Sermina urodziła się w Rubidii. Jej matka pochodziła ze starego rodu Valdez i mieszkała w Leonii. Miała na imię Demelza. Była bardzo zdolną kobietą. Przez większość życia pochłaniały ją sprawy biznesowe i handlowe. Miała do tego smykałkę po ojcu, który wzbogacił rodzinę na handlu morskim (ale nie aż tak, aby nazwać ich arystokracją, chociaż wcześniej byli ubogą szlachtą). Przez większość życia zajmowała się doglądaniem interesu - sprawdzała, czy dane zamówienia przychodziły na czas. Zawierała także umowy z klientami (w czasie, gdy ojciec załatwiał resztę). Sprawiało jej to niezwykłą przyjemność. Musicie wiedzieć, że była perfekcjonistką w każdym calu i czuła wtedy, że jest na swoim miejscu. Pewnego razu na morzu rozpętał się sztorm tak wielki, że zarządzono ewakuację miasta. Możliwe było podtopienie wszystkich domów mieszczących się przy porcie w tym także domu Demelzy. Kilka dni po tym zdarzeniu, gdy wszystko wróciło do normy Demelza (tak jak i inni ludzie) spacerowała po nadbrzeżu. Nic dziwnego, w końcu po sztormach morze wyrzuca na ląd czasami bardzo cenne przedmioty. Zawędrowała ona na ukrytą plażę, którą odnalazła, gdy była dzieckiem. Na tej plaży oprócz kilku butelek dobrego rumu i dwóch naszyjników znalazła kawałek burty pewnego statku. Postanowiła przyjrzeć się jej bliżej. W tamtym momencie zauważyła zwitek czarnych materiałów i wystające, bose... nogi? Dotknęła ich... były wręcz lodowate. Nie zastanawiając się długo chwyciła i wyciągnęła ciało spod burty. (Długo siebie potem pytała dlaczego to zrobiła). Kosztowało to ją dużo wysiłku, ponieważ osobnik był ciężki i wysoki (w tym przypadku długi). Nie wiedzieć czemu, coś mówiło jej, aby przeszukać kieszenie. Może jej podświadomość liczyła na dobry łup? W momencie, gdy sięgała do kieszeni spodni denata on złapał ją za rękę i jęknął. Demelza wystraszyła się nie na żarty i próbowała wyrwać rękę z uścisku, ale był on zdecydowany. <br>- Kto to widział, aby okradać trupy - usłyszała westchnienie. <br>- Ty żyjesz? - zdziwiła się. Po czym, gdy uścisk zelżał odwróciła niedoszłego trupa. <br>Jego oczy zdawały się być pokryte mgłą, a usta były bardzo sine. Aczkolwiek powoli jego twarz nabierała żywych barw. Demelza wytarła chusteczką twarz nieznajomego z piasku i dotknęła ręką jego policzka. <br>- Zimny jesteś.<br>- To nic. Powoli wychodzę z hibernacji.<br>- Hiber.. co? - zdziwiła się. Twarz młodzieńca nabrała widocznych rumieńców, usta nie były już takie sine, a z oczu zniknęła mgła. Działo się to niezwykle szybko i w dodatku bez pomocy. Czy to mogła być magia? W każdym bądź razie im bardziej nieznajomy odtajał tym bardziej wydawał się być przystojny. Demelza chciała mimo wszystko pójść po pomoc, ale nieznajomy zakazał jej mówienia o swoim istnieniu. Poprosił tylko, aby przyniosła mu coś do jedzenia, ponieważ czuł się bardzo osłabiony i głodny. Kobieta postanowiła spełnić jego życzenie, choć był to obcy facet, który dopiero co wrócił do życia. (Demelza chyba wtedy za bardzo się nad tym nie zastanawiała, zbyt mocno chciała mu pomóc). Tak zaczęła się znajomość rodziców Serminy, którzy przez długi czas spotykali się potajemnie. Później, gdy młodzieniec doszedł do siebie wyjawił mamie, że jest czarodziejem i wracał z pewnej misji o której nie może jej powiedzieć. Byłoby to niebezpieczne. Nazywał się Blair de Rhoset. Oznajmił jej również, że lada dzień musi odejść, a ona powinna o nim zapomnieć. Demelza zbuntowała się, ponieważ potajemnie zaczęła darzyć przybysza sympatią. Był jedną z ciekawszych postaci w jej życiu, które obracało się wśród nadętych kupców. Skończyło się na tym, że czarodziej obiecał jej, że wróci, choćby po to, aby ją znowu zobaczyć. <br>Od tamtej pory minęło pięć lat. Demelza była zaręczona z jakimś szlachcicem, który według jej ojca miał dodatkowo wzbogacić rodzinny interes. Jednakże matka Serminy nie zapomniała o tajemniczym przybyszu i wyczekiwała go co dnia. Aż wreszcie Blair powrócił. Może nie taki piękny (zarobił bliznę na policzku i kulał na jedną nogę), ale nadal był szarmancki i miał w sobie urok zawadiaki. Porwał Demelzę i poślubił ją, choć nie zyskali na to zgody społeczeństwa. Bardzo szybko opuścili Leonię, aby nie wzbudzać sensacji (tym bardziej, że zdenerwowało to ojca Demelzy, nie wspominając o jej matce). Osiedli w Rubidii, gdzie Demelza wkrótce powiła ich jedyne dziecko. Nadali jej na imię Sermina. Wbrew tradycji czarodziejów ojciec nie porzucił swojej nowej rodziny. (W sumie Demelza nie wiedziała nawet o takiej ewentualności). Aby ukryć swoją tożsamość i tym samym zarobić na utrzymanie rodziny trudnił się jako druid. (Na szczęście nie wszyscy ludzie wiedzą jak wygląda czarodziej). Czasami pomagał sobie magią, ale robił to nader dyskretnie. Szybko dorobił się opinii dobrego druida. Tymczasem Sermina rosła i przyległa do ojca jak rzep do ogona. Bardzo często chodziła z nim do chorych i od maleńkości uczyła się jak opatrywać rany i co robić ze złamaniami. Wieczorami przesiadywała z matką przy kominku, gdzie ta uczyła ją najpierw czytać, a potem pisać. W wieku 6 lat dziewczynka zaczęła zdradzać umiejętności magiczne. Zaczęło się od wkładania rączek do paleniska. Nie trzeba wspominać, że matka z przerażeniem odciągnęła córkę i ze zdziwieniem obejrzała jej dłonie. Nie były wcale poparzone. Płomienie tylko gilgotały dziecko. Wkrótce potem rodzice zadecydowali, że należy córkę wyszkolić. <br>Ojciec zaczął szkolić ją w magii ognia. Początkowo rezultatem były poparzone dłonie. Na szczęście stało się to powodem, aby nauczyć ją również magii życia. Mała dziewczynka była bardzo pojętna, chociaż początki były trudne. W czasie, gdy ojciec uczył ją magii, matka udziela jej korepetycji z targowania się i ze znajomości języków (sama była w tej dziedzinie biegła, w końcu tego wymagały interesy).<br>Lata mijały, a dziewczynka bardzo zaangażowała się w naukę. Nie spędzała czasu ze swoimi rówieśnikami. Była wątła i nie nadążała za nimi. Szybko zaczęli za nią wołać "ciamajda", ponieważ często się przewracała i zostawała w tyle w pościgach po mieście. Nie mogła niczym zaimponować kolegom i koleżankom (w końcu ojciec zakazał jej używania magii bez jego obecności). Bardziej ceniła sobie towarzystwo rodziców. Gdy Sermina skończyła 10 lat w mieście pojawił się inny czarownik. Nazywał się Cillian Peegen i był starym przyjacielem taty. Prawdopodobnie był od niego starszy, ale Serminie trudno było ocenić o ile. Świetnie posługiwał się on magią ognia. Pewnego wieczoru, gdy wybrali się na spacer po okolicznych łąkach pochwalił się fajerwerkami, które wyrzucał z rękawów swojego płaszcza. Dziewczynce się to tak spodobało, że usilnie wypytywała czarodzieja jak to zrobił. "Tajemnica" odrzekł jej czarodziej. Po tygodniu opuścił on rodzinkę i udał się w dalszą podróż. Minął kolejny rok nauki. Jedenastoletnia Sermina coraz lepiej posługiwała się magią i coraz częściej sama się nią bawiła (czego skutkiem była podpalona stodoła i drzewo). Pewnego dnia ulice miasta zaczęły śmierdzieć stęchlizną. Na drogi zaczęły wychodzić szczury wyraźnie trawione jakąś chorobą. Wyglądały, jakby coś sparaliżowało ich łapki, a z ich maleńkich pyszczków toczyła się piana. Zdychały masowo wzdłuż domów i ulic. Początkowo nic z tym nie robiono, do czasu, gdy ówczesny król nie zarządził zrobienia porządku. Służby miasta pozbyły się szczurów wrzucając ich szczątki do morza. Zapewne Ci, co to zrobili łudzili się, że w wodach zaroi się od ryb. Wkrótce po tym wydarzeniu ludzie w mieście zaczęli chorować. Początkowo zgłaszali się z objawami gorączki do ojca bohaterki. Po jakimś czasie gorączkujący chorzy pokrywali się wrzodami, ich węzły chłonne były obrzmiałe i wypełnione czarną mazią. Dodatkowo kończyny wcześniej czy później ulegały paraliżowi. Blair przyjmował chorych i starał się im pomóc. Niestety pierwszy raz spotkał się z takimi objawami. Całe dnie przesiadywał w miejskich bibliotekach próbując znaleźć choćby wzmiankę o podobnej chorobie. Wzdychał wtedy nad tym, że nie ma dostępu do bibliotek czarodziei, które znajdowały się bardzo daleko. Na swoich czarodziejskich przyjaciół nie miał co liczyć. W końcu dzielenie się wiedzą nie leżało w ich naturze.<br>Blair postanowił, że musi ratować tą małą społeczność, a przede wszystkim uchronić ludzi zdrowych. W porozumieniu z królem zarządzili, że zdrowi mieszkańcy wyprowadzą się z miasta do czasu ustania epidemii. Czarownik miał z nimi zostać (wraz z pewną kadrą chętnych do niesienia pomocy). Mieszkańcy udali się w drogę do Valladonu - miasta sojuszniczego, które zapewniło ich o udzieleniu zdrowym osobnikom schronienia. W drogę wybrały się również Demelza i Sermina. Blair kupił im przed wyjazdem konia, aby ulżyć im w podróży i aby zabrały niezbędne rzeczy. Pożegnanie było ciężkie i smutne, ale obie w sercu miały nadzieję, że się jeszcze zobaczą. Choć to nie było im pisane.<br>W trakcie drogi do Valladonu matka bohaterki również zaczęła zdradzać objawy choroby. Gorączka osłabiła ją na tyle, że nie mogła iść. Ledwo trzymała się w siodle. Gdy podróżujący ujrzeli, że z nią nie jest dobrze, pomimo szacunku dla ojca Serminy postanowili, aby wykluczyć Demelzę z córką z pochodu. Nie mogli ryzykować rozprzestrzenienia zarazy. Poza tym nie wiadomo było, czy miasto przyjmie chorą. Od tamtego czasu matka z córką szły w znacznej odległości. Nie wiedziały, dokąd się udać. W końcu Valladon mógł odmówić przyjęcia chorych osób. Zawrócić? A jeśli będzie za późno? Szli już dobry tydzień, a stan Demelzy się stale pogarszał. Sermina próbowała jej ulżyć poprzez usilne myślenie o zimnie, co pozwalało jej uformować niematerialne okłady po przyłożeniu ręki do twarzy matki. Miała nadzieję na zbicie gorączki. Nie była w końcu wybitna i potrafiła niewiele w porównaniu do ojca. Na odchodne jeden z wieśniaków, przychylnych ich rodzinie, powiedział, że znacznie bliżej znajduje się Laria. Zamieszkują ją driady, które być może znają się lepiej na leczeniu niż ludzie. Niestety, aby tam dotrzeć trzeba przemierzyć niebezpieczny las driad. Gdy matka zaczęła majaczyć Sermina podjęła pierwszą samodzielną decyzję. Skierowała trzymanego za uzdę konia w stronę pokazywaną przez wieśniaka. Pod wieczór udało im się dotrzeć do lasu na którego granicy jedenastolatka zbudowała prowizoryczny obóz. Prawie taki sam jak budowała ludność Rubidii... a przynajmniej tak jej się zdawało. (Wszelkie braki w końcu mogła uzupełnić wyobraźnią). Rozpaliła ognisko za pomocą magii na pozbieranych gałęziach. Rozkulbaczyła konia i przywiązała go do drzewa. Matkę ułożyła na kocu i przykryła. Postanowiła czuwać całą noc, ale po godzinie przysnęła. <br>Obudził ją śpiew ptaków i chłód powietrza, które łaskotało jej twarz. Dochodziło już południe. Zerwała się na równe nogi i podeszła do matki. Ta wydawała się spać... dziewczynka położyła rękę na czole matki. Było lodowate. Przypatrzyła się jej bardziej. Z boku brody ściekała jej piana, poza tym wyglądała tak, jakby głęboko spała. <br>- Mamo, obudź się - Sermina chwyciła ją za ramię i potrząsnęła. Bezwładne ciało matki unosiło się i opadało w rytm potrząsania. Dziewczynka przytuliła jej głowę do piersi i trwała tak do wieczora. Łzy ciekły strumieniami po delikatnej twarzyczce wykrzywionej w grymasie bólu. Dziewczynka kiwała się w przód i w tył. Jedyną istotą, która to obserwowała był koń, który spokojnie skubał trawę jak gdyby nic się nie stało. Wieczorem Sermina zasnęła z wycieńczenia psychicznego. Nazajutrz poczuła straszliwy głód. Zostawiła matkę i rozpaliła ognisko na którym upiekła dwa kawałki suszonego mięsa z zapasów. Oprócz tego pochłonęła też bułkę. Nadal czuła w sercu rozpacz, ale teraz, gdy myślała bardziej trzeźwo przeniknął ją strach. Jej poczucie bezpieczeństwa rozprysło się w drobny mak. Była sama. Po prawej było pustkowie złożone z traw, a po lewej nieprzemierzony las. Podeszła do ciała matki i pociągnęła je w kierunku drzewa. Nie miała siły, ani przyrządów, aby wykopać jej grób. Postanowiła przysypać jej ciało runem leśnym, liśćmi i gałęziami, a wszystko to obtoczyć kamieniami. Po wykonanej pracy usiadła na kamieniu nieopodal. Krytycznym okiem przyjrzała się swojej konstrukcji. Czegoś jej brakowało. Nagle ziemia się zagięła i wchłonęła ciało, a w obrębie kamieni wyrosły białe różyczki. Sermina ze zdziwieniem spojrzała na to co się właśnie stało.<br>- Chodź ze mną - usłyszała głos za sobą, który ją całkowicie zaskoczył. W końcu myślała, że jest sama. Za sobą ujrzała Cilliana. Jego twarz zdobił delikatny, pokrzepiający uśmiech. Dziewczynka obtarła nos i podała mu rękę. Od tamtej pory czarodziej wędrował z dziewczynką. Wytłumaczył jej, że tata prosił, aby on się nią zajął. Poza tym miał ją nauczyć magii, aby stała się "śliczną czarodziejką" i mogła poradzić sobie w życiu jak inni czarodzieje. W tamtym czasie nie wiedziała, że czarodziejką nie może zostać. W końcu była człowiekiem. Jednakże te słowa podbudowały jej ambicje i skłoniły do utopienia smutków w nauce. W trakcie wędrówek udoskonaliła swoją technikę posługiwania się magią ognia i życia. Trzeba przy tym wspomnieć, że Cillian był wymagającym nauczycielem. Udało jej się uzyskać sporą wiedzę w zakresie magii powietrza. Uczyła się również magii pustki, ale ta nie przypadła jej do gustu. Wymagała zbytniego skupienia się na szczegółach, aby iluzja była dokładna. Wtedy też okazało się, że dziewczynka ma problemy ze wzrokiem. Cillian wyczarował jej okulary, które miały jej pomóc. Przy okazji pokazał jej na czym polega kreomagowanie i jak się go nauczyć. Bohaterce bardzo się spodobało obdarzanie przedmiotów dodatkowymi właściwościami i z chęcią trenowała również i tą dziedzinę. Gdy Sermina ukończyła 24 lata Cillian zdradził jej, że tak naprawdę jest jej wujem i że nadszedł już czas, aby sama wędrowała po świecie. Obdarował ją na drogę woreczkiem złotych monet i srebrnym sztyletem. Od tamtej pory nigdy więcej się nie spotkali.