Historia
Anioł zwany Gwiazdą Poranną zstąpił z nieba i związał się z ziemską kobietą, którą pokochał. Ich związek został pobłogosławiony. Z miłości tej powstało dziecię i było ono dobre.
*
Caitriona praktycznie całe swoje życie spędziła na wędrówce. Nie miała stałego domu ani miejsca, w którym mogłaby się zatrzymać. Wędrowała od wioski do wioski, za jedyny cel swojej tułaczki stawiając pomoc wszystkim chorym i potrzebującym. Nie potrafiła przejść obojętnie obok niczyjego cierpienia. Była zdolnym medykiem, szybko się uczyła, a dzięki swojej magii oraz wiedzy potrafiła wyleczyć wiele chorób, z którymi miejscowe zielarki nie dawały sobie rady.
Lubiła wędrować. Lubiła budzić się o świcie, słuchając śpiewu ptaków. Lubiła to, że nie była związana żadnymi ograniczeniami, nie zależała od nikogo i nikt niczego od niej nie wymagał. Lubiła być panią własnego losu.
*
Krótko po jej narodzinach jej ojciec odszedł z powrotem do nieba, więc Caitriona nigdy go nie spotkała, a matka zmarła kilka lat później na rzadką i tajemniczą chorobę. Mała Caitriona została przygarnięta przez starszą medyczkę, Naderrie, która pracowała w szpitalu położonym przy jednej ze świątyń w Rapsodii. Zajmowano się tam chorymi ze wszystkich zakątków świata i cierpiących na różne choroby. Wiele osób tam pracujących wykorzystywało nie tylko swoje dłonie i lekarskie przybory, ale również magię, żeby łączyć zerwane tkanki i leczyć dusze. Początkowo Caitriona była zbyt mała, żeby cokolwiek zrozumieć z zamieszania panującego w budynku. Wpatrywała się po prostu w przechodzące osoby w białych szatach, wykrzykujące zaklęcia i z magiczną szybkością operujące narzędziami. Włóczyła się po szpitalu, w milczeniu podglądając medyków przy pracy i podkradając z kuchni ciastka. W miarę upływu lat zaczęła rozumieć coraz więcej. W jej sercu rosło pragnienie, że pewnego dnia ona też będzie mogła pomagać innym. Zaczęła błagać Naderrie o przekazanie jej wiedzy, lecz opiekunka surowo zaprotestowała. Zgodziła się jedynie na naukę czytania i pisania, co Caitriona skrzętnie wykorzystywała do przeglądania medycznych książek znajdujących się w pokoju Naderrie. Uwielbiała pomagać medykom, przynosić im narzędzia, wodę, świeże opatrunki i słuchać opowieści o tym, co właśnie robią. Anatomia wydawała jej się bardzo fascynująca, podobnie jak to, z jaką łatwością skóra mogła ulec przecięciu i potem równie szybko się zrosnąć. Magia w szpitalnych pomieszczeniach potrafiła zdziałać cuda.
Caitriona kręciła się też w okolicy pomieszczenia, w którym przechowywano i wytwarzano rozmaite wywary, okłady i maści. To tam dość często przebywała Naderrie, więc błogosławiona prosiła swoją opiekunkę o możliwość towarzyszenia jej i przyglądała się, jak medycy pracują. Stopniowo sama się zaangażowała w pomaganie im. Nauczyła się robić proste wywary, a potem, w miarę upływu lat, bardziej zaawansowane. Podsłuchiwała wykłady wybitnych medyków skierowane do adeptów sztuki medycznej, po nocach czytała książki o medycynie i alchemii, a w dzień podglądała fachowców przy pracy.
Wiele razy błagała Naderrie, żeby ją nauczyła czynić czary na pacjentach, tak jak wszyscy inni medycy. Naderrie jednak pozostawała nieugięta, twierdząc, że magii się nie da nauczyć ot tak, trzeba mieć do tego predyspozycje, a poza tym to nie jest zajęcie dla małych dziewczynek. Cait zwróciła się więc o pomoc do innej medyczki, której wiele razy towarzyszyła podczas leczenia pacjentów. Pierwsze próby przywołania magii nie były zbyt udane, choć dziewczynka czuła energię w swoich dłoniach. Dopiero później, po wielu nieprzespanych nocach i łzach, udało jej się zasklepić pierwsze skaleczenie. Puchła wtedy z dumy i sądziła, że może zrobić wszystko. Późniejsze porażki przy niektórych pacjentach szybko sprowadziły ją na ziemię, ale nie zamierzała się poddawać. Zamierzała się nauczyć wszystkiego, co tylko możliwe, żeby być lepsza, żeby wreszcie umieć kogoś wyleczyć, a nie tylko tymczasowo ulżyć mu w cierpieniu.
Jej determinację dostrzegało wiele osób. Niektórzy byli zawistni o jej umiejętności, większość jednak starała się jej pomagać i nauczyć wszystkiego, co sama umiała. Caitriona odwdzięczała się pomocą przy pacjentach, pracą od rana do wieczora i ciepłym uśmiechem. Gdy jej umiejętności rosły, a wiedza się poszerzała, ona sama piękniała z dnia na dzień, jak przystało na Błogosławioną. Jej uśmiech potrafił rozświetlić niejedno pochmurne czoło.
Spędziwszy czterdzieści lat swojego życia w szpitalu, nie znała za bardzo świata zewnętrznego, chociaż podczas pracy poznała wiele języków i jeszcze więcej plotek. Nic też dziwnego, że coraz częściej zaczęła wyglądać przez okno swojego pokoju, zastanawiając się, jak wygląda życie poza murami miasta. Nie chciała spędzić całego życia w zamknięciu, chociaż kochała swoją pracę i nie zamieniłaby jej na nic innego. Chciała jednak zasmakować trochę przygody, zwiedzić wszystkie piękne zakątki, o których tyle słyszała. Mogłaby nawet wykorzystać swoją wiedzę medyczną po drodze, w ten sposób zarobiłaby pieniądze, żeby się utrzymać. Nie potrzebowała luksusów, wystarczył jej chleb, ciepła zupa i koc do przykrycia się nocą.
Kiedy obwieściła Naderrie, że odchodzi, kobieta nie mogła powstrzymać łez. Przez te lata stały się prawdziwą rodziną, tym lepszą, że niepołączoną więzami krwi. Naderrie podarowała swojej podopiecznej plecak bez dna, który mógł pomieścić nieskończenie dużo rzeczy, oraz magiczną pelerynę, która dostosowywała się do temperatury i pogody na zewnątrz. Caitriona nie zabierała zresztą zbyt wielu rzeczy – jedynie kilka najważniejszych książek, mikstury, paski suszonego mięsa. Odeszła nocą, nie mówiąc nikomu więcej.
Wzywała ją droga.