Narodziny wyczekiwanego dziecka zawsze są radosnym wydarzeniem i błogosławieństwem. Nie inaczej było w przypadku Pahalii i Haniela, choć posiadali już dwóch synów Iaotha i Valoela. Obaj byli już dorosłymi wojownikami, wykonującymi każde powierzone im zadanie na chwałę Najwyższego. Niektórzy twierdzili, że byli w tym wręcz nadmiernie gorliwi, wzorem rodziców, którym co gorsi plotkarze przypisywali fanatyzm. Właściwie mieli w tym wiele racji. Para aniołów za główny cel swego życia uważała służbę Panu i niszczenie wszelkich istot bluźniących Mu samym swym isnieniem. Jak wiadomo, cel uświęca środki, szczególnie tak szczytny.
Jaenvia od pierwszego dnia życia miała wytyczoną przed sobą jasną drogę. Miała stać się kolejnym ostrzem przeznaczonym do ucinania kolejnych łbów piekielnej hydrze. Odziedziwszy po ojcu ciemne włosy, łagodne rysy i zapał do nauki, a po matce talent magiczny i typowe dla aniołów piękno, była bardzo obiecującym materiałem. Obaj bracia byli typowymi wojownikami, posługującymi się długimi mieczami. Młoda anielica często obserwowała ich treningi, szczególnie chętnie te mniej oficjalne, gdy uczyli się wykorzystywania w walce nieczystych zagrywek, czy nawet zakradania się do przeciwnika, by wbić mu ostrze w plecy. Honorowa walka była dobra na pokaz, ale nigdy nie kryli się w rodzinnym kręgu z przedkładaniem nad nią skuteczności przy spotkaniach z piekielnymi, nieumarłymi, czy innym robactwem. Sama skrzydlata dziewczynka uczyła się walczyć dwoma długimi sztyletami. Oficjalnie inna broń była dla niej zbyt ciężka. W rzeczywistości taką klingę (a nawet kilka) łatwiej było ukryć pod sukienką i udawać niewiniątko. Często trenowała rzucanie nimi do celu, czy wyszarpnięcie gdzieś z fałd szaty na tyle blisko udającego nieświadomego brata, by na obronę było zbyt późno. Nikt z całej piątki nie nazywał jednak tych umiejętności skrytobójstwem. W końcu byli Aniołami Światła.
Więcej czasu niż nauce walki wręcz młoda skrzydlata poświęcała studiowaniu ksiąg oraz magii. Wiele godzin przesiadywała nad tekstami traktującymi o Dziedzinie Życia oraz Dobra, poznając pod okiem czujnym okiem innych Niebian metody leczenia, zsyłania na dobre istoty błogosławieństw i odwracania skutków mrocznych zaklęć. W domowym zaciszu przy świetle pojedynczej świecy zgłębiała pisma mówiące o zatrzymywaniu oddechu czy bicia serca. Nocami poznawała mroczniejsze teorie. Wszystko po to, by skuteczniej móc rozpoznać ich ślady i zniszczyć źródło.
Po pierwszym pobycie na Łusce, prostym zadaniu polegającym na obserwowaniu młodego maga i relacjonowaniu drogi, którą podążał, wiele się zmieniło. Pechowo jej pierwszy podopieczny zdecydował się na obranie niewłaściwej ścieżki. Iaoth i Valoel zadbali, by swymi plugawymi czynami mężczyzna nie niepokoił już nikogo. Ich siostra zajęła się zgromadzonymi przez niego zapiskami.
- Jaenvia? Co robisz? - jasnowłosa anielica spytała z wyraźną troską, podchodząc szybkim krokiem do ślęczącej nad luźnymi kartkami córką. - Jest środek nocy.
- Czytam, mamo. To naprawdę fascynująca i pouczająca lektura. Spójrz sama. Ten fragment opisuje stworzenie kuli, jak gdyby z czarnego ognia, która ma doprowadzić ofiarę do bólu bliskiego agonii - młodsza skrzydlata wskazała palcem na jeden z akapitów. Pahalia pobieżnie przebiegła wzrokiem po tekście, po czym uśmiechnęła się szeroko i pogłaskała ciemnowłosą po głowie.
- Wroga trzeba znać. Im pilniej będziesz studiować jego metody, tym skuteczniej będziesz mogła go zwalczać. Tylko nie chwal się tą wiedzą. Niektórzy uważają taką gorliwość za… zgubną.
- Nie powinnam skupić się więc na magii Harmonii? Za jej pomocą można odsyłać diabły do Piekła, gdzie ich miejsce. - Dziewczyna spojrzała czujnie na matkę, szykując pióro do sporządzenia własnych notatek i spostrzeżeń na temat zaklęcia. Pahalia zaśmiała się miękko, przeglądając pozostałe karty z opisami plugawej magii.
- Nie, głupiutka. Odesłany Piekielnik powróci. Prędzej czy później. Tylko unicestwiony nie zagrozi już nikomu. Próbowałaś odtworzyć efekty tych zaklęć? Rzucać je? - W głosie kobiety pojawiły się twardsze tony.
- Tak, mamo. Ale tylko tę kulę i tylko na Łusce. Nie zaryzykowałabym takich czarów wśród innych aniołów.
- Udało ci się?
- Udało. Znaczy, stworzyłam kulę, tylko nie wiem, czy działa jak powinna - Jaenvia wymamrotała i pochyliła głowę, spodziewając się bury. Zamiast tego poczuła pocałunek na czole i zaskoczona uniosła wzrok. - Nie jesteś zła?
- Skądże! Na kim niby miałaś to sprawdzić? To i tak doskonała wiadomość. Jeśli opanujesz też pozostałe zaklęcia, będziesz miała broń, jakiej nie spodziewa się żaden diabeł czy upadły. Przyniosę ci kilka traktatów, które powinny pomóc zrozumieć ich naturę. Gdy będziesz gotowa, zejdziemy na Łuskę i je przećwiczysz. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, twoi bracia będą mogli nauczyć się też lepiej kontrować tę magię, chociaż pewnie nigdy nie uda im się opanować żadnej z domen wroga. Hm… zacznij może od tego. Brzmi, jakby czerpało trochę z magii Życia, a silny skurcz kilku mięśni może unieruchomić przeciwnika.
Czas po pierwszym zadaniu od Najwyższego początkowo upływał młodej anielicy monotonnie, niemal zaczynała się nudzić. W ciągu dnia uczyła się jasnej magii, czytywała publicznie niegroźne traktaty o zielarstwie, uzdrawianiu, rzadziej dostępne powszechnie księgi zawierające strzępki informacji o Piekle, zamieszkujących je istotach i metodach radzenia sobie z nimi. Pilnie studiowała meandry języka elfickiego i powtarzała gramatykę mowy wspólnej. W wolnych chwilach spacerowała ze skrzydlatymi młodzieńcami, a nawet czasem pozwalała sobie na schadzki w pozornej tajemnicy przed rodziną. Oficjalnie w ramach nauki walki trenowała uniki i trochę strzelała z łuku. Dopiero wieczorem zaczynała faktycznie ćwiczyć pod okiem surowego ojca. A nocami ślęczała do późna nad teorią mrocznych dziedzin magii, próbując zrozumieć samą istotę niebezpiecznych zaklęć i wyszukując pojedyncze słówka w Czarnej Mowie. W Planach Niebieskich trudno było o podręczny słownik tego języka, więc Jaenvia mozolnie usiłowała pojąć ich sens, bazując na kontekście zdania, w którym się pojawiło. Całą swoją wiedzę spisywała w śmiertelnie nudnych pamiętnikach. Tworzyła istne grafomańskie potworki mające na celu wyłącznie zniechęcenie potencjalnego czytelnika do zagłębiania się w tekst i wyszukiwania w nim pewnych prawidłowości ukrywających dziecinnie proste szyfry.
Gdy Jaenvia oznajmiła, że opanowała w stopniu wystarczającym teorię kilku interesujących zaklęć, zaczęła częściej schodzić na Łuskę. Zawsze dla pewności towarzyszył jej ktoś z rodziny. Najczęściej korzystali w tym celu ze starej świątyni w Górach Druidów, gdzie rzadko ktoś zaglądał, ale wciąż odbywały się w niej obrządki z okazji różnych świąt. Głęboko w głuszy młoda anielica mogła spokojnie ćwiczyć korzystanie z mrocznej magii. Niedługo zajęło nadgorliwym skrzydlatym znalezienie grzesznika, którego domostwo mogli wykorzystać do własnych celów. Demon ukrywający się w ludzkiej skórze zyskał szansę odkupienia win poprzez posłużenie Jaenvii w charakterze królika doświadczalnego. Sam Haniel usprawiedliwił takie działanie, mówiąc, że cierpienie sprowadzane na maszkarę rękami anielicy było jego pokutą. Sama dziewczyna nie była co do tego przekonana i długo dręczyły ją koszmary. Krótkie przesłuchanie, szybka śmierć, rany odniesione w walce były czym innym niż znęcanie się nad bezbronnym. Wiele godzin spędziła na rozmowach z rodzicami i zwierzaniu się ze swoich obaw, zanim ponownie podjęła się nauki. Złe wspomnienia osłodziła nieco nowa biblioteczka w byłej kryjówce demona. Tam mogła spokojnie studiować interesujące ją kwestie i składować książki oraz pergaminy, które w Planach wpadłaby w ciężkie kłopoty. Wreszcie nie musiała też ukrywać swoich notatek. Przy okazji stała się posiadaczką niepozornego, ale szalenie przydatnego drobiazgu, który pozwolił mu początkowo zwodzić nawet Świetlistych co do swojej ludzkiej natury. Drobny, srebrny pierścionek - w sam raz na mały palec szczupłego dziewczęcia, maskując wszelkie niepożądane elementy aury.
Po kilku miesiącach wypełnionych nieustannymi namowami ojca przełamała się wreszcie i zaczęła trenować mroczną magię w praktyce. Sam stał się jej pierwszym celem, jednocześnie poprawiając własne zdolności kontrowania zaklęć. Gorzej miały się sprawy, gdy Jaenvia miała zacząć ćwiczyć z braćmi. Po pierwszym niezbyt silnym trafieniu w Valoela, gdy ujrzała na jego twarzy grymas bólu, sama rozpłakała się i odmówiła współpracy. Uciekła głębiej w las, chcąc się uspokoić.
- Musisz wrócić, mała - miękki głos najstarszego brata sprawił, że kłębek białego pierza skulony pod drzewem zwinął się jeszcze ciaśniej. Zasłonięta skrzydłami postać szlochała bez skrępowania. Dopiero przytulana i głaskana po plecach zdołała odrobinę nad sobą zapanować.
- Przepraszam - zawyła, wtulając się w drugiego anioła. - Nie chciałam cię skrzywdzić. To był zły pomysł!
Valoel chwilę siedział przy siostrze, pozwalając jej się wypłakać, zanim zmusił ją, by na niego spojrzała.
- Jae… A jak na treningach z ojcem nabawiliśmy się siniaków, czy potem mieliśmy zakwasy? Też bolało, ale dzięki temu przeżywamy w walce. Wolę, żebyś teraz oberwać parę razy twoimi lżejszymi zaklęciami i nauczyć się przed nimi bronić, niż żeby popieścił mnie czymś podobnym piekielnik, kiedy nie będę przygotowany. Wycieraj nos i wracamy.
- No masz trochę racji. Ale jak pomyślę, że mam sprawiać wam ból jak tamtemu człowiekowi, serce mi pęka. Takie użycie tej magii to zbyt wiele - wyszeptała, wyciągając z sakiewki chusteczkę, by otrzeć twarz i doprowadzić się do porządku. W tym czasie jej starszy brat wstał, otrzepał spodnie i machnął skrzydłami, posyłając żartobliwie w stronę dziewczyny suche liście i drobne gałązki zalegające na ziemi.
- Najważniejsza jest służba Panu. Skuteczna służba. Reszta nie ma znaczenia - oznajmił z mocą, błyskiem w oku i nieco drapieżnym uśmiechem, które świadczyły o zaciętości, uporze i gotowości do każdego poświęcenia. Choć niektórzy uważali, że raczej były to dowody szaleństwa.
- Na chwałę Najwyższego.
Kilka tygodni zajęło Jaenvii, zanim przestała płakać za każdym razem, gdy jej zaklęcia dosięgały celu, jakim podczas treningów byli jej bracia. Zobojętniała na ich krzywdę, wmawiając sobie usilnie, że robiła to dla ich dobra. Oni powoli uczyli się kontrować magię zła, a ona robiła coraz większe postępy, przeplatając ciskane w nich niegroźne dla życia pociski z bardziej śmiercionośnymi, które omijały ich za każdym razem, ale miały na celu ułatwienie rozpoznawania ich i wzmożenie czujności. Całe dziesięciolecia upływały w tym samym rytmie. Nauka, utrzymywanie pozorów, treningi, Dziedzina Niebiańska, Dziedzina Zła, łuk, sztylet, z rzadka misja od Najwyższego, elficki, wspólny, czytanie i pisanie w Czarnej Mowie, okazyjne schadzki z anielskimi młodzieńcami. Z zewnątrz wydawała się dobrze ułożoną, nieśmiałą młodą kobietą. Podczas spacerów po Planach często towarzyszył jej któryś z braci, przez co obaj zyskali łatkę nadopiekuńczych, choć nikogo to nie dziwiło. W porównaniu z barczystymi mężczyznami jedyna córka Haniela wydawała się drobna i delikatna jak kwiat. Chyba nikt nie uwierzyłby, że gdy rodzeństwo pochwyciło żywcem jakiegoś piekielnika, demona czy czarnoksiężnika to właśnie ona była głównym oprawcą, jeśli musieli pozyskać jakieś informacje.
Na co dzień była cicha, spokojna, skromnie opuszczała oczy i grzecznie witała każdego kiwnięciem głową lub dygnięciem. Często można było zobaczyć, jak czytała wiersze pielęgnującemu jej skrzydła Iaothowi, który w tym czasie zerkał spod byka na każdego potencjalnego adoratora, a niektórym nawet ukradkiem groził pięścią. Gdy przebywała tylko z Valoelem, chętnie leżała mu na kolanach, uparcie próbując wmusić w niego zawiłości elfickiej gramatyki. Ten żartobliwie przekręcał słówka, obserwując irytację siostry. Chętnie żartował i uśmiechem pozdrawiał każdego, chociaż za plecami Jaenvii odbywał znacznie mniej przyjemne rozmowy z każdym młodym aniołem, który wykazywał zbyt duże zainteresowanie jej osobą. Szczególnie takim, który był dość odważny, aby przybyć do ich domu w celu zaproszenia jej na spacer. W takich chwilach obaj bracia udowadniali swoje pokrewieństwo, prezentując za pomocą pantomimy, co mogło czekać adoratora dokładnie w tym samym czasie, gdy dziewczyna wykazywała pełny zachwyt i zapraszała go na herbatę i udawała, że nie wiedziała o przedstawieniu dziejącym się kilka kroków za nią. W rzeczywistości sama zachęcała ich do takich zachowań. Podobali jej się anielscy młodzieńcy, ale wiedziała, że tylko jakiś wyjątkowy mógłby zaakceptować jej mroczne sekrety. No i chciała, by jej partner miał przede wszystkim ambicję i pasję równą jej własnej.
W utrzymaniu tajemnicy aktywny udział brała cała rodzina. Podczas pobytu na Łusce regularnie komisyjnie wszyscy oglądali uważnie aurę Jaenvii, a gdy tylko zauważali w niej jakiekolwiek podejrzane szczegóły, zarzucała na jakiś czas naukę mrocznych sztuk, skupiając się w pełni na magii Dobra. Bardziej nawet niż o pozory, które pomagał utrzymywać noszony przez nią artefakcik, chodziło wszystkim o utrzymanie jej jak najdalej od ryzyka Upadku. Dobrze wiedzieli, że ich metody nie były w pełni przystające Świetlistym, ale to najmłodsza z ich grona balansowała nieustannie na cienkiej granicy. Wszystko dla chwały Najwyższego.
Jednego dnia, gdy doprowadzała się do porządku w Planach, tuż po powrocie ze szczególnie paskudnego, ale skutecznego przesłuchania grzesznika, podsłuchała Iothela zdającego raport rodzicom.
- To zaszło za daleko. Wiem, że najważniejsza jest służba Panu, ale jakim kosztem? Ona musi przestać - młodszy z dwóch braci mówił cicho, ale wyraźnie było słychać w jego głosie wzburzenie.
- Jae jest skuteczna. To jest najważniejsze. Teraz przez jakiś czas będzie oczyszczać aurę i…
- Matko! Widziałaś ją po powrocie? Nie wiem, czy nawet ten jej pierścionek da radę długo to ukrywać. Zmieniła się za bardzo. Ona Upadnie.
- Tego nie wiesz - wtrącił się Haniel, rozdrażniony bezczelnym przerwaniem jego żonie. - Skąd taki pomysł? Od lat radzi sobie doskonale.
- Użyła nowego zaklęcia. Nawet nie widziałem, kiedy je rzuciła. Po prostu dotknęła tego człowieka, a on zaczął się szarpać i wyć. Jaenvia… ją chyba to cieszyło. Uśmiechała się, głaskała go po policzku, a on wyglądał, jakby miał oszaleć z bólu. Powiedziała nawet parę słów w Czarnej Mowie. Myślałem, że umie tylko czytać w tym parszywym języku.
- Zdradziecki padalec - młoda anielica szepnęła do siebie, krzywiąc się z wściekłością. Przysunęła się odrobinę bliżej uchylonych drzwi, by lepiej słyszeć odbywającą się za nimi rozmowę.
- Twoje słowa mnie martwią, Iothelu. Nie możemy pozwolić, żeby Upadła. Jeśli dojdzie do sądu, nikt nie zrozumie naszych działań. Motyw nie będzie miał znaczenia.
- Należy zapobiec jej Upadkowi. Bez względu na koszty - Pahalia wymamrotała, z wyraźnym zmartwieniem i bólem w głosie.
Jaenvia nie musiała dłużej podsłuchiwać. Znała stanowisko rodziny względem Piekielnych, szczególnie Aniołów, którzy odwrócili się od Najwyższego. Za każdym razem, gdy pojawiał się ich temat, oboje rodzice zgadzali się co do jednego - lepiej było unieszkodliwić skrzydlatego, zanim wzmocnił szeregi wroga. A w razie potrzeby ścigać zdrajcę należało do samego Piekła. Szybkim krokiem udała się do swojego pokoju, nie chcąc wzbudzać żadnych podejrzeń biegiem. Tam zaczęła pospiesznie się pakować. Musiała uciec. Ukryć się gdzieś na Łusce, dopóki nie będzie w stanie oczyścić swojego imienia i aury. Nie zamierzała Upadać. Ale nie chciała też zginąć z ręki kogoś z rodziny. Na szczęście większości rzeczy nie zdążyła jeszcze wypakować po powrocie.
- Co robisz, mała? - Zaskoczona anielica upuściła kołczan ze strzałami, które rozsypały się po podłodze i obróciła ze sztyletem w dłoni. Odetchnęła z ulgą, gdy dostrzegła nonszalancko opartego o futrynę najstarszego brata. Ten spojrzał na wypełnioną do połowy torbę i przekrzywił z ciekawością głowę. - Iść z tobą?
- Nie, muszę coś załatwić sama. Ale dziękuję. Możesz odprowadzić mnie na Łuskę, muszę zabrać parę rzeczy z kryjówki - mruknęła, zbierając pociski. Starała się nie patrzeć na Valoela, by nie dojrzał przerażenia na jej twarzy. Bała się, że może i on znał już plan rodziców i miał ją zatrzymać. Pospiesznie wrzuciła do torby jeszcze kilka szmatek, zakrywając nimi dodatkowe sztylety. Wtedy poczuła na ramieniu mocny uścisk palców i zareagowała odruchowo. Podniosła własną na wpół zaciśniętą w pięść dłoń, wewnątrz której kłębił się w formie sfery gęsty, ciemny dym, a same centrum kuli stanowił błyszczący fioletem punkt. Oczy skrzydlatej lśniły bursztynem od wzbierającej w niej magii. Natychmiast strzepnęła palcami, pozbywając się zaklęcia i spojrzała na brata, pobladła na twarzy. On wcale nie wyglądał spokojniej. Oboje wiedzieli, że czar z dziedziny Piekielnej mógł ściągnąć na jej głowę połowę wojowników Nieba. Barczysty anioł chwycił bagaż siostry i popchnął ją do wyjścia z pokoju.
- Znajdę cię, gdy się uspokoi. Co cię tak wzburzyło? - Valoel spytał, gdy dotarli do dawnego domku demona i obserwował, jak jego siostra pakowała najważniejsze dla siebie rzeczy: notatniki zawierające zbieraną przez lata wiedzę. Uśmiechnął się nawet lekko, gdy zabrała inkaust oraz wielkie czarne pióro. Osobiście wyrwał je kiedyś Upadłemu i podarował jej do pisania.
- Muszę czemuś zapobiec. Nie będziesz miał kłopotów?
- Większość ma mnie za durnego mięśniaka i czarusia. Magia? Nie rozpoznałbym nawet, jakbym dostał nią w twarz. - Ucałował Jaenvię w policzek, uścisnął mocno, po czym obserwował, jak odlatywała. Dopiero wtedy westchnął ciężko i pokręcił głową. - Założę się, że czegoś mi nie powiedziałaś, mała. Dowiem się, spokojnie.