Urodził się w Thenderonie, Stolicy Rubinów i Win na południowo-zachodnich stokach Góry Druidów, gdzie mieściła się największa kopalnia tych czerwonych kamieni i żyzne stoki, będące najlepszą podstawą pod hodowlę winorośli. Jako syn kapitana gwardii miał życie pełne stresu, kontroli i obowiązków, które zresztą go ukształtowały. Już w wieku dziesięciu lat został przyjęty na termin u zaprzyjaźnionego kowala, który zaszczepił w nim pasję do obróbki metali i kunsztu krasnoludzkiego oręża. Boromir, choć czasem nieostrożny, okazał się pojętnym uczniem i nie długo po uzyskaniu papierów czeladniczych, zaczął zarabiać na swoich wyrobach, przynosząc tym samym pierwsze zyski. Z czasem jednak w życie młodego krasnoluda wdarła się rutyna, a czas pokoju i dobrobytu źle wróżył pracy w kuźni, dlatego w każdej wolnej chwili Boromir udawał się do kopalni, gdzie pomagał Derevilowi i Olafowi, przyjaciołom po fachu i bliskim sąsiadom, z którymi żył w przyjaźni. Razem zapuszczali się w odmęty góry, poszukując nowych złóż i zabijając siedzące w mroku bestie, z którymi nie radzili sobie pozostali górnicy. Bardzo szybko zyskali rozgłos, który spotkał się z pozytywnym odbiorem. Całą trójkę przeniesiono do miejskich koszar, gdzie pod okiem Farantisa, ojca Boromira, zaczęli trenować, by pewnego dnia dołączyć do gwardzistów.
***
- No to co? - zapytał Derevil, kapitan gwardii królewskiej, oparty o marmurową kolumnę jak panisko. - Kto dalej splunie?
Inne krasnoludy odpowiedziały mu szczerym, głębokim rechotem po którym rozległ się dźwięk rzucanej o posadzkę broni i hełmów. Minutę później siedmiu brodatych mężczyzn starało się jak mogło, by ich flegma wylądowała jak najdalej na pałacowej podłodze.
Pierwszy pluł Olaf, siwy wartownik spod głównej bramy, o którym mówiono, że potrafi opróżnić antałek piwa w kilka minut.
- Jakieś dwa łokcie - podsumował kapitan, rechocząc jak żaba z pozostałymi. - Twoja kolej, Gali.
Gwardzista Gali, otyły krasnolud o rudej brodzie i świdrujących oczkach, podwinął sumiastego wąsa, wydął wargi i splunął w górę, licząc na najwyższy wynik.
- Półtora pędzi - ocenił na szybko jego poprzednik. - Póki co wygrywam.
- Nie tak szybko - zaśmiał się trzeci śmiałek, równie siwy co Olaf, acz pozbawiony włosów na czaszce. Niestety długi wąs i gęsta broda sprawiły, że krasnolud splunął nie dalej niż kilka centymetrów od własnego buta, co szybko skończyło się wyśmianiem przez towarzyszy.
- Stary Oli za bardzo się rozmarzył - mruknął Derevil, stając na linii. - Pokażę wam jak to się robi.
I rzeczywiście jego ślina wylądowała zaraz za szotem Olafa, przeganiając go tym samym na drugie miejsce.
- Ktoś jeszcze się odważy?
- Ja - odparł wysoki i chudszy od pozostałych, krasnolud w brązowym kaftanie i z mieczem na plecach, który pojawił się przy nich nie wiadomo kiedy.
- No proszę, Boromir. Dawno nie odwiedzałeś kompanii. Jak tam na dole?
- Nie mogę narzekać, choć - karzeł zniżył głos do szeptu. - Ktoś musi powiedzieć królowi, że rubiny się kończą.
- Jak to?
- Ostatnia jaskinia nam wyszła i poszerzamy stare szyby, ale coś mi się widzi, że góra więcej rubinów nam nie da. Lecimy na okrawkach.
- Później będziemy się martwić - oznajmił Derevil, poklepując towarzysza po ramieniu. - Teraz pluj.
Boromira nie trzeba było długo namawiać. Podciągnął rękawy kaftana, przetarł spękane wargi i razem z głębokim wdechem, splunął wprost na szatę przechodzącego elfa, zmierzającego wprost do komnaty króla.
- Co za chamstwo - oburzył się długouchy, kierując się w ich stronę. Twarz miał czerwoną ze złości. - Który z was za to odpowiada.
- Ja - przyznał się Boromir, puszczając oko do kapitana straży - Nie chwaląc się właśnie pobiłem rekord. Splunąłem na pięć i pół łokcia.
Krasnoludy, choć z początku pobladły, odzyskały kolory i wiwatowały, klaszcząc w swoje olbrzymie dłonie.
- Zapłacisz mi za to - syknął elf, dobywając sztyletu i przystawiając go do szyi krasnoluda.
Wszyscy, po za Boromirem drgnęli jak rażeni i postąpili krok bliżej, kładąc palce na rękojeściach swoich mieczy i toporów.
- Żądam od ciebie satysfakcji za zniewagę - powiedział elf, patrząc mu w oczy.
- Gdzie i kiedy?
Wokół widowiska zebrał się spory tłum. Wśród nich byli ludzie, krasnoludzka straż, jak i towarzystwo dworu i przedstawiciele elfiej rasy. Ci ostatni wydawali się pożerać wszystkich wzrokiem, pewni, że pojedynek ukaże krasnoludy za ich brak manier.
- Tu i teraz - odpowiedział elf, stanął na jednym z końców utworzonego okręgu i wyciągnął miecz.
Boromir chciał uczynić to samo, lecz powstrzymało go silne szarpnięcie kapitana.
- To Elemmio, dowódca tajnych służb elfiego króla. Nie wygrasz z nim.
- Jesteś pewien?
- Całe życie spędziłeś pod pokładem góry. Jesteś kowalem, górnikiem, budowniczym, nie wojownikiem.
- Błąd - odparł Boromir, wyciągając dwuręcznego sihila z gryfiej pochwy. - Na mieczu znam się równie dobrze, co na kamieniach.
Tymi słowami krasnolud napluł na klingę i natarł na przeciwnika, z wysoko uniesionym mieczem. Zaskoczony elf, widząc z jaką lekkością krasnolud go dzierży uskoczył w bok i ciął od lewej, celując w szyję i barki, licząc, że mu się uda. Szczęk stali rozwiał jego plan. Wolniejszy od niego Boromir w ostatniej chwili zgiął łokieć, przechylił miecz nad głowę i odbił uderzenie. Następnie szerokim łukiem ciął poziomo powietrze, lecz elf odbił półobrotem w prawo i zaczął zachodzić karła od tyłu.
Krzyki dopingowania spłynęły raz z jednej raz z drugiej strony.
- Nie baw się z nim - warknął jeden z elfów.
- Tnij po jajach! - zawołały echem krasnoludy.
Kolejne cięcie padło z prawej strony i gdyby nie siła Boromir straciłby ucho. Na ugiętych nogach ponownie odbił brzeszczot elfa, że ten stracił równowagę i przyklęknął na jedno kolano.
- Gdzie ci do mnie? - zaśmiał się Boromir, spluwając na posadzkę.
Nim jednak zdążył przyjąć postawę, elf skoczył na niego i ciął z rozmachem po czole.
Krasnolud cudem uniknął śmierci, lecz ostrze dosięgło kilku włosów na jego czerepie, których pozostałości przeleciały mu przed oczami.
- Stawaj! - powiedział elf.
- Proszę bardzo! - zawołał krasnolud z impetem wpadając na przeciwnika.
Niedbałym ruchem sparował cios, po którym elfi miecz zsunął się po klindze sihila i uderzył o rękojeść. Nim Elemmio zdążył go wyszarpnąć dostał pięścią w szczękę, po czym zatoczył szeroki łuk i upadł na marmurową posadzkę. Zwycięski Boromir szybko się przy nim znalazł, odrzucił miecz na bok i poderwał szefa tajnych służb za włosy.
- Poddajesz się? - zapytał.
W oczach elfa zabłysła pogarda i nienawiść, lecz gdy ujrzał siedmiu gwardzistów stojących za Boromirem murem, zamrugał oczami i przytaknął.
- Wygrał Boromir! - zawołał Deveril, rozdzielając walczących i oddając im ich własną broń. - Na świadków biorę elfy, że to wasz człowiek wyzwał na pojedynek naszego druha. Co powiecie?
- Myśmy zaczęli - odparł wysoki, jasnowłosy przedstawiciel pięknej rasy, oddając im ukłon.
- Ale to nie koniec - warknął na zakończenie Elemmio, odchodząc.
- Znajdziesz mnie w kopalni pod miastem! - zawołał za nim Boromir i razem z towarzystwem udał się do karczmy.