Ambicje wielu doświadczonych magów od jakiegoś czasu opierały się głównie na tym, by z pomocą magii stworzyć własnego zwierzołaka. Ściślej mówiąc, po poczynaniach maga z Adrionu, wielu czarodziei poszło w jego ślady, z różnym skutkiem tworząc lisołaki. Powstawały one z połączenia niemowlęcia człowieka i lisa.
W tym wypadku nie okazało się być wiele inaczej. W piwnicy domu stojącego na skraju Szepczącego Lasu znajdowało się małe laboratorium. Dom ten zamieszkiwał mag, bardzo ambitny, lecz niezbyt potężny.
Amos narysował na posadzce, z pomocą sproszkowanych magicznych materiałów, dwa kręgi. Runy okalające je były wyrysowane trochę cieńszą warstwą proszku, co wynikało z obliczeń maga. Szykował rytuał już od dawna, by zwiększyć szansę na powodzenie. Chciał zostać jednym z tych niewielu, którym udała się ta sztuka. Miał nadzieję, że lisołak, którego stworzy będzie silniejszy i zwinniejszy niż inni przedstawiciele tego gatunku.
Większość magów korzystała w rytuale z dziewczynki, nie do końca wiadomym mu było dlaczego. Według niego użycie chłopca powinno dać lepsze efekty. Oprócz tego, wprowadził kilka innych usprawnień, choć nie był wcale pewien jakie skutki mogą one przynieść, na przykład krople krwi w obu kręgach.
Przeprowadzenie rytuału trwało całą noc. Chłopiec cały czas spał, ale lis, z którym miał być połączony nie chciał za nic pozostać w miejscu. Ostatecznie, został przykuty zaklęciem do podłogi w środku swojego kręgu. Amos zużył na ten rytuał niemalże całą swoją energię, tylko po to, by na samym końcu, gdy już było po fakcie, okazało się, że coś jest nie tak.
Jak się okazało, lisołak był w zdecydowanie mniejszym stopniu człowiekiem, niż się tego spodziewano. Nawet w najbardziej ludzkiej formie, całe jego ciało pokrywało futro, posiadał lisią kitę i trójkątny, lisi łeb.
Co jeszcze dziwniejsze Amosowi, zwykle dążącemu do perfekcji to nie przeszkadzało. Istota, którą stworzył, napawała go wielką dumą, mimo iż nie do końca była podobna do innych lisołaków. Jak się okazało, bardziej zależało mu chyba nawet na sprawnym lisołaku, niż na sławie ze stworzenia. Tak naprawdę to mag, z natury mając jednak dobre serce, po prostu pokochał istotę którą stworzył, tak jak kocha się własnego syna. Nadał mu na imię Ferren.
Mag nie traktował więc lisołaka jak eksperyment. Dał mu nawet własny pokoik, dla jego użytku. Nie trzymał go w klatce, czy też na łańcuchu, a pozwalał mu swobodnie się poruszać, czy też wychodzić poza dom. W ten sposób zbudował między nimi zaufanie, dzięki któremu lisołak wcale nie uważał maga za kogoś złego. Wręcz przeciwnie, był szczęśliwy, mając takiego opiekuna.
Rozwój fizyczny lisołaka nastąpił szybko. Mając wciąż zaledwie kilka lat, niemal dogonił wzrostem swojego przyszywanego rodzica. Ale tak samo szybko jak zaczął rosnąć, tak i przestał. Do tej pory pozostaje niższy niż większość istot, które spotyka.
Natomiast rozwijanie się umysłu Ferrena następowało powoli i mozolnie. Mag próbował przekazywać mu wiedzę, ale jedyne, czego dokonał przez patę lat to nauczenie lisołaka logicznego myślenia, dość mozolnego czytania i pisania bardzo niestarannych i niemal niemożliwych do odczytania kulfonów. To dlatego, że Ferren zdecydowanie bardziej wolał przebywać na powietrzu i biegać po lesie. Niezbyt skupiał się na naukach, ponieważ nie chciał i ani trochę mu na tym nie zależało.
Wsystko układało się im dobrze, byli dla siebie jak ojciec i syn. Może nawet było zbyt dobrze, ponieważ Amos zaczął się poważnie zastanawiać, czy wykonując rytuał nie skrzywdził chłopaka. Obawiał się, że jeśli spyta się o to lisołaka, to ten albo się zezłości na niego, albo to on wyjdzie na głupca. Tak więc, duma mu na to nie pozwalała. Zaczął po kryjomu prowadzić badania, by sprawdzić, czy istnieje sposób na odczynienie tego.
W mniej więcej tym samym okresie Ferren biegał po lesie dużo więcej niż zazwyczaj, bo nikt nie gonił go z powrotem do domu. Bardzo podobało mu się wolne życie, w którym sam wszystko sobie organizował. Wracał co prawda na noc, do domu, ale całą resztę dnia spędzał w lesie.
Złapawszy się gałęzi drzewa, rozbujał się. Będąc niemal w szczytowej fazie ruchu, puścił się i wyleciał kawałek do góry. Zwinnie wylądował na gałęzi innego drzewa. Uwielbiał tak żyć. Czuł się tak wolny, taki żywy. Wszędzie wokół było to, co znał i kochał. Był szczęśliwy.
Nagle wyczuł lekką woń, której nie czuł jeszcze nigdy przedtem. Niewątpliwie było to jakieś stworzenie, zapachem przypominające człowieka, a przynajmniej Amosa.
Zsunął się z drzewa i powoli ruszył w stronę, z której dolatywał zapach. Szedł tak cicho, że sam nie potrafił usłyszeć własnych kroków. Gdy zapach nasilił się, usłyszał jak ten ktoś pluska się w wodzie wolno płynącej rzeczki.
Wtedy spostrzegł leżące na pniu ubrania i inne rzeczy. Nie miał wątpliwości, że należą do tego kogoś w rzece. Zbliżył się, aby się lepiej przyjrzeć.
Pierwszą rzeczą, która padła ofiarą jego ciekawości, był piękny, misternie zdobiony łuk. Słyszał kiedyś o czymś takim, ale pierwszy raz widział taki przedmiot na oczy. Obok był też jakiś pokrowiec, cały wypełniony strzałami. Nie wypuszczając łuku z łapy sięgnął po jedną z nich. Strzała również była ładnym przedmiotem. Wyglądała, jakby poświęcono jej wiele pracy...
- Kto tam jest?!
Omal nie wypuścił łuku z ręki. Ktoś zorientował się, że on tu jest. Wcześniej, chciał sam mu o tym powiedzieć, ale nie chciał przeszkadzać kąpiącemu się. Teraz już mógł nie mieć okazji, by się wytłumaczyć.
Wstał szybko i nie myśląc zbyt wiele, pobiegł prosto w las, zapominając nawet o odłożeniu na miejsce łuku oraz strzały, które to wciąż trzymał w swoich łapach.
Kiedy już ochłonął po tym wydarzeniu, kilka dni próbował odnaleźć właściciela przedmiotów. Chciał mu je zwrócić, lecz nie znalazł nikogo, ani niczego, nawet zapachu osiadłego na liściach, po którego śladzie mógłby podążać.
Dzięki temu, zaczął powoli uznawać, iż należą one do niego. Na tydzień po tym zdarzeniu pierwszy raz wystrzelił strzałę. Rzecz jasna miał z tym spore problemy, ze względu na futro i łapy. Ale kiedy tylko znalazł sposób, w jaki potrafił wypuścić pocisk, od razu niemal mu się to spodobało.
Od tamtej pory poświęcał wiele czasu na treningi, choć robił to w tajemnicy przed swoim opiekunem. Problemem było, iż miał zaledwie jedną strzałę. Lecz, będąc stworzeniem dość prostym, nie miał zbytnich trudnści by po wypuszczeniu pocisku po niego pobiec.
W tym czasie badania Amosa powoli przesuwały się do przodu. Napotykał wiele dość skomplikowanych trudności, lecz nie poddawał się, próbując znaleźć sposób na odczynienie rytuału. Ale, pokrzepiała go myśl, że zrobi coś takiego jako pierwszy.
Z jakiegoś powodu tak było przez całe kilka lat. Lisołak wymykał się dzień w dzień z domu, natomiast mag Amos całymi dniami przeglądał księgi wszelkiego rodzaju.
Potem, jedno wydarzenie, zmieniło to wszystko. Amos, zadowolony ze swoich wyników, przy kolacji opowiedział o wszystkim Ferrenowi. Powiedział mu, że odczyni rytuał i będzie do tego gotowy już wkrótce. Lisołak nic nie odpowiedział, nie chcąc mówić opiekunowi, co sądzi na ten temat.
Dnia następnego wszystko potoczyło się, dla postronnego obserwatora, normalnymi torami. Amos wyruszył do pracy przy księgach i eliksirach, natomiast Ferren zniknął gdzieś w lesie. Ale tak naprawdę, to nie był taki radosny jak zazwyczaj. Nie przeskakiwał z drzewa na drzewo, tylko snuł się gdzieś pod koronami. Nie chciał wcale, by coś się zmieniało. Lubił siebie takim, jakim był. Ale obawiał się, że mag go nie zrozumie i zmusi do utracenia w sobie lisa. Nie chciał na to pozwolić.
Przybył na polankę, gdzie ukrywał swój łuk. Trenując, trochę się uspokoił i rozluźnił. Wtedy pomyślał, że byłby sobie w stanie poradzić samemu. Że wcale nie potrzebuje żadnego maga, że to kim jest pomoże mu przetrwać. Mógł uciec. Ale mimo wszystko nie chciał odchodzić bez pożegnania.
Zapadał już zmrok. Ferren czekał w zaroślach w pobliżu domostwa. Nie zamierzał wracać i tłumaczyć się. Nigdy nie okazywał tego wprost, ale obawiał się zaklęć i umiejętności maga. Bał się, że jeżeli powie mu, że tak naprawdę chciałby, by pozostało tak jak jest, to Amos zdenerwuje się z powodu wielu miesięcy zmarnowanej pracy, a potem i tak zrobi to co zamierzał. Bał się, że niezależnie od wszystkiego nie ma w tej sprawie głosu, dlatego chciał uciec, nim mag dopnie swego.
Gdy dostatecznie się ściemniło, lisołak najciszej jak tylko potrafił ruszył w stronę drzwi wejściowych. Starał się, by Amos nie zorientował się, że jest w pobliżu. Gdyby tylko go zauważył, mógłby nawet na siłę zaciągnąć go do domu. Kto wie, może nawet już wszystko miał przygotowane? Ferren wzdrygnął się.
Wyjął wcześniej przygotowaną kartkę papieru, a następnie przyłożył ją do drzwi. Następnie wyjął swoją jedyną strzałę i wbił z całej siły w kartkę i drzwi.
- Kto tam jest?! - usłyszał krzyk maga zaskoczonego łoskotem. Nie miał zamiaru czekać aż przyjdzie. Puścił się pędem w stronę lasu.
Gdy Amos wyjrzał na zewnątrz, nikogo tam nie zobaczył. Dopiero gdy zauważył kartkę przybitą do drzwi mógł odczytać napis:
"Nie idź za mną. I nie odbieraj innym tego, co sam im dałeś. Kocham cię Tatku."
Natomiast w lewym, dolnym rogu widniał odcisk lekko ubrudzonej, lisiej łapy.
Lisołak myślał, że zrobił tak, jak zrobić powinien. Przez pierwsze dni czuł się w pełni wolny i szczęśliwy. Lecz wszystko powoli zaczęło tracić swój urok i smak...
Przez parę dni polował i robił to, na co miał ochotę. Lecz nigdy nie udawało mu się najeść do syta, a sen nie sprawiał takiej przyjemności, jak wtedy kiedy jeszcze spał na łóżku. Wcześniej sądził też, że polowanie będzie jak bułka z masłem, jednak aby cokolwiek złapać często musiał czatować w ukryciu przez pół dnia.
Takie życie mu się nie psodobało. Ale nie miał pomysłu, dokąd powinien się udać. Do Amosa przecież nie pójdzie, bo ten na siłę będzie chciał mu odebrać jego samego. A gdzie indziej mógłby się udać?
Po półtora tygodnia jego czułe uszy wychwyciły stukot. Ruszył w tamtym kierunku, ciekaw co, lub kogo może tam znaleźć. Znalazł się na skraju lasu, obok którego ot tak prowadziła droga, wyłożona gładkimi kamieniami. Drogą tą jechał wóz, ciągnięty przez parę koni. Ferren, nie wychodząc z ukrycia śledził z lasu przemieszczający się pojazd. Przez ten czas zastanawiał się, czy nie pokazać się i nie poprosić o podwiezienie, jednak coś odwodziło go od tego pomysłu.
Pod wieczór, tego samego dnia, kiedy już był głodny, powóz zatrzymał się. Konie parskały niespokojnie, czując jego obecność, lecz człowiek, który powoził, uciszył je i nakarmił, by potem samemu się przespać. Lisołak odczekał jeszcze trochę czasu, a gdy już był naprawdę głodny, wysunął się powoli z lasu. Zbliżył się do wozu i zajrzał do środka. Było tam głównie zboże, ale znalazło się też kilkanaście owoców. Usatysfakcjonowany lisołak wziął parę z nich dla siebie. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu w ogóle nie zmęczył się, by zdobyć pożywienie, a najadł się potem do syta. Uznał, że kradzieże to całkiem łatwy sposób na życie.
Z jakiegoś powodu następnego dnia ruszył dalej za powozem, wciąż trzymając się lasu. Miał przeczucie, że to dobra decyzja i jak się okazało, nie pomylił się. Wóz około południa dojechał do bramy w murze jakiegoś miasta. Po przeprowadzeniu kontroli, swobodnie przejechał. Ferren pozostał na zewnątrz, ale miał przeczucie, że ot tak go do środka nie wpuszczą. Zamiast iść drogą, wprost do bramy, poszedł bardziej od zachodu. Była tam zaledwie ściana, ale nie była idelanie gładka, więc lisołak był w stanie się po niej wspiąć. Ferren łapa za łapą, powoli wdrapał się na górę.
Za murem pełno było domów, bardzo podobnych do tego, w którym sam kiedyś mieszkał, ale trochę innych. Było pełno ludzi, którzy chodzili w tę i we wtę. Miejsce pełne było najprzeróżniejszych zapachów, od mięs i owoców, po drogie perfumy. Miał wrażenie, że to miejsce idealne dla niego.
Jedzenie, które podkradał ze straganów nie tylko było smaczne, ale i sycące, toteż nie cierpiał głodu. Powoli zaczynał się przyzwyczajać do tego miejsca.
Pewnego dnia odbywał się jarmark. Kiedy przechodził, ludzie patrzyli na niego z ukosa, nic jednak nie mówili. Jemu samemu nawet się to podobało, bo widział, jaką uwagą jest obdarzany.
Na jednym ze straganów spostrzegł kołczan, podobny do tego, który kiedyś widział wraz z pozostawionymi rzeczami. Cały był wypełniony strzałami, które tak bardzo były mu potrzebne. Łuk miał cały czas przy sobie, ale od kiedy wysłał wiadomość nie miał czym strzelać. Nawet chwilę się nie zastanawiając zabrał go sobie.
Dopiero później zorientował się, że wzbudza zbyt dużą sensację swoją obecnością. Dopiero wtedy zaczął powoli zmieniać tryb życia na nocny, aby móc bezpieczniej się przechadzać.
Tak się złożyło, że po jakimś czasie stał się pospolitym złodziejem, jakich wielu nosiła ta ziemia. Ale jego "karierę" śledził półświatek i pewnego dnia został zwerbowany do niewielkiej grupy przestępczej. Podobało im się, iż jest aż tak zwinną istotą, a na dodatek tak dobrze posługuje się łukiem. W zamian za dołączenie do nich, oferowali pomoc w wywinięciu się prawu, w razie schwytania. Z tego powodu nie wolno mu było pokazywać się na ulicach miasta w trakcie dnia. Nakazano mu wiele różnych ćwiczeń, a między innymi intensywne treningi łucznictwa. To własnie dzięki nim stał się tym, kim jest teraz.