Oglądasz profil – Ariatte

Awatar użytkownika

Ogólne

Godność:
Ariatte Ashalanore
Rasa:
Czarodziejka
Płeć:
Nieokreślono
Wiek:
453 lat
Wygląda na:
0 lat
Profesje:
Majątek:
Sława:

Aura

Jest to dość silna emanacja o barwach lekko już przytłumionych przez lata. Wokół silnie i wyraźnie brzmią trzaskające płomienie i to one zdają się być sednem tej aury. Równie mocno rozchodzi się tutaj woń kadzideł i świec rozgrzanych niedostrzegalnym, chociaż słyszalnym ogniem. Mimo niego atmosfera panująca tutaj jest raczej chłodna i skłania do utrzymania dystansu. Jeśli jednak zachowasz kulturalną powściągliwość, bez obaw przed poparzeniem możesz podziwiać soczyste smugi kobaltu, gęsto poprzeplatane srebrnymi wstęgami. W uplocie lśnią delikatne szmaragdowe poświaty. W dotyku początkowo aura sprawia wrażenie związanej z miękkich i twardych pasm. One zaś stanowią giętką całość o wyjątkowo gładkich powierzchniach, w których skryte są bardzo ostre krawędzie, na które powinieneś uważać. Emanacja jest wyraźnie lepka, ale szybko tak jak przy poprzednich cechach ujawni się jej dwoista natura, gdy poczujesz delikatną kwaskowość.

Informacje o graczu

Nazwa użytkownika:
Ariatte
Grupy:
Płeć gracza:
Mężczyzna

Skontaktuj się z Ariatte

Pola kontaktu widoczne tylko dla zalogowanych użytkowników.

Statystyki użytkownika

Years of membership:
6
Rejestracja:
6 lat temu
Ostatnio aktywny:
-
Liczba postów:
28
(0.03% wszystkich postów / średnio dziennie: 0.01)
Najaktywniejszy na forum:
Elfidrania
(Posty: 21 / 75.00% wszystkich postów użytkownika)
Najaktywniejszy w temacie:
Raciczkami po rozżarzonym węglu
(Posty: 18 / 64.29% wszystkich postów użytkownika)

Połączone profile


Atrybuty

Krzepa:niezbyt silny, raczej wytrwały
Zwinność:bardzo zręczny, szybki, precyzyjny
Percepcja:wyostrzony wzrok, czuły słuch, czuły węch, wyostrzony smak, wyczulony na magię
Umysł:niezwykle bystry, błyskotliwy, b. silna wola
Prezencja:piękny, nieokrzesany, przekonywujący

Umiejętności

JeździectwoOpanowany
;Odnajdywanie źródeł magii

Cechy Specjalne

Klątwa

Magia:

OgniaArcymistrz

Przedmioty Magiczne

Mroczny

Charakter

Jaka jestem? Hah! Kiedyś, spoglądając na mnie powiedzielibyście, że spotkaliście anioła. Byłam pomocna, radosna, miła, uprzejma. Badziewi tego typu można wymieniać cały dzień. Po prostu człowiek do rany przyłóż. Jednak co było, a jest teraz nie wchodzi w rejestr. Dzisiaj dbam o czubek własnego nosa. Bywają sytuację, w których zachowuję się cynicznie, arogancko, a nawet chamsko. Czy mam wyrzuty sumienia? Oczywiście, że tak. Jednak, gdy pomyślę, że znów mogłabym być zraniona przez kogoś takiego jak... Melinoe, odechciewa mi się być dobrą. Wolę odtrącić od siebie człowieka swym zachowaniem, by odechciało mu się utrzymywać ze mną kontakt. Udaję przy nich człowieka chłodnego. Wiecie, takiego, o którym mówią, że ma serce z kamienia. Lecz tak naprawdę czuję się dobra. Gdy ktoś naprawdę potrzebuje pomocy udzielam jej. Jeśli ktoś poprosi mnie o przysługę wstydzę się, gdy nie mogę mu pomóc. Swoje złe i niemoralne zachowanie odczuwam dopiero jak zostanę sama. Czuję się wtedy przygnębiona i zdarza mi się nad tym zapłakać. Generalnie stronię od ludzi. Preferuję wykonać swoje obowiązki jak najszybciej i zamknąć się w swoim pokoju razem z książkami. Czasem brakuje mi wiary w siebie, by dążyć do wyznaczonych sobie celów. Potrzebuję wtedy nieco czasu, by wszystko przemyśleć i znaleźć dobrą motywację

Oprócz tego jestem przecież tylko kobietą. Lubię czuć się najatrakcyjniejsza w środowisku, miewam swoje humorki i potrafię zezłościć się bez przyczyny. Jestem również wrażliwa. Oczywiście nie pokażę tego światu, lecz nie trzeba dużo, by mnie urazić i sprawić mi przykrość. Niestety należę do tego przeklętego stereotypu i zapamiętuję wiele, jeśli chodzi o naprzykrzanie się mi. Na domiar złego staram się za wszystko odpłacić z nawiązką, by nauczyć śmiałka, że nie należy zadzierać z takim okazem jak ja.

Wygląd

Co Cię obchodzi jak wyglądam? Nie, nie wstydzę się tego, gdyż w tej kwestii nie mam naturze niczego do zarzucenia. Wzrostem nie odbiegam od normy. Mam na myśli czarodziejskie standardy. Mierzę sobie bowiem niecałe sześć stóp wysokości. Jak widzisz mam szczupłą sylwetkę, która przyciąga do siebie płeć przeciwną, a niekiedy nawet cieszę się głębszym zainteresowaniem grupą żeńską. Czasem mam wrażenie, że moje miłe dla oka, kobiece kształty wzbudzają zazdrość tych wszystkich dziewek, które mijam na ulicy. Patrzą na mnie spode łba, jakby gotowe były odgryźć mi wszystko, czym moje gładkie ciało zostało obdarowane.

Cały czas spoglądasz na moją twarz, lecz wcale nie patrzysz mi w oczy. Denerwuje mnie to, wiesz? Na próżno ci doszukiwać się u mnie zmarszczek, blizn, czy innych tego typu znamion. Jak mogłeś już się zorientować, moja facjata o kształcie diamentu ma wyraźnie zarysowane kości policzkowe. Niech cię nie zmylą moje pełne usta i delikatny nosek. Wcale nie jestem delikatna i potulna, rozumiesz? Co do...?! Dlaczego dotykasz moich... łapy precz! Domyślam się, że nieczęsto widzisz płomiennowłose dziewczyny, ale nie wyobrażasz sobie, ile trzeba się napracować, by utrzymać te kłaki w ciągłym ładzie. Tak, masz rację. Uwielbiam chodzić w rozpuszczonych i rzadko zobaczysz mnie w innej fryzurze. Nie mogę uwierzyć... Nareszcie spojrzałeś mi w oczy! I co w nich widzisz? Dobroć, ciepło i... kokieteryjność?! Może lepiej zwróć uwagę na ich ognisty kolor! Na długie i zadbane rzęsy! Nawet cienie nałożyłam na tę specjalną okazję. No dobra, masz mnie. Zawsze to robię przed wyjściem z domu.
Dlaczego ciągle mnie o coś wypytujesz? Nie widzisz, w co zwykłam się ubierać? Naprawdę zaczynasz mnie irytować. To było twoje ostatnie pytanie. Usłyszysz odpowiedź, a potem wynoś się stąd i daj mi już spokój! Ze swojej garderoby wybieram czerwone i obcisłe suknie. Szczególnie uwielbiłam sobie te z odkrytymi plecami. Podkreślają one moją sylwetkę i czuję się w nich atrakcyjna. Dopasowuję do nich buty na obcasie, barwy również czerwonej. Gdy nadchodzi zima i robi się chłodniej ubieram na siebie płaszcze z ciepłych skór i futer, a do tego skórzane spodnie i zimowe buty. Nie lubię mieć na sobie dużo biżuterii. Zazwyczaj ograniczam się jedynie do naszyjników, pierścionków lub bransolet, jednak gdy sytuacja tego wymaga wzbogacam swój arsenał o kilka innych drobiazgów.
Więc panu już podziękujemy. Zadowolony jesteś? Nie? Wcale mnie to nie obchodzi. Tam są drzwi!

Historia

Nigdy nie znałam swoich prawdziwych rodziców i tak naprawdę nie wiedziałam o nich nic więcej niż to, że byli dobroduszni i zmarli podczas wieczornego spaceru po lesie. Nie zagłębiałam się zbyt bardzo w ten temat. Wystarczyła mi jedynie ta cząstka wiedzy, którą posiadałam. Już ona była wystarczająco krzywdząca. Jako młoda i dojrzewająca dziewczyna nie mogłam znieść faktu, że moja matka razem z ojcem zostali napadnięci i potraktowani tak brutalnie przez ludzkich bandytów. Dlatego też unikałam jakichkolwiek rozmów o swoich rodzicielach. Jednak pomimo tego, że byłam osierocona zaraz po narodzeniu, cieszę się, że los "podrzucił" mnie innej, także dobrej i opiekuńczej rodzinie. Odkąd tylko pamiętam byłam przez nich wszystkich wychowywana. Kenya, moja macocha, zastępowała mi matkę przez bardzo długi czas. Zawsze cieszyłam się jej obecnością, czułam się przy niej bezpiecznie i wiedziałam, że jest osobą, której mogę bezgranicznie zaufać. Carass jako głowa rodziny utrzymywał ją, ciężko pracując przy wyrobie uzbrojenia dla wojska. Po godzinach pracy służył także w domu jako złota rączka. Ze sprzętu domowego umiał naprawić wszystko, co tylko ośmieliło się nam zepsuć. No i nareszcie doszliśmy do kochanej Saren. Była moją starszą o 10 lat siostrą i autorytetem. Zawsze podziwiałam ją za to, jak mądra, cierpliwa i ambitna była. Pomimo wielu porażek w szkole nigdy się nie poddawała. Zawsze dążyła do celu. Wspominałam już, że chodziła do szkoły dla najwybitniejszych młodych czarodziejów w okolicy? A propos okolicy. Mieszkaliśmy w Elfidranie. Bardzo lubiłam to miasto i jego mieszkańców. Wszyscy są tam tacy uprzejmi, mili i życzliwi. Zawsze miło tam wracam razem ze swoimi wspomnieniami. Gdy patrzę na te wszystkie ulice, domy i sklepy mój nastrój napada silna nostalgia, prowadząca niekiedy, aż wstyd mi przyznać, do płaczu. Ale nie o mieście ma być to wyznanie.

Już od samego początku przejawiały się u mnie cechy magiczne, które prawdopodobnie odziedziczyłam po matce. Kenya opowiadała mi, jak podczas zwykłego kichnięcia wydobywały się z mego nosa płomienie i spalały moje zabawki. Podczas płaczu sprawiałam, że powietrze stawało się ciężkie i duszne, a gdy robiłam się wściekła rzeczy znajdujące się blisko mnie same stawały w ogniu. Utrudniało mi to najmłodsze lata, ale już wtedy dostrzegałam rozwiązanie tego problemu. Otóż jak już wcześniej wspomniałam, moja siostra uczęszczała do szkoły dla uczniów odznaczających się niezwykłym talentem. Gdy na nią patrzyłam zawsze budziła się we mnie ambicja, by dążyć tą samą drogą, co ona. Zawsze mnie ostrzegała, że to nie jest łatwe, a raczej bardzo trudne. Że podczas nauki w tej właśnie szkole nie ma czasu na zabawy z koleżankami i kolegami. Że cały swój czas trzeba poświęcić nauce i oddać się jej bez względu na wszystko. Mimo tego od najmłodszych lat marzyłam, by znaleźć się właśnie tam. Moje nauki zaczęły się od podstaw. Najpierw Saren nauczyła mnie czytać. Potem udając, że jestem po prostu ciekawa, przesiadywałam z nią w jednym pokoju, gdy ćwiczyła nowo poznane zaklęcia. Właśnie dzięki temu wpadłam na pewien pomysł. Otóż po kilku takich... "niewinnych" obserwacjach edukacji siostry, zaczęłam bawić się w podchody do jej pokoju, gdy gdzieś wyszła. Podkradałam jej wtedy po kilka książek i uciekałam do pokoju, by móc w nocy, gdy wszyscy spali, czytać je i starać się uczyć na własną rękę. Tak też było, dopóki nie nadszedł mój wiek szkolny.
Cieszę się, że moja macocha i ojczym uszanowali moją decyzję i pozwolili zapisać mi się do Hertuzanu. Tak, to właśnie miejsce, gdzie chciałam się dostać. Była to dla mnie jedna z najlepszych chwil w życiu, gdy do mojego domu przyszedł list mówiący o tym, że zostałam przyjęta do najlepszej z możliwych szkół magii. W opowieściach Saren nie było ani krzty przesadyzmu. Już od samego początku mojej edukacji musiałam ciężko pracować. Czytać i zapamiętywać wiele wiadomości. Nie tylko z książek dotyczących zaklęć, ale również magicznych roślin, ziół, stworzeń, a nawet historii świata. To właśnie w murach tej szkoły nauczyłam się panować nad swoją przypadłością i mocą. Jednak tak jak mnie ostrzegano, nie miałam czasu na zabawy. Ledwie udawało mi się wyrobić z moimi obowiązkami w domu, a gdy tylko je skończyłam, od razu udawałam się do swojego pokoju i skupiałam się na nauce. Najwięcej czasu poświęcałam żywiołowi ognia, gdyż od samego początku interesował mnie najbardziej. Był taki chaotyczny, nieprzewidywalny, trudny do opanowania. Właśnie to ostatnie motywowało mnie do pracy nad tą właśnie dziedziną. Miałam duże ambicje i chciałam opanować swoją pasję do perfekcji. Ale to wymagało wielu poświęceń i o wiele cięższej pracy, niż się spodziewałam. Jednak pomimo tego nie dawałam za wygraną. Przez wiele lat uczyłam się w Hertuzanie. Gdy nie dawałam sobie z czymś rady, Saren zawsze przybywała mi z pomocą. Kenya wraz ze swym mężem również wspierali mnie i dodawali otuchy jak tylko mogli. Byłam im wszystkim bardzo wdzięczna i chcąc przelać prawdę na ten papier muszę przyznać, że wątpiłam w mój sukces, gdy pomyślałam, że ich nie ma. Niestety moje obawy odnośnie tego, że zostanę kiedyś sama, potwierdziły się. W wieku stu pięćdziesięciu lat ukończyłam wszystkie podstawy i większość rozszerzonych poziomów na kierunku magii ognia. Chciałam piąć się dalej. Kolejne nauki prowadziły do zostania jednym z nauczycieli Hertuzanu, jednak jak pewnie już się spodziewacie, wymagało to kolejnych wyrzeczeń. Między innymi musiałam przenieść się ze wszystkimi swoimi rzeczami do szkolnego internatu, by móc skupić się jedynie na nauce. Izolowało mnie to od kontaktu ze światem, znajomymi, których nie miałam zbyt wiele i rodziną, którą kochałam ponad życie. Jednak to właśnie ona pchnęła mnie w tym kierunku, gdy byłam bliska rezygnacji. "Damy sobie radę. Będziesz nas odwiedzać w wolnej chwili" - mówili. I ja będąc głupią posłuchałam ich. Przeprowadziłam się i dosłownie każdą chwilę spędzałam na kształtowaniu i udoskonalaniu swoich umiejętności. Zapewne wielu z was zadaje sobie pytanie: "Jak to możliwe?". Ano możliwe. Nauka nie była dla mnie koszmarem. Odnajdywałam w niej spokój, relaksowała mnie i co najważniejsze - sprawiała przyjemność. Tak minęło moje kolejne dwieście lat. Oczywiście rada Hertuzanu widząc moje wysokie wyniki pozwalała mi co jakiś czas oderwać się na kilka dni od książek i spędzić je z rodziną.
Gdy miałam trzysta pięćdziesiąt lat dostałam to, czego chciałam i na co tak długo pracowałam. Zostałam jednym z nauczycieli Hertuzanu. Ba, nawet zasiadłam w radzie, która decydowała o najważniejszych kwestiach szkoły. Lata nauki opłaciły się. Byłam ważną i potężną czarodziejką i nic już nie ograniczało mojego czasu. Oczywiście poza godzinami lekcyjnymi i obowiązkami względem rady i Hertuzanu. Często, gdy kończyłam pracę udawałam się do mego rodzinnego domu, by móc porozmawiać z matką i ojcem o przeróżnych sytuacjach w moim życiu. Opowiadali mi także, jak wygląda ich życie i już wtedy zauważyłam, że coś jest nie tak. Nie potrafiłam jednak w żaden sposób temu zaradzić. Gdy tylko wypytywałam, dlaczego zachowują się inaczej niż zwykle, odpowiadali wymijająco i szybko zmieniali temat. Martwiłam się o nich. I słusznie, jak się okazało. Pewnego dnia miałam zebranie rady. Nieistotnym jest, jaką sprawę omawialiśmy. Chciałabym skupić się raczej na innym fakcie. Gdy skończyliśmy obrady postanowiłam udać się do domu, by porozmawiać z Saren, co sądzi o decyzji rady. Niestety, gdy tylko zbliżyłam się do naszej chaty, zobaczyłam wyważone drzwi. Gdy weszłam do środka moja kochana siostrzyczka przybita była za ręce do ściany metalowymi prętami. Moją mamusię rozpruli w taki sposób, że jej wnętrzności były rozsiane dosłownie po całym pokoju. A tatuś? Zwęglone ciało. To chyba był on. Ciężko było mi w to wszystko uwierzyć. Najpierw moi rodziciele, a następnie jedyna rodzina, którą posiadałam. Bardzo ciężko to przeżyłam. Zaczęłam zaniedbywać obowiązki. Unikałam pracy jak tylko mogłam, przez co omal mnie nie zwolnili. Jedynie dzięki Dragothowi, nauczycielowi magii wody, pozostałam na swoim stanowisku. On również należał do rady Hertuzanu. Przez pewien czas był naprawdę dobrym przyjacielem. To on wstawił się za mną do władzy, gdy podejmowali decyzję o zwolnieniu mnie. Zapewnił ich, że to jedynie kwestia nierozwiązanej sprawy z przeszłości i lada chwila powrócę do swojej pracy. Pomógł mi dojść do siebie. Wspierał mnie nie tylko słowem, ale również czynem. Gdy tylko czegoś potrzebowałam on mi to zapewniał. Dziwne, że okazał się bardzo ważną osobistością w moim życiu akurat wtedy, gdy wszystko waliło mi się na głowę. Nigdy wcześniej z nim nie rozmawiałam, a nawet nie zauważałam go.
Po kilku tygodniach, gdy wszystko wróciło do normy, a ja wróciłam do swoich obowiązków, nadarzyła się okazja udoskonalenia swoich umiejętności poprzez lekcje z najpotężniejszymi czarodziejami w Alaranii. Przybywali oni bowiem z najróżniejszych zakątków świata akurat do nas - do Elfidrani. Oczywiście jako członek rady miałam zapewnione dodatkowe nauczanie z nimi. Z tej okazji organizowany był w naszej szkole również bal, by godnie powitać mistrzów. Zostałam na niego zaproszona przez Dragotha. Zgodziłam się. Po kilku dniach najpotężniejsi czarodzieje wraz z uczniami i nauczycielami Hertuzanu spotkali się w wielkiej sali szkolnej, by bawić się i tańczyć do rana. Ta impreza... Kolejna sytuacja, która odmieniła moje życie. Czy na dobre? Przez pewien czas jak najbardziej. Ale finalnie to przez to wszystko, co wydarzyło się tamtej nocy, jestem jaka jestem. Dlaczego? Już tłumaczę. Mój partner postanowił zapoznać mnie ze swoją znajomą. Nie wiem, jakie stosunki ich łączyły, ale wydawało mi się, że Dragoth chwali się mną przed tą elfką. Nazywała się Melinoe. Nie będę was oszukiwać. Zaintrygowała mnie od pierwszego wejrzenia. Coś w niej było, co mnie przyciągało. Miałam ochotę z nią zostać i porozmawiać. Spędzić tę radosną i pełną zabaw noc razem z nią. Jednak Dragoth był przeszkodą. Musiałam z nim pójść i przynajmniej jakiś czas potańczyć. Trwało to dłuższą chwilę, jednak gdy tylko udało mi się uwolnić od czarodzieja, odszukałam piękną elfkę i obdarowałam swoją obecnością. Zaczęło się od niewinnych rozmów. Potem dołączyło wino. Okazało się, że ona również posiada talent magiczny. Dobrze się złożyło, gdyż z łatwością mogłyśmy znaleźć wspólny temat. Potem wszystko działo się bardzo szybko. Po skończeniu zabawy miałam prywatną audiencję z najpotężniejszym magiem ognia - Velinerem. Podczas tego spotkania umówiłam się z nim na lekcje. Prawdę mówiąc sądzę, że mu się spodobałam. Był bardzo chętny do współpracy i ciągle powtarzał, że mogę przyjść kiedy tylko zechcę. I tak oto zaczęłam szlifować swoje umiejętności na najwyższym poziomie. W przeciwieństwie do innych swoich towarzyszy, Veliner został w Elfidranie dłużej, by... pomóc mi w nauce. Rada Hertuzanu wiedziała o tym i usprawiedliwiała moją nieobecność w pracy nauczyciela. Dzięki temu swój czas mogłam poświęcać właśnie ucząc się i przebywając razem z Melinoe. Byłam jej wdzięczna. Wspierała mnie. Spotykałyśmy się prawie każdego dnia i dzięki temu poczułam do niej coś więcej niż zwykłą przyjaźń. Właśnie to było największym błędem w moim życiu. Dlaczego? Dlatego, że po kilku miesiącach po prostu zniknęła. Bez słowa, bez pożegnania. Nie, nie zniknęła. Ona zdradziła mnie. Podła świnia zdradziła mnie. Tę, która ją pokochała i była gotowa oddać za nią życie. Nawet teraz, gdy o tym piszę złość we mnie narasta i mam ochotę podrzeć to wszystko i wyrzucić za okno...
Minęło kilka dni, odkąd napisałam poprzednie zdanie. Musiałam odetchnąć i skupić się na czymś innym. Wracając do mojej historii. Gdy po tym przykrym dla mnie wydarzeniu spotkałam się z Velinerem wiedział, że coś jest nie tak. Wielokrotnie wypytywał się, co mnie trapi. Co jest nie tak. Nie odpowiadałam. Chciałam skupić się na nauce i tak też było. Poprosiłam go tylko o to, by został ze mną i pomógł mi stać się kimś więcej. Aż dziw bierze, że jeden z najpotężniejszych czarodziejów na świecie poświęcił swój czas dla kogoś takiego jak ja. A był to długi czas. Uczyłam się z nim przez wiele lat. Żyłam z nim. Był moim opiekunem, bratem, ojcem i przyjacielem. By uskutecznić swój wysiłek zamieszkaliśmy razem w jego domu, znajdującego się kawałek na północ od Maurii. Ciekawi, czy sypialiśmy ze sobą? Nie, nie robiliśmy tego. Był pierwszą osobą, której opowiedziałam o swojej orientacji. Zaakceptował to i nie zmienił swojego nastawienia do mnie. Tak naprawdę wydawało mi się, że stał się bardziej opiekuńczy niż wcześniej. Swoje nauki ukończyłam dopiero po kolejnych stu latach. Gdy uznałam, że jestem gotowa znów ruszyć w świat na własną rękę, pożegnałam się z Velinerem i wróciłam do Elfidrani.
Gdy tylko rozniosła się wieść o moim powrocie zostałam odnaleziona przez Dragotha, który oznajmił mi, że rada mojej byłej szkoły ma kłopoty z miejscowym kultem. Jak się dowiedziałam rozwijał się on przez lata i działał on w okolicach miasta. Należeli do niego wybitni czarnoksiężnicy i nekromanci. Nie wypytywałam się zbyt dużo. Dragoth był moim przyjacielem sprzed lat i pomógł mi, gdy tego potrzebowałam. Zgodziłam się pomóc także i jemu. Niedługo po tym dowiedzieliśmy się, że nasi przeciwnicy założyli swój obóz na zachód od miasta. Zebraliśmy najbardziej utalentowanych czarodziejów z okolicy i ruszyliśmy, by rozprawić się z naszym wrogiem. Zaskoczyło mnie, gdy podczas wyprawy dołączył do nas także Veliner. Dodało mi to otuchy i odwagi. Czułam się przy nim o wiele bezpieczniejsza i chyba po raz pierwszy uwierzyłam, że nasza misja ma szanse się powieść. Jednak gdy tam dotarliśmy wcale nie było łatwo. Wszystko szło nie tak, jak zaplanowaliśmy. Mieliśmy to skończyć szybko, cicho i bez rozgłosu. Zamiast tego rozpętało się piekło. Wiecie, jak to jest, gdy ludzie, z którymi spędziliście większość swojego życia są rozrywani na kawałki przez ciemne moce? Gdy giną we wrzaskach, smrodzie rozkładających się, chodzących ciał i agonalnych bólach wywoływanych przez trucizny? Jakby tego było mało... oni ożywiali ich i zmuszali, by walczyli przeciwko nam. Widziałam członków rady padających pod ciężarem mocy, jakim zasypywali ich martwi już przyjaciele. Widziałam Dragotha zamieniającego się w obślizgłą i cuchnącą maź. Veliner, który tak świetnie panował nad magią uginał się pod pociskami niosącymi śmierć. Nie mogłam tego znieść. Właśnie wtedy wezbrały we mnie silne emocje. Odczuwałam nienawiść, złość, ale i pożałowanie dla tych, którzy śmiali uczynić to wszystko moim przyjaciołom. Czułam moc tak silną jak nigdy dotąd. Krążyła wokół mnie przybierając postać coraz to większej ilości płomiennych kul. Tańczyły przy mnie niczym ogniki poległych tu bohaterów i rosły niczym śnieżna kula pchana przez małe dzieci. Czułam je w sobie. Im były większe, tym trudniej mi było nad nimi panować. Jednak po upływie kilku chwil wszystko ustało. Otoczona byłam wirem ognia, który wydawał mi się przyjemnie kojący. Sięgał on aż po sam nieboskłon, przez co to właśnie on dawał poczucie bezpieczeństwa. Zrozumiałam, że to jest moment, w którym powinnam dać upust swej złości i wyzwolić z siebie zebraną moc. Tak właśnie uczyniłam. Nagle przez całe pole bitwy zaczęły przelatywać potężne płomienie wystrzelane z wiru, w którym byłam skryta. Godziły one zarówno czarnoksiężników, jak i abominacje przez nich stworzone. Doskonale unikały mych sojuszników i wspomagały ich w zaciętych walkach. Nie wiem, ile to trwało. Wszystko wydawało się dziać tak szybko, a jednocześnie wolno. Czułam, że stoję pośrodku ognia przez wieki, jednak rozsądek podpowiadał mi, że to niemożliwe. Dopiero po tym, gdy padł każdy z nieprzyjaciół wyzwolona moc ucichła i stopniowo zanikała chowając się we mnie. Każdy płomień z okolicy wracał do mnie i uderzał w mą pierś, lecz to wcale nie było bolesne. Im więcej ich pochłonęłam, tym silniejsza się czułam. Po paru minutach było już po wszystkim, a wszyscy ocalali wpatrywali się we mnie z niedowierzaniem. Dopiero gdy ciężko ranny Veliner podszedł do mnie zrozumiałam, co się wydarzyło. Ocaliłam ich wszystkich. Pokonałam wszystkich członków kultu, którzy byli obecni w obozie i uratowałam naszą beznadziejną sytuację.
Niestety nie uda mi się zakopać tego dnia głęboko w pamięci. Będę go wspominać do końca życia. Jedyne, co mnie pociesza to nagroda, którą dostałam od Velinera. Otóż była to książka. Jednak nie byle jaka. Zawiera ona najpotężniejsze zaklęcia arkanu ognia, jakie kiedykolwiek człowiek mógł odkryć. Pomaga zrozumieć ich działanie i ogrom mocy, który jest wymagany do prawidłowego ich działania. Od tamtej pory sumiennie ją studiuję i doskonalę swoje umiejętności jak tylko się da. Pobudowałam nawet swój własny dom niedaleko miejsca, w którym niegdyś stała zburzona już chata mojej rodziny. Stałam się sławna w Elfidrani. Lecz nie tylko w niej. Większość czarodziejów słyszało o mnie i o moim, jak to mówią, bohaterskim wyczynie. Nie nauczam już w Hertuzanie. Pomimo wielu próśb i nakłonień ze strony uzupełnionej już o nowych członków rady i nauczycieli. Uznałam, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Mój charakter skutecznie utrudniałby mi pracę jako nauczyciel. Żyję za środki, które zarobiłam podczas pracy w szkole i radzie. Mam ich wystarczająco dużo, by egzystować w dostatku przez parę kolejnych lat. W wolnych chwilach przechadzam się także po ulicach miasta, podziwiając jak uprzejmi i mili są jego mieszkańcy. Wiecie, co myślę? Może i przesiedziałam całe życie w książkach, ale sądzę, że było warto. Czuję się kimś. Kimś, kto stworzony jest do wielkich rzeczy.
  • Najnowsze posty napisane przez: Ariatte
    Odpowiedzi
    Odsłony
    Data
  • Re: Raciczkami po rozżarzonym węglu
    Vaela: Czarodziej wrócił do swej chatki po dokładnym zbadaniu, jak przebiega wzrost jego dziwacznych, wspinających się po ścianach domu roślin. Jakże zaskoczony był widokiem satyrki, która już zupełnie zdrowa,…
    51 Odpowiedzi
    22967 Odsłony
    Ostatni post 5 lat temu Wyświetl najnowszy post