? Ściany malutkiego zamku zadrżały a sufit osypał się w dół.
- Panno Cartier, proszę zejść! - krzyknął jeden z mężczyzn, a Paank nie miałam zamiaru dyskutować. Przytaknęła i chciała spuścić się w dół, ale wtedy, w pustej szparze ukazało się wielkie oko.
Wszyscy zamilkli, jakby bali się, że chociaż najmniejszy dźwięk rozdrażni wielką bestię. „Smok...” drżała na całym ciele Paank. Smoczysko poruszyło zamkiem niczym zabawką i na nieszczęście wiszącej w powietrzu dziewczyny, także nią. Projektantka zakołysała się w powietrzu i, chcąc nie chcąc, stopą trafiła w oko smoka. To rozwścieczyło pradawna istotę i z tego, co działo się dalej Paank niewiele pamięta. Bestia przebiła się pazurem przez witraż, który dosłownie rozsypał się na kawałeczki. Cartier próbowała szybko opuścić się w dól, ale sznur w pewnym momencie pękł i dziewczyna spadła w na posadzkę tonąc w zbitym szkle. Paank jęczała i intensywnie krwawiła, czuła jak ostrza wbijają się coraz głębiej w jej plecy więc postarała się obrócić na bok. Ostry ból i spływające łzy nie mogły jej opuścić. Krzyczała, jęczała i mamrotała wzywając jakąkolwiek pomoc, a ostatnim widokiem jaki pamięta, to solarny smok wzbijający się w powietrze.
Marzenia Paank legły i rozbiły się niczym jej witraż. Leżała w łóżku wiele miesięcy. Z jej ciała wyjęto szkło...a przynajmniej tak się wszystkim wydawało. Rany się zagoiły, przeszła intensywną rehabilitację, bo oprócz krwawych ran miała też połamane kości. Chyba sam Prasmok sprawił, że wciąż żyła.
Mimo ataku smoka, budowa posiadłości została dokończona a Paank nie żyła już większymi celami. Wróciła do spokojnego życia, do zakładu w Kryształowym Królestwie, do myśliwych, do polowań, chociaż lepiej czuła się szyjąc kołczan. Musiała psychicznie odpocząć od wysiłku.
Clain przyniósł jej resztki witrażu, który się rozbił. Sterta połamanych szkieł długo leżała w jednej z beczek, a gdy Corntin wyjechał na dłuższy okres dziewczyna zdecydowała się coś z nimi zrobić. Chcąc pogodzić się z porażką z rozbitych szkieł stworzyła piękne skrzydła. Paank podrapała się po plecach, mimo tylu ran skórę miała gładką, bez blizn. Uśmiechnęła się blado do swojego dzieła i zrzucając rękawiczki opuściła zakład.
Do miasta wrócił jej stary znajomy i akurat tego dnia musiała ujawnić się moc magicznych skrzydeł. Stała na stołku próbując sięgnąć jedną z przyniesionych jej skór. Okazała się tak ciężka, że Paank nie utrzymała równowagi i razem z krzesełkiem leciała na kryształowe skrzydła, które miały teraz ulec rozbiciu. Cartier zacisnęła skórę, skuliła się i błagała o to, by skrzydła nie uległy zniszczeniu. Wszystko inne tylko nie one! I jej prośba się spełniła. Skrzydła rozproszyły się, ale zastąpił je przeraźliwy, rozrywający ból. Paank wspierała się na rękach czując, jak krew ścieka jej po plecach.
„Co za ból...” myślała z przerażeniem, a gdy obróciła głowę w bok niemalże zemdlała. Czy z jej pleców właśnie wyrastają skrzydła?
- Paank? Paank?! Wszystko w porządku?! Czemu zamknęłaś drzwi?! - krzyczał Clain.
- Bo... bo jestem goła! Nie wchodź!
- Ale Paank, co się stało?!... Dlaczego jesteś goła?...
- Wylał się na mnie wrzątek, chciałam żeby skóra mi się rozeszła... Wszystko w porządku – wydukała Paank, a gdy się poruszyła, skrzydła zadźwięczały szkłem.
- Nie wygłupiał się, co to za dźwięki? Brzmiałaś przeraźliwie!
- Na cycki wylał mi się wrzątek, też by cię to bolało! Daj mi spokój, nie otworzę drzwi, nie będziesz mnie oglądał! Więcej było przy tym rabanu niż szkody – warczała dziewczyna.
- Pójdę po lekarza uparta kozo – odparł równie warkliwie Clain.
- A idź i nie wracaj... - mruknęła Paank nie wiedząc, co począć ze swoimi skrzydłami.
Gdy doszła do siebie i gdy okazało się, że skrzydła można było chować, musiała trochę pokłamać przed lekarzami, przed Clainem, by wyjść z sytuacji obronną ręką i udało się. Dziewczyna chowała dziwne zjawisko, ale też kryła się tu i ówdzie, by móc jeszcze raz ujrzeć skrzydła. Pewnego ranka wspięła się na dach, niczym rasowy bandzior i rozłożyła kryształowe skrzydła. To był jej pierwszy lot nad miastem. Piękny i cudowny, teraz to ona rzucała wielobarwne plamki na maluteńkich mieszkańców Kryształowego Królestwa.
Przyszedł też dzień, gdy Paank zostawiła po sobie jedynie karteczkę, leżącą na środku stołu w zakładzie.
„Nie szukajcie mnie” przeczytał Clain.