~~~<br>21 lat temu<br>~~~<br>- Jak się czują moje dziewczyny? - zapytał Albert Aedd Gynvael, potężny Palladyn w służbie Najwyższego, bezszelestnie zakradając się do komnaty swojej żony i kładąc swoją szorstką dłoń na jej rysującym się pod materiałem sukni brzuchu.<br>- Tak samo jak dwie godziny temu - odpowiedziała mu nonszalancko kobieta w zaawansowanej ciąży, odwracając wzrok od grubej książki i unosząc się na łokciu, by pocałować ukochanego w pokryty gęstym zarostem policzek. - Nie musisz tu co chwilę zaglądać, wiesz? Nie przyśpieszysz tym niczego, a mała wyjdzie wtedy, kiedy uzna to za stosowne. Musisz być cierpliwy.<br>- I jestem - uśmiechnął się mężczyzna, przykładając ucho do jej brzucha, by posłuchać bicia serca. - Ale nie wybaczę sobie, jeśli to przegapię. Nie uważasz, że ojciec powinien być obecny przy takiej chwili?<br>- Owszem, uważam, ale nie jeśli ten ojciec zagląda tutaj co godzinę i zadaje te same pytania. Pamiętasz co mówił medyk? Zero stresu, mało ruchu i wszystko będzie okej.<br>- Wiem. - Albert czule pocałował swoją żonę w usta, po czym odłożył na bok czytane przez nią dzieło w grubej, skórzanej oprawie i ostrożnie opuścił ją na stertę poduszek, okrywając własnym ciałem. - Ale to ostatnia prosta i sama dobrze wiesz, że to najgorszy okres ze wszystkich. Jeśli coś wam się stanie, nigdy sobie nie wybaczę. Jesteście całym moim życiem. Wy i Cedric...<br>- No właśnie - przerwała mu kobieta, kładąc palec na jego ustach, by uchronić się przed falą pocałunków. - Gdzie on jest?<br>- Jak ty potrafisz wszystko zepsuć - zaśmiał się Palladyn, opadając na łożę obok niej. - Nie możesz wytrzymać dziesięciu minut, by nie zamartwiać się o syna. Ćwiczy na arenie. Od kiedy dowiedział się, że Najwyższy przyśpieszy jego ceremonię zostania rycerzem, ze względu na postępy które robi i moje dobre słowo, nie opuszcza jej choćby na minutę. Ciągle chce się doskonalić, by dorównać starszym kolegom. Po za tym kręci się tam ta anielica, w której się zakochał i stara się jej w ten sposób zaimponować. Moja krew. W końcu nie każdy siedemnastolatek może się pochwalić, że został przyjęty do zakonu o cztery lata wcześniej niż pozostali. Choć na pierwszą misję zostanie wysłany z kimś starszym i bardziej doświadczonym to jest to ogromny powód do dumy.<br>- Oby tylko woda sodowa nie uderzyła mu do głowy.<br>- Spokojnie, już ja go przypilnuję...<br>W tym momencie drzwi do komnaty palladynki otworzyły się z cichym skrzypnięciem, ukazując w progu podstarzałego emisariusza w długiej, płóciennej szacie ze złotymi emblematami na piersi i rękawach, oraz srebrnym pasem na biodrach, do którego przypięta była drewniana tuba z pieczęcią Najwyższego.<br>- Albert Aedd Gynvael i Sabrina Aedd Gynvael - wyczytał swoim grubym basem i wszedł do środka chwiejnym, lecz pewnym siebie krokiem, trzymając w pomarszczonych palcach zwinięty kawałek pergaminu. - Z rozkazu Pana zostajecie wysłani do Alaranii, by strzec ludzkość przed Piekielnymi Pomiotami. Niestety ze względu na wasz stan, pani, rozkaz póki co dotyczy tylko pani męża, ale gdy tylko córka przyjdzie na świat, musicie do niego dołączyć.<br>- To jakiś żart? - zapytał niewyraźnym tonem Palladyn, podchodząc do emisariusza i wyrywając mu z ręki pergamin. - Moja żona może urodzić lada dzień, a ja nie mogę jej opuścić. Niech jedzie ktoś inny.<br>- Ty, panie, jesteś najlepszym kandydatem. Twoja sława wyprzedza cię bardziej niż byś przypuszczał i Najwyższy wierzy, że zniechęci to diabły i pokusy do zapuszczania się w tamte rejony. Zamieszkacie w małej wiosce na południe od Trytonii, obejmiecie stanowisko tamtejszego sędziego i stróża prawa. Wasza żona spokojnie będzie mogła zająć się dzieckiem, sam Pan je pobłogosławi, a syn będzie służył w armii.<br>- Wykluczone! - warknął mężczyzna, powstrzymując się od pochwycenia wiszącego na ścianie buzdygana. Mięśnie na jego ściągniętej gniewem twarzy drgały, a żyły wyglądały jakby miały zaraz wyskoczyć i wydrapać emisariuszowi oczy. Zaraz jednak Palladyn odetchnął, czując na swoim ramieniu, dłoń ukochanej.<br>- Może tak będzie lepiej? - wyszeptała. - Nowe miejsce, nowy start. W końcu trzeba będzie nauczyć Catrionę jak brutalny jest świat, a gdzie zrobisz to lepiej niż w Alaranii?<br>- To zły pomysł. Najgorszy z możliwych. Przynajmniej na ten moment. Nie zaryzykuję podróży na kontynent, bo tak życzy sobie Najwyższy. Przekaż mu zatem moją odpowiedź: nie wyruszę do Alaranii z brzemienną żoną. Choćbym miał skonać lub zostać unicestwiony. Przyjdź za rok i dopiero wtedy zażądaj ode mnie posłuszeństwa. Nie wcześniej. <br>- Albercie. - głos emisariusza drżał z przejęcia. - To co mówisz podchodzi pod świętokradztwo i niesubordynację. Musisz być posłuszny Najwyższemu...<br>- Tak samo jak swojej żonie, której obiecywałem przed ołtarzem - przerwał mu palladyn i trzasnął drzwiami, na znak zakończonej rozmowy.<br>~~~<br>11 lat temu (z pamiętnika Catriony)<br>~~~<br>Dziś były moje dziesiąte urodziny. W tym celu Cedric, mój starszy brat, na specjalne polecenia taty, zabrał mnie do lasu na polowanie, a raczej na rysowanie. Znaczy się na tropienie zwierzyny. Zależy jak na to spojrzeć. On szedł po śladach, a ja dwa kroki za nim, przenosząc na papier wszystko, co ujrzałam. Drzewa, sarny, wodospad, widoki z morskiego klifu i całe chmary motyli. Wszystko to lądowało na papierze, który miał dołączyć do innych moich prac. Nie interesowałam się zbytnio tym, co działo się dookoła, a gdy brat wznosił łuk do strzału, bo dostrzegł w oddali jelenia, kilka razy wyrwało mi się "Nie" i zwierza już nie było. Zaraz po tym musiałam uciekać przez krzaki dzikich malin lub kryć się w koronie drzew, aby uniknąć lania. Nie myśl sobie jednak, że Cedric mnie bił, o nie. Po prostu łapał i zarzucał sobie na bark, traktując jak worek ziemniaków lub groził, że wrzuci mnie do leśnego strumyka i pozwoli porwać mnie prądom. Tego dnia jednak było inaczej. Cedric zabrał mnie nad klif i zawiązał mi oczy, mówiąc, że ma dla mnie niespodziankę. Nie wiem ile tam siedziałam, ale dość długo gdyż czułam jak promienie słońca wędrują po moich policzkach. W końcu, jak to dzieci mają w zwyczaju, znudziłam się i już chciałam zerwać opaskę, kiedy poczułam coś włochatego przed twarzą. To coś prychało radośnie i trącało moją głowę swoim łbem, a gdy odsłoniłam oczy, zobaczyłam, że to coś to mały, biały konik z czarną gwiazdką na czole. Stał tam, zaledwie kilka centymetrów ode mnie, mierząc mnie przyjaznym wzrokiem swoich czarnych oczu, a ja nie mogłam się poruszyć. Byłam sparaliżowana. Obok stał Cedric, który trzymał źrebaka za uzdę i bezskutecznie próbował wcisnąć mi ją do zaciśniętej pięści. W końcu jednak się ocknęłam i z jego pomocą wróciłam do domu na grzbiecie nowej przyjaciółki, z którą do dziś nie można mnie rozdzielić. W domu czekał na mnie drugi prezent. Był to śliczny i ostry miecz, jeden z najlepiej wykonanych, z prywatnej kolekcji taty. Gdy mi go wręczał, powiedział, że jestem już gotowa, by zacząć trening na palladynkę i że od jutra on i Cedric wpoją mi wszystko, co powinnam umieć. W odpowiedzi nie mogłam wydusić z siebie ani słówka, byłam zbyt przejęta.<br>~~~<br>4 lata temu<br>~~~<br>Dłoń na jej ustach zdusiła krzyk, jaki wydała budząc się. Nad nią, w oparach mroku unosił się zamazany kształt, którego jedynym charakterystycznym punktem była para rogów. Catriona nie wiedziała co się dzieje, błądziła wystraszonym wzrokiem od otwartego na oścież okna do intruza i na drzwi, zamknięte na zasuwę. Nie rozumiała co się dzieje, a gdy szorstka dłoń puściła jej twarz, była zbyt przerażona, by krzyknąć.<br>- Jeśli uronisz choćby słówko, zginiesz - mówił szorstki i chrapliwy głos, naciskając na jej serce sztychem miecza. Jej miecza. - Długo czekałem na tę chwilę i nie pozwolę, by jakaś smarkula wszystko zepsuła. Czekałem na to sześćdziesiąt lat...<br>Nagle drzwi do pokoju Catriony eksplodowały mlecznym światłem i zmieniły się w górkę popiołu, ukazując trójkę palladynów, stojących za nimi. Wszyscy mieli ściągnięte w gniewie twarze i obnażone miecze w dłoniach, gotowe do zadania ciosu.<br>- Ostrzegałem, że wrócę - powiedział spokojnie czarny obłok, materializując się w wysoką, rogatą bestię o czerwonawej skórze i nagiej piersi, naznaczonej bliznami. - Czas zapłaty, Albercie.<br>- Cedric! - zawołał starszy Palladyn w odpowiedzi, na co jego syn rzucił broń i staranował piekielnego, otwierając sobie drogę do siostry. Z szybkością kota pochwycił ją w talii, zarzucił na bark i wyskoczył otwartym oknem, pędząc co sił w nogach do stajni, gdzie stała Gwiazdka. Catrionie w ostatniej chwili udało się chwycić za swój miecz, który upuścił diabeł i kurczowo przycisnęła go piersi, gdy tuliła się do grzbietu wierzchowca.<br>- Zawracaj! - krzyknęła, czując wiatr we włosach i napiętą pierś brata na plecach.<br>W tym momencie za ich plecami rozległa się donośna eksplozja i dom na skraju wioski stanął w płomieniach, oślepiającą łuną oświetlając ich sylwetki. Ogień sięgnął nieba, jego jęzory o mały włos nie liznęły gwiazd. Rozległy się krzyki i nawoływania mieszkańców, wszyscy pędzili co sił w nogach, by pomóc ugasił szalejący żywioł. Ale tego Cedric i Catriona nie mogli już widzieć. Zniknęli w lesie niczym duchy.