- Zostałeś kiedyś zdradzony? Och... Wybacz pytanie, skoro tutaj jesteś, to widocznie ktoś musiał cię zdradzić. Może powinnam to pytanie zadać inaczej. Wiesz, jak to jest być zdradzonym przez najbliższych? Przyjaciół? Rodzinę? Nie... Nie wiesz... Pozwól w takim razie, że coś ci opowiem, a może zrozumiesz, czego od ciebie chcę. - kobieta spacerowała po niewielkim pokoju, co chwilę zerkając na siedzącego przed nią mężczyznę.<br>- Nie znałam swojej rodziny. Typowe, czyż nie? Tak zaczyna się historia co drugiej postaci w książkach, które zwykły czytać dobrze wyedukowane panny. Wszystkie księżniczki i damy dworu, psia ich mać. Choć zapewne podobnie mają adeptki, którym udało się zapisać do szkółek świątynnych, czy też mające zostać uzdrowicielkami. Myślę, że one nawet jeszcze chętniej czytają tego typu powieści... I marzą. Roją sobie w tych durnych głowach, że ich ojciec był kupcem z dalekiego kraju czy też księciem, który dawno temu zakochał się w biednej praczce. Jednak ich miłość nie mogła przetrwać, ich ukochany rodziciel wyjechał, by nigdy nie wrócić, bądź też wręcz przeciwnie – lada dzień stanie w progu ich domostwa, by zabrać je z dala od biedy i trosk. Też tak kiedyś fantazjowałam, wiesz? Na swoje nieszczęście z czasem dowiedziałam się, kim byli moi rodzice. Matka była leśną elfką, zwykłym śmiertelnikiem, a jednak uwiodła mego ojca - czarodzieja, jednego z pradawnych. Niestety zmarła przy porodzie, a ojciec… nie chciał mnie wychowywać, nienawidził mnie za to, że przez moje narodziny jego ukochana umarła. Tak więc sprzedał mnie… jak jakieś chędożone bydło. Na nieszczęście dla ojca, gdy go odnalazłam zmusiłam go, by mi za to słono zapłacił. - Na ustach kobiety pojawił się uśmiech, a oczy przez chwilę zdradzały, że jest myślami bardzo daleko.<br>- Jednak nie o tym chciałam mówić. Ta wiedza była dla mnie mało istotna. W tamtym czasie już dawno miałam nową rodzinę. Nie zrozum mnie źle, dalej jestem starą panną. Po prostu znalazłam przyjaciół, którzy zastąpili mi bliskich. Skoczyłabym za nimi w ogień, wiesz? Ta banda zdrajców nie chce mnie teraz widzieć! Ups... Nie powinnam chyba krzyczeć... Nie, nie martw się. I tak nikt by nas nie usłyszał, po prostu, gdy podnoszę głos, denerwuję się szybciej niż normalnie, a przecież nie chcemy, żebym w złości zrobiła coś głupiego, prawda? - kobieta zatrzymała się i utkwiła rozbawione spojrzenie w swoim rozmówcy – Ojoj... Znów odbiegam od tematu, a ty nic nie rozumiesz. No dobrze... Spróbuję opowiedzieć moją historię chronologicznie, a ty przy okazji dowiesz się, co tu robisz.<br>Kobieta przysunęła do siebie drugie krzesło i obróciła tak, by oparciem skierować je w stronę słuchacza. Usiadła, lekko bujając się na tym drewnianym elemencie wystroju wnętrza. Dłońmi oparła się o górny ramiak i lekko przekrzywiając głowę, kontynuowała swój monolog.<br>Zostałam przygarnięta, chyba tak to mogę określić, przez pewną organizację. Masz jej symbol wypalony na ciele. O... Widzę, że coś ci zaczyna świtać, więc zaraz rozjaśnimy ci to bardziej. Byłam nikim. Śmieciem. Popychadłem. Kimś, kto w każdej chwili mógł zostać dodatkową porcją nawozu dla tego pięknego miasta, jakim jest Elfidrania. Byłam kurierem, informatorem, posłańcem częściej złych niż dobrych wieści. Nieliczni mogli się poszczycić byciem kimś więcej... A mimo to... Nieważne czy coś osiągnąłeś, będąc na dole hierarchii, tacy ludzie umierają szybko... Chyba że coś potrafią. Sami z siebie, bo nikt nas tego nie uczył. Tacy ludzie znikali każdego dnia po to, by następnego na ich miejsce przybyło pięciu nowych. Na szczęście mi się udało, ktoś mnie zauważył. Ktoś patrzący na mnie z tego złocistego tronu wzniesionego na łajnie. Na odchodach, które wtedy wydawały mi się pięknymi schodami do szczęścia. W tamtych czasach było ich pięciu, pięciu królów, niepodzielnych władców, pilnujących harmonii. Co ciekawe, gdy ich poznałam, atmosfera wydawała mi się przyjazna, z czasem, gdy nasza rozmowa trwała stała się gęstsza. I co ciekawe nie z mojego powodu. Z czasem dopiero zrozumiałam, że między nimi są spięcia, które miały nigdy nie zniknąć, ale dla całej reszty świata wyglądało to, jak całkiem zgodnie zarządzająca wszystkim rada. Wciągnęli mnie w swoje gierki, a ja głupia się zgodziłam. Chciałam ratować to miasto, które dało mi schronienie. Byłam pełna ideałów, pełna pasji i chęci niesienia pomocy. Dostałam nawet taką śliczną bransoletkę w postaci czarnego smoka, który owijał się wokół mojego ramienia, symbol pewnej władzy. Choć i tak była to władza tylko z nadania, bo nie miałam wiele do roboty. Odpowiadałam za główne arterie miasta, gdzie mogłeś znaleźć targ czy karczmę... Wszędzie tam, gdzie spotykają się ludzie, gdzie mogą pojawić się spięcia. Eliminowałam je, łagodząc konflikty, bądź usuwając jednostki niebędące... kompatybilnymi z naszym pięknym miastem. Trzeba przyznać, robota była cicha, spokojna i mogłam sobie pozwolić na masę leniuchowania. Szczególnie że tak po prawdzie większość roboty odwalali za mnie inni, a ja tylko składałam śliczny raport o tym, jak to dzielnie pracuję. Wtedy też zaczęła się poważna nauka również innych zdolności... Etykieta, taniec, podstawy poezji... Cała masa umiejętności, które można streścić w jednym zdaniu: nie daj poznać, że wychowała cię ulica. Jednak nic by mi to wszystko nie dało, gdybym pozwoliła się zabić, a jak sam dobrze wiesz, ochroniarze nie zawsze są tam, gdzie być powinni. Czasem nie chcą, a czasem... już nie mogą. Coś jak twoi ludzie, nieprawdaż? Jakby na to nie patrzeć, musiałam się więc nauczyć jak dbać o siebie, trochę bardziej niż po prostu nie dać się złapać rzezimieszkom w jakiejś bocznej uliczce. Musiałam stać się silniejsza, gdyż przyszło mi się mierzyć z groźniejszymi przeciwnikami. A silny mój drogi jest ten, kto sam sobie radzi ze swoimi problemami.<br>Więc przeplatałam dzień obowiązkami, nauką geografii, zielarstwa, szermierki oraz magii. Szukałam czegoś, w czym będę dobra. W wolnych chwilach czytałam powieści przygodowe. Co to za zdziwione spojrzenie? Musiałam jakoś odreagować, sen i jedzenie nie rozwiązują wszystkich problemów, a szkoda. Choć część z tych książek, które przyszło mi czytać i tak traktowała o tym samym, co poprzedniego dnia przerabiałam z moimi nauczycielami... Oczywiście nie we wszystkim byłam pilnym studentem, nie każda dziedzina była mi bliska, ale znalazłam coś dla siebie. Szczyptę magii, garść wiedzy płatnerskiej i kropelkę jadu wiwerny. Nawet nie spodziewasz się, ile fascynujących stworzeń żyje na tym świecie! Prawda jest taka, że większości rzeczy i tak nauczyłam się sama, oni tylko pilnowali, żebym nie przesadziła. Czasem eksperymentowałam na sobie, czasem na innych. Tak narodziło się kilka oryginalniejszych pomysłów na wykorzystanie magii.<br>Kobieta podniosła się z krzesła i podeszła do stojącego nieopodal stolika, na którym stała karafka oraz jeden prosty, żelazny puchar. Nalała do niego wina i opróżniła go duszkiem.<br>- Wybacz, że nie zaproponuję ci napitku, po pierwsze mam tylko jeden kielich, a po drugie tobie chyba gardło tak nie zdążyło wyschnąć, jak mi. Mówiłam ci już, że kiepski z ciebie rozmówca? Choć słuchaczem jesteś niczego sobie... Pozwól jednak, że będę kontynuowała.<br>- Nigdy nie ukrywałam, że pasowało mi to życie, a mimo to, gdy dano mi taką szansę, zgodziłam się na kolejny awans społeczny. Co ciekawe nigdy oficjalnie nie oddałam władzy nad tym rejonem miasta, raczej... To taka mała luka w mojej pamięci, ciekawe czyż nie? W moich wspomnieniach, po prostu przyjęłam na siebie więcej obowiązków, a jednak dzisiaj nie pamiętam, co się stało z moją śliczną bransoletką... Skończyły się czasy leniuchowania, wpuszczono mnie na salony, te najważniejsze w tym państewku. Musiałam zacząć częściej przyjmować gości, jak również więcej sama wychodzić do ludzi, a ja nie lubię ludzi, wiesz? Miałam jeszcze mniej czasu dla siebie... Bankiety, tańce, dyplomacja... Sączenie jadu, ale nie do kielichów, ale z ust, szeptem do uszka, prosto w serca i umysły. Nigdy nie byłam w tym dobra... Za bardzo tęskniłam za swoim spokojem, za bardzo chciałam zachować neutralność... Wiesz... to wszystko tyczyło się nie tylko pałacowej etykiety, ale też samej organizacji. Tam też musiałam coraz bardziej lawirować. Im wyżej się pięłam, choć sama jako tako tego nie chciałam, tym bliżej byłam tych najważniejszych osób. Władców mrocznej części Elfidranii... Ludzie, którzy zdawali sobie sprawę z ich obecności, nigdy nie mówili o nich źle, takie grono wzajemnej adoracji. Przynajmniej nikt długo o nich źle nie mówił... Tacy, którzy im nie pasowali, po prostu znikali. Czasem po cichu i człowiek tylko się zastanawiał, co stało się z tym piekarzem, który sprzedawał takie pyszne bułeczki w południowej dzielnicy. Inni znikali z hukiem, znajdowano ich ciała gdzieś poza miastem, z sakiewką pełną złota wepchniętą w gardło, bez języka czy z przeszytymi dłońmi, tak by prawą zamienić z lewą. Wszystko miało dać do zrozumienia, że popełnili niewybaczalny grzech, działając przeciwko dobru państwa. Ich wygląd symbolizował to, czego się dopuścili. Wszystko dla dobra miasta albo organizacji... Z czasem zaczęłam odnosić wrażenie, że znacznie częściej prawdziwym powodem było to drugie. Z czasem początkowa przyjemność zamieniła się w ciężką pracę. Straciłam całą radość oraz satysfakcję, jaką dawało mi pomaganie innym, ratowania naszego małego świata. Uciekałam, zwalałam coraz więcej obowiązków na swoich zastępców, za co swoją drogą należała im się podwyżka. Mimo wszystko caluteńki czas starałam się, robiłam dobrą minę, do złej gry, szczególnie gdy przychodziło mi zajmować się tym, za co powinien odpowiadać zarządca innej dzielnicy. Zabawne, czyż nie? Z szarej myszki stałam się szarą eminencją. Byłam prawie równie potężna, jak ci którzy dali mi kiedyś schronienie. Prawie... To od zawsze było ich miasto. Ich i tylko ich. Nie byłam w stanie im go odebrać, choć też nigdy nie chciałam, ale może to by je uzdrowiło... Nie wiem i pewnie nigdy się tego nie dowiem. W końcu miałam dość kłótni, dość sporów, dość bali i tych zagrywek gdzie słowa nie miały drugiego dna, ale też trzecie i kolejne... Jedyne pocieszenie znajdowalam w ramionach przyjaciółki, ukochanej... Czarodziejki imieniem Ariatte, którą poznałam swego czasu na jednym z bankietów. Zaintrygowała mnie wtedy, miałam wrażenie, że znajdę w niej bratnią duszę. Kogoś kto mnie zrozumie, kto nie będzie kłamał patrząc mi w oczy... i nie pomyliłam się. Nasza relacja to jednak inna opowieść, zbyt długa dla ciebie.<br>- Jednak choć nie zawsze się z nimi zgadzałam, nie zawsze działałam zgodnie z ich wolą, to muszę im jedno przyznać. Przygarnęli mnie, wychowali, tam znalazłam dom i rodzinę. Jadłam z nimi, śmiałam się z nimi, zwierzałam się im, a oni mnie. Wśród nich znalazłam szczęście. Psiakrew... Popełniłam jednak jeden błąd, jeden jedyny błąd chędożony błąd, karwarz twarz. Zabiłam niewłaściwego człowieka, mojego najbliższego doradcę, przyjaciela, który wiedział o mnie praktycznie wszystko. W zasadzie był to wypadek przy pracy, w co jednak nikt nie uwierzył. Berg znalazł się po prostu w złym miejscu, w złym czasie, gdybym mogła cofnąć czas, nie dopuściłabym do jego śmierci. Mimo to ja zostałam okrzyknięta zdrajczynią. To mnie uwięziono i przeprowadzono proces. Zostałam zdegradowana, ośmieszona. Jedyni przychylni mi ludzie nie znali całej prawdy a ci, którzy znali w większości się ode mnie odwrócili. Nie wszyscy, ale jednak. W teorii mogłam dalej żyć między nimi, zajmować się drobnymi sprawunkami, znowu być nikim. Nie ufałam im jednak, za dobrze ich znałam. Uciekłam więc, nim ktoś znalazł moje ciało gdzieś poza murami miasta, z piętnem zdrajcy. Żałuję, że nie zabrałą ze sobą tej jednej istoty, która nie odwróciła się ode mnie...<br>Pewnie zastanawiasz się, co się ze mną działo przez ten czas? Trochę tego było, więc postaram się streścić… Szczególnie że po pierwsze chyba troszkę za dużo krwi już z ciebie wypłynęło i jeszcze stracę słuchacza, nim skończę swoją opowieść, a po drugie więcej w tym było podróży, pracy nad sobą i prób zapomnienia niż epickich wydarzeń. Głównie podróżowałam, czasem odwiedzając miejsca, których nie widziałem od lat. Miło było je zobaczyć z innej perspektywy, takiej, o której zdążyłam już zapomnieć. Nie były to jednak częste wypady. Więcej czasu straciłam w innych krainach, czasem innych światach. Poznałam nowych ludzi, choć nigdy nie potrafiłam nimi nawiązać takiej nici porozumienia jak z dawnymi kamratami. Nie uwierzysz jakie istoty można spotkać, gdy człowiek wystawi głowę za próg domostwa. I miejsc… Biblioteki tak wielkie, że te, które znajdziesz w Klasztorze Mrocznych Sekretów czy Zamku Czarodziejów, wydają się przy nich podręczną biblioteczką. Dzięki nim poszerzyłam swoją wiedzę, poprawiłam zdolności. Część tej wiedzy przepadnie razem ze mną, zadbałam o to… oczywiście w miarę moich możliwości. Nie wiemy przecież, czy ktoś nie odkrył tych sekretów przede mną, gdyby tak się stało, tylko jedno z nas będzie mogło dalej stąpać po ziemi. Och, ale skończmy te mordercze rozmyślania! Wiesz… mimo tego, że byłam daleko, co jakiś czas zasięgnęłam informacji o tym, co dzieje się w moim rodzimym mieście, czy też ogólnikowo w całej krainie… Jak? Cóż… kobiety mają swoje sposoby, by plotkować, nawet na odległość. Hej, przyjacielu! Nie zasypiaj mi tu! No już, już… kończę, bo coś kiepsko wyglądasz.<br>Kobieta z tajemniczym uśmiechem przyglądała się kielichowi, który wciąż trzymała w dłoni. Bez pośpiechu ponownie napełniła go alkoholem i równie niespiesznie wypiła.<br>Od dnia mojego zniknięcia minęło trochę czasu, wiele się zmieniło. Ja się zmieniłam. Jednak ciekawość pozostała, dlatego chcę, żebyś przekazał moim dawnym przyjaciołom wiadomość, zrobisz to dla mnie? Intryguje mnie ich reakcja… - kielich, w który się wpatrywała, uniósł się nieznacznie nad jej dłoń, po to tylko by zmienić się w bezkształtną ciecz, która w czasie, jaki człowiek potrzebuje, by mrugnąć, zastygła w formie zdobionego sztyletu. Kobieta z wyrazem twarzy szaleńca pochyliła się nad skrępowanym, bladym ze strachu mężczyzną, któremu jeszcze parę godzin temu odcięła język.<br>Przekaż im, że wróciłam. - Mówiąc to, wbiła miecz w jego klatkę piersiową, a nadmiar żelaza w sercu skutecznie utrudnił pracę tegoż organu.