Ród Muile niegdyś żył w pokoju. Każdej nocy mogli oni w pełni bezpieczeństwa zmrużyć oko i płynnie przejść do krainy snów. Wówczas brzmiało to zupełnie inaczej, nie tak dosłownie, jednakże wszystko po kolei.
Zamieszkiwali oni daleką północ Alaranii, na schyłku Gór Thargorn oraz Lodowego Pustkowia, gdzie teraz pozostały jedynie szczątki w postaci dryfujących lodowców. To właśnie wśród owych lodowców znajdowało się potężne, chociaż wciąż jeszcze nie tak wielkie królestwo. Mroźne konstrukcje były osadzone dosyć blisko siebie, lecz z należytym dystansem tak, by nie narażać się na wpuszczenie zbyt mocnego wiatru i tak, by nie powstało zbyt duże ciepło, bowiem grozić to mogło zawaleniem się niektórych budowli. Pewne części królestwa zbudowane były z wszechobecnego kamienia niewysokich gór, których pasmo swe rozpoczynało w zasięgu wzroku. Wciąż jednak dominowała tam mroźna i lodowa atmosfera.
Istniała także legenda na temat tychże ziem. Wieść głosiła, że gdzieś pod lodowymi płytami odnaleźć można artefakt, który czynił właściciela niepokonanym. Oczywiście była to tylko jedna z wielu ludowych opowieści... która okazała się niemalże do cna prawdziwa.
W rodzie Muile zrodził się niejeden syn, lecz jeden z nich pragnął siły, której nie miał. Silnego głosu, którego mu brakowało. Respektu, jaki posiadał wyłącznie z tytułu i grzeczności. Artefakt więc wydawał się być idealnym wyjściem z sytuacji, ale o swoich planach jeszcze przez długi, długi czas nie opowiadał. Musiał nabrać odpowiedniego doświadczenia oraz zyskać wiedzę by być zdolnym do zdobycia magicznego przedmiotu. Całą tę sytuację podsycał fakt, że ów królewicz, kolejny syn rodu Muile, nie miał szans na zdobycie korony. Pozostała mu więc błyskotliwość, inteligencja oraz siła... której zdecydowanie mu brakowało, a którą miał zdobyć. Chuderlawy, cienki i długi, kto by chciał takiego króla?
W tym czasie na świat przyszła także córka. Para królewska długo walczyła o kolejne dziecię, a szczególnie trzymali kciuki za dziewczynkę. Ich modły w stronę Prasmoka zrodziły się w postaci białowłosej córy o zielonych oczach. Piękna była to panna, która rosła i przyjmowała swoje obowiązki bez najmniejszego sprzeciwu. Lata sprawiły, że wyrosła na bardzo dumną oraz elokwentną kobietę. Wówczas jeszcze nie za bardzo tykała się broni. Wolała działać umysłem, zajmować się dworem od strony bardziej wewnętrznej niż zewnętrznej, ale by nie zepsuć swojego wizerunku idealnej księżnej zdecydowała się pobierać również nauki z zakresu walki mieczem. Wiedziała od samego początku, na co rodzice szykowali ją całe życie więc mimo wielu niezadowoleń podejmowała się każdej nauki, choć zdecydowanie wolała działać słowem niżeli ostrzem. Zawsze chodziła wiecznie w białych rękawiczkach, w gładkich sukniach i nie wolno się jej było spieszyć. Kompletne przeciwieństwo o wiele starszego brata, który był gotów oddać wszystko za artefakt.
I czas sprawił, że rodzice byli coraz bliżej końca swego żywotu, a brat Yvii musiał przeco sprężać się by zyskać koronę i przegonić najstarszego z braci. O śliskich planach podejrzewała go jedynie Yvia. Zimna, zdystansowana i chłodna kobieta, która wielokrotnie przyuważała braciszka na dziwacznych przesiadywaniach po nocach. Pewnego dnia przyłapała go na czytaniu księgi, która wiecznie znikała z pułki w bibliotece królewskiej. Ujrzała zakładkę, która przedstawiała kulisty artefakt z wieloma zdobieniami. Yvia nie musiała się wczytywać dalej, gdyż przebrnęła przez tę część biblioteki dosyć niedawno. Wiedziała z czym wiążą się plany starszego brata.
To była pierwsza i ostatnia kłótnia pomiędzy rodzeństwem. Doszło do tego, że rodzimy brat spoliczkował białowłosą elfkę na tyle mocno, by upadła na ziemię brudząc jasne rękawiczki. Yvianella zazgrzytała zębami, spojrzała przenikliwie i groźnie, po czym pogłaskała czerwony policzek. Nie mogła wyjść z biblioteki bez rzucenia ciętych, aczkolwiek typowo zimnych słów w stronę brata. To był środek nocy więc księżniczka nie wiedziała czy winna budzić swych rodziców.
Nie mogła spać całą noc. Oczy miała naszpikowane energią nerwów, przez co powieki ani na moment nie opadły aby zesłać na nią spokojny sen. Yvianella długo myślała o tym, co powinna uczynić. Czy jej brat naprawdę chce wyruszyć w w drogę, w stronę Jeziora Dusz, po prawdopodobnie nieistniejący artefakt?
Słońce wschodziło malując kryształowe budowle różowo-fioletową barwą. Elfka do teraz pamięta tajemniczy, srebrzysty pył, jaki uniósł się w powietrzu i sprawił, że usnęła.
***
Yvianella obudziła się bardzo późno. Próbowała przypomnieć sobie ostatni wieczór, co zajęło jej spory kawał czasu. Głowa niemiłosiernie ją bolała, a ogólne samopoczucie mogła porównać do zbitej masy odłupanego kamienia. Wszystko zmieniło się, gdy tylko w swojej pamięci ujrzała obraz zaznaczonej strony w księdze. Dziewczyna zerwała się na równe nogi i nie zważając na fakt, że jest w samej halce wybiegła z sypialni.
Krzyczała za bratem, szarpała i wymijała służbę. Okazało się, że również rodzice opadli z sił i oboje leżą dogorywając w łożu. Yvianella od razu rzuciła podejrzenia na swego brata. Nie wyjaśniła reszcie rodzeństwa o co chodzi, nie było na to czasu, ani też nie przysiadła do łoża swych rodziców. Po prostu ruszyła w pogoni za jednym za winnym zamieszania. Założyła szybko najlżejszą zbroję oraz świeżo naostrzony miecz. Nie zdołała wybiec z lodowego zamku, gdy nastąpiło pierwsze, potężne trzęsienie ziemi. To wystarczyło by elfy wpadły w panikę. Kilka budowli osunęło się i zawaliło. Yvianella upadła dobijając wczorajszy ranny policzek. Cicho jęknęła, ale szybko wyciągnęła rękę po miecz, wstała i ruszyła z impetem w stronę wyjścia. Drugie trzęsieni ziemi sprawiło, że znowu prawie straciła równowagę. Most tuż za jej plecami łączący pałac z miastem pękł w kilku miejscach. Księżniczka uniosła głowę. Królestwo przypominało domek z kart, otoczony ciszą, której każdy się obawia. To właśnie po niej następuje zniszczenie.
Tak też było i w tym przypadku.
Białowłosa próbowała wybiec dalej, lecz lodowe płyty łamały się i rozwalały pod wpływem dziwnego ciśnienia znajdującego się w wodzie tuż pod miastem. Królestwo rozpadało się w mgnieniu oka i na to wszystko spoglądała Yvianella. Spomiędzy platform i niekształtnych części tryskała nie tylko przezroczysta ciecz, ale i coś jeszcze. Elfka rzuciła spojrzenie na niebo, które całkowicie pociemniało, zachmurzyło się tajemniczą substancją. Po dłuższym przyglądaniu dziewczyna zachłysnęła się zimnym powietrzem z przerażenia, bowiem nie było to kłębowisko chmur. Były to dusze.
Płynęły one po niebie wydając z siebie przeciągłe i paskudne dźwięki, przez które ciarki przechodzą po plecach. Dziewczyna wzdrygnęła się. Pierwszy raz w życiu chciało się jej płakać, ale nie czas było na łzy. Yvianella niewiele pamięta z tego, co działo się później. Rozpadające się schody, śmierć rodziców, rozdzielenie się rodzeństwa. Próbowała uratować kogokolwiek, służba nie służba, biedak, dziecko, kobieta, mężczyzna. Obrazy wciąż ma mieszane. Miała wrażenie, że zbliża się koniec świata, że ta łuska Prasmoka całkowicie się rozpadnie.
Później tylko czarny obraz pozostał w jej pamięci. Dźwięki pędzących sań i wyjących wilków. Jakieś rozmowy.
***
Obudziła się grubo owinięta futrami. Wiatr nie był mocny, ale i tak przeszkadzał otwierającym się oczom, gdyż zsyłał na nie drażniące płatki śniegu. Czuła się okropnie. Potwornie zmęczona, wręcz wykończona. Jedna z rozmawiających osób szybko do niej przybyła.
Fiołkowe oczy. Srebrne włosy. To na pewno musiała być mieszkanka królestwa.
Yvianella nie zdołała nic powiedzieć, gdyż zaczęła ostro kaszleć. Nie mogła złapać oddechu, a z każdą chwilą było coraz gorzej. Wypluła wszystko, co dawali jej do ust. Krzyczała, szarpała się, płakała. Wręcz wyła. Dwoje elfów po wielogodzinnej walce z białowłosą poważnie się zastanawiali czy by nie skończyć żywota dziewczyny. Była na skraju wyczerpania i wyglądała na obłąkaną, a sami ledwie sobie radzili. Los jednak chciał, że Yvia sama straciła siły. Ciągłe łkanie, paląca twarz, pęczniejąca głowa. Chciała odgonić od siebie to co znajdowało się wokół niej, a czego obecnie nawet nie pamięta. O swoich wyczynach usłyszała dopiero długi czas po tym, jak podróżowała z dwójką.
W końcu jednak dopadł ją sen, a później i zbudzenie. Yvia milczała. Usiadła i rozglądała się dookoła. Para elfów także nic nie mówiła przyglądając się plecom dziewczyny. Wokół panowała cisza. Wyłącznie jeden z wilków zapiszczał, co spowodowało, ze białowłosa uniosła głowę wyżej.
Po dłuższym namyśle dosiadła się do dwójki. Kobieta nazywała się Enebir, zaś mężczyzna Hene, co w którymś z języków, jakiś bardziej starożytnych ich ludu oznaczało „nadzieja”. Yvia uśmiechnęła się pod nosem. Ich rozmowa trwała nadzwyczaj długo i szybko się ze sobą zaprzyjaźnili. W końcu nadszedł wieczór i Yvia wraz z dwójką skonstruowała pobieżny schron przed zimnem. Tak by pomieściły się cztery wilki i trzy elfy. Było strasznie ciasno, ale przynajmniej przyjemnie i nie mroziło. Enebir wykorzystała możliwe materiały do rozpalenia ogniska i tak znowu rozmowa sama się potoczyła.
Yvie strasznie piekła twarz. Szczypała i bolała, gdy już się z resztą obudziła miała założone opatrunki. Początkowo uznała, że musiała doznać rany podczas tej nieokiełznanej apokalipsy, lecz to zmieniło się wraz ze słowami Enebir.
-Jejku… Gdyby nie kolor twoich oczu wzięłabym cię za księżniczkę Yvianelle. – Powiedziała elfka wpatrując się z podziwem w dziewczynę.
-Kolor… oczu? – spytała Yvia. Czuła, jak fala gorąca zalała jej ciało. Drżała cała z nerwów i wybiegła gwałtownie z kryjówki.
-Powiedziałam coś nie tak?... – spytała Enebir spoglądając na Hene.
Yvianella wręcz wypadła na zewnątrz. Szybko zaczęła rozkopywać śnieg by dostać się do tafli lodu, którą dokładnie przetarła. Dwójka elfów wyjrzała zmartwiona. Księżyc tej nocy był zabójczo jasny. Doskonale oświetlał lustro kawałka lodu, w którymi Yvia ujrzała siebie. Zerwała opatrunek. Na jej połowie twarzy widniał świeżo wykonany tatuaż, a jej oczy miały barwę fiołków.
-Wy…wy mi to zrobiliście?! – spytała z wyrzutem w stronę elfów.
-Oszalałaś?! – oburzyła się Enebir. – Miałaś całą poranioną twarz! I niby z czego mielibyśmy ci to zrobić?!
Yvia jeszcze raz spojrzała na siebie w odbiciu. W tedy popłakała się.
***
Dalsza część wydarzeń dla Yvii była, jak podróż w nieskończoność. Ziemia wydawała się jedynie białym śniegiem i niczym więcej. Dwoje elfów opowiedziało o tym, co widzieli. O rozpadzie królestwa, o duszach, które szybko zaczęły się rozrzedzać i rozjaśniać niebo, o tym w jaki sposób odnaleźli także ją. Mieli pędzić wilki by uciec poza granicę królestwa, ale zobaczyli jak Yvia opada bezwładnie na przechylający się odłam lodu. Miecz plusnął wpadając do wody, a jej ciało również miała pochłonąć lodowata ciecz, lecz Hene z ciężkim westchnieniem postanowił uratować nieznajomą mu dziewczynę. Dużo tym ryzykował, ale jego sumienie nie pozwoliło mu na porzucenie elfki, którą miał szansę uratować. Już w tedy miała poranioną twarz.
W tej świeżej i tragicznej sytuacji, Yvie najbardziej męczył brak snu. Gdy zasypiała to od razu nawiedzały ją koszmary. Tak realne, namacalne, że bardzo bała się usnąć ponownie. Nie chciała przeżyć kolejnych spazmów, nie móc się wyrwać z koszmaru lub nie mieć możliwości się rozbudzić. Co noc łzy płynęły jej z oczu, a za dnia wytrzymywała w ekstremalnych warunkach. Niektóre dni były lekkie, inne zaś stawały się prawdziwym piekłem.
To właśnie podczas tych piekielnych dni, gdy trójka powoli zaczęła głodować, postanowili zapolować na niedźwiedzia. Był jedyną widzianą istotą podczas wielogodzinnej wędrówki, a ryb w tym miejscu było żenująco mało. A właściwie w ogóle. Podobnie jak foki i inne zimowe zwierzęta.
To polowanie skończyło się porażką. Hene zginął, a wraz z nim odeszła i nadzieja…
***
Z Enebir było coraz gorzej. Popadła w rozpacz po straceniu Hene, a to sprawiało, że jej i tak już marne zdrowie poupadało jeszcze bardziej. Yvia ostatecznie musiała zabić jednego z wilków by móc dać kobiecie chociażby odrobinę pożywienia. Czuła, że ich koniec jest już tak blisko. Robiła wszystko by podtrzymać elfkę przy życiu.
Yvii udało się ją nawet wyciągnąć z gorączki. Myślała, że już będzie lepiej, gdy pewnego dnia…i Enebir dopadł ten sam szaleńczy atak. Białowłosa próbowała o nią walczyć. Nieważne ile godzin by nie spała, i tak za bardzo bała się zamknąć oczy, trwała przy niej tak długo jak tylko mogła. Widziała, jak na ciele srebrnowłosej pojawiają się rany, a one zaczynają zastępować się czarnym pigmentem. Yvia była przerażona. To samo spotkało przecież i ją! Klątwa rozbudzonych dusz spłynęła nawet i na biedną Enebir, która… nie przeżyła tego ataku.
***
Los zakpił sobie z Yvii, gdy w ciągu kolejnych dni zaczęła zbliżać się do zupełnie innej ziemi. Śnieg powoli ustępował, a jej oczom począł pokazywać się świat, którego nie znała. Trawa, piach, drzewa… Nawet góry były tutaj osłonięte ścianą lasu. Białowłosa od razu rzuciła się na polanę jedząc trawę, kwiatki, cokolwiek, co mogłoby zapełnić jej żołądek i nie zważając na to, czy jest trujące.
Dławiła się nie tylko marnym jedzeniem, ale także spływającymi łzami, które dzieliły ją od wybuchu rozpaczy. Wystarczyły zaledwie z dwa, trzy dni by Enebir przybyła tu wraz z nią. Nie zdążyła jej doprowadzić do tego miejsca. Nie zdołała jej uratować, ocalić.
W tedy z lasu wyszła banda. Yvia nic nie mówiła, nawet nie pisnęła, tylko spojrzała na szajkę kompletnie wychudzona i wycieńczona. Oczywiście początkowy plan mężczyzn był taki by zgwałcić dziewczynę, porzucić i tyle z całej historii. Jednak w tej całej nieszczęśliwej opowieści pojawiło się odrobinę światełka w tunelu.
Jeden z mężczyzn, o imieniu Loka, sprzeciwił się ogólnemu planowi, a że panowała między mężczyznami dziwna solidarność to postanowili zgarnąć dzikuskę. Przy okazji zebrali wszystkie fanty, takie jak: sanie, wilki, które ich pogryzły i to co kryło się w futrach, czyli właściwie nic.
Niezbyt opłacalny interes, jak na początek, ale czas zechciał, że i Yvia zmuszona była do nich dołączyć. Długo walczyła o to by ją wypuścili, lecz Loka kierował się własnymi przeczuciami – nie chciał tego zrobić. Księżniczka sapała powtarzając, że nie ma ochoty z nimi podróżować. Przez wiele miesięcy próbowała się wybić, być kimś więcej, ale wszyscy widzieli w niej zwykłą jednostkę, bez większego znaczenia. Ile nerwów i kłótni z nią przebyli... To pozostanie już w ich wspomnieniami, ale przyszedł dzień, w którym w końcu się poddała. Była do tego zmuszona. Społeczeństwo odrzucało ją z powodu wyglądu, a raczej tatuażu na twarzy. Kto by uwierzył, że księżniczka wysokiego rodu wygląda właśnie tak?
Zdołowana usiadła na niewielkim wzgórzu. Wiatr zbliżającej się jesieni otulał jej ciało, unosił włosy, a ostatnie płatki umierających kwiatów wznosiły się w powietrzu. Do towarzystwa dosiadł się właśnie on, jej wybawiciel Loka.
-Widzisz… Tak to już jest. Czasem nie warto walczyć o zmianę wizerunku. Gdy społeczność cię zaszufladkuje to nie ma szans być kim więcej, gdy dla nich wszystkich… jesteś tylko ziarnem w morzu piachu. Nie da się tak po prostu wtopić w „wyższe” towarzystwo.
Yvia odpuściła. Pozostała z bandą najemników i sama stała się jego doskonałą częścią. Z jednej strony stała się tym kim chcieli ją widzieć ludzie i nieludzie, z drugiej tak naprawdę poznała siebie na nowo. Elfka stała się twarda, zdecydowana, bardziej kontaktowa, chociaż wciąż bywa zimna i zdystansowana. Banda nauczyła ją odpowiednio żyć, walczyć, nie musieli się martwić o jej przetrwanie. Długie lata współpracowała z tą bandą, która zasłynęła pod nazwą „Rzezimieszki”. Odkryła w sobie także zmysł do magii. Stała się samodzielną, zaradną kobietą. Potrafiła wielokrotnie przekupić bądź po prostu zmusić czarodziei by ją uczyli, a wszystko to działo się na przestrzeni wielu lat.
Jednak nie jest to jedyna część historii Yvii. Jej noce wciąż stanowiły śmiertelny problemem. Brak snu przeszkadzał kobiecie w początkowej nauce i w pracy najemnika. To właśnie jeden z czarodziei pomógł odkryć elfce tajemnicę. Posiadał te samą księgę, którą czytał brat elfki w bibliotece, tylko w oryginalnym języku, bez przekładu. Wraz z nią starał się ją przetłumaczyć, a z czasem Yvia zdecydowała się na kilka doświadczeń u czarodzieja, który władał magią emocji i dziedziną ducha. Dzięki niemu odkryła, że brat dobywając artefaktu nie miał wystarczającej siły woli by nad nim zapanować. Legenda nie była bujdą, a prawdą. Królestwo stało na morzu dusz, które spały tam w wiecznym spokoju. Należały one do zmarłych wojowników królestwa. Jednak ich rozbudzenie sprawiło, że dusze wypełniły się złem i teraz zakłócają sny, i nie tylko sny, innych stworzeń. Yvia zyskała dar spotkania tych dusz w swych snach. Czarodziej poradził jej podbudować pewność siebie oraz siłę swej woli by móc się im przeciwstawić. Tak też się stało. Im Yvia była pewniejsza siebie tym większą kontrolę zdobywała nad swoimi snami. W końcu odkryła, że tak naprawdę w krainie snów jest w stanie odnaleźć poszlaki, które doprowadzają je do uwolnionych dusz. Postanowiła kierować się zapiskami księgi, która niepewnie została przetłumaczona przez wszelakich czarodziei. Musi zgładzić wszystkie dusze wojowników w realnym świecie by klątwa została ściągnięta.
Tym więc się zajmuje od około półtorej wieku. Yvia Rzezimieszek.