Historia
Skierra przyszedł na świat na równinach Theryjskich, w niewielkiej wiosce nie liczącej sobie więcej jak czterdziestu mieszkańców. Tak jak całą reszta ludności był chłopem i miał uczyć się pracy w polu. Jego rodzice chcieli co prawda, by stał się kimś więcej, lecz nie mieli poważnych złudzeń. Jego życie skupiało się wtedy na jedzeniu, spaniu i pracy, ale nie trwało to wiecznie.
Pewnego dnia Skierra zachorował śmiertelnie i nikt, nawet jego rodzice, nie uważał, że ma szansę na przeżycie. Młody Ulf jednak nie poddał się i dopóki nie brakło mu sił modlił się. Ktoś starszy z wioski posłał po kapłana, by ten mógł pobłogosławić choremu przed śmiercią. Gdy w parę dni później duchowny zapukał do drzwi pokoju, w którym leżał, nikt mu nie odpowiedział. Po chwili drzwi otworzył nie kto inny, jak Skierra, wyglądający jakby dopiero co wstał. Kapłan przywitał się z nim grzecznie i porozmawiał chwilę, nie dostrzegł jednak nawet najdrobniejszych objawów choroby. Po chwili duchowny udał się na dół, by porozmawiać z resztą jego rodziny. Skierra czekał cierpliwie, aż w końcu do jego pokoju weszła całą trójka, z której ani ojciec, ani matka nie mogli wyjść z podziwu, że nie miał już na ciele wysypki ani nie wyglądał jak prześcieradło. Duchowny po zaobserwowaniu ich reakcji domyślił się, że nie został okłamany, lecz nastąpiło cudowne uzdrowienie. Po chwili zaproponował, że ktoś, komu pomógł sam Bóg, mógłby doskonale nadawać się na kapłana, co było wtedy ogromnym zaszczytem. Ulfowie nie myśląc wiele zadecydowali, że Skierra będzie pełnił posługę kapłańską.
Chłopak miał wtedy dziewięć lat, czyli dokładnie tyle, by niezachwianie wierzyć, a jeszcze nie za dużo, by nie można było ukończyć nauki w terminie. Już po trzech latach osiągnął pozycję lektora, a po latach sześciu od rozpoczęcia posługi został diakonem. Przez te lata cały czas pogłębiał swoją wiarę, oraz wiedzę o Bogu i aniołach. W końcu, mając lat dwadzieścia dwa został kapłanem Najwyższego, gotowym do posługi. Została mu przydzielona jego własna, rodzinna wioska, w której msze odbywały się w małej kaplicy. Wtedy to, niezależnie od wszystkiego, zawsze był dla swoich wiernych gotowy do pomocy, czy też tego, co było im potrzebne. Miał wtedy dwadzieścia osiem lat, gdy nadeszła do niego trudniejsza prośba.
- Boją się, bo nas tu to tylko dziesięciu chłopa, a jak tego tam wincej siedzi... Nic jak tylko Bóg nam tu do pomoże, bo przecie jak to mamy z wilkiem walczyć?
- Oczywiście, wstawię się za was i będę czuwał na modlitwie...
- Jak modlitwa? Toto przecie z tuzin kur nocą podkrada, a jak tylko kurczaków braknie, to ino patrzeć jak na ludzi się przeżuci... Naprzeciw takiem wilkom modlitwa to nic...
Paul oddalił się, dalej mamrocząc coś o wilkach, a Skierra stał w tym samym miejscu, myśląc nad brakiem wiary swoich ludzi.
Sprawa była bardzo poważna, całą noc klęczał na modlitwie, prosząc o dar litości. Gdy nastał świt, usiadł na ławeczce, kawałek od kaplicy. Czekał na Paula, wiedział bowiem, że ten na pewno zamelduje mu, czy nastąpiła kolejną wizyta wilków. Wkrótce z chaty wybiegł oczekiwany przez niego mężczyzna i podbiegł do niego.
- Grasują, grasują! - wykrzyknął - Nie ma czasu, trza do kupy wszystkich zebrać i zapolować na draństwo, rozpleniło się to cholerstwo... - widać było, że Paul jest na skraju załamania nerwowego - Dziecko sąsiadowi zagryzły! Taki ładny chłopak był...
Dziecko? Mimo jego modlitwy było jeszcze gorzej. Nie mógł tak dłużej bezczynnie siedzieć i czekać, przecież nie mógł pozwolić na dalsze mordy. Do następnej nocy musiał poważnie zająć się sprawą wilków.
Położył się na krótką drzemkę, bo był już naprawdę zmęczony po nocy na modlitwie. Obudził się, gdy słońce było już w trzech czwartych drogi do zachodu. Przebrał się szybko w swój habit, do ręki wziął krzyżyk a do drugiej różaniec. "Bo nie ostrzem miecza Pan wybawia". Powtarzał sobie cytaty ze świętej księgi i był pewien, że robi słusznie. Wyszedł ze swojego skromnego mieszkania i zobaczył zgromadzonych chłopów, z prowizoryczną bronią. Podszedł do nich i powiedział:
- Dzisiaj jeszcze zostańcie i brońcie wioski. Wyjdziecie polować jutro rano. Dzisiaj ja pójdę.
Chłopi jeszcze długo protestowali, ale Skierra obstawał przy swoim. W końcu udało mu się przekonać ich, że Bóg ma go w swojej opiece, a mężczyźni go wypuścili.
Dzielnie kroczył przez las, w którym zdążyło się już zrobić ciemno. Leśne odgłosy, które można usłyszeć w dzień umilkły, pozostawiając tylko złowrogi dźwięk trzeszczących konarów. Długo szedł i wydawało mu się, że już dawno powinien być ranek. Cały czas szedł do wtóru cichej modlitwy.
W pewnym momencie usłyszał stłumione chrapanie. Poszedł w stronę źródła dźwięku, a jego oczom ukazał się rudawy wilk, pochrapujący cicho. Skierra wypowiedział słowa "Dziś wyda cię Pan w moje ręce." które zamieszczone są w świętej księdze. Uniósł kamień o ostrej krawędzi i zaczął cicho zbliżać się do wilka. Stał już nad nim, z kamieniem uniesionym nad głową i gotowym do uderzenia. Wtedy wilk się obudził.
Rude futro mignęło mu przed oczami. Kamień wypadł mu z ręki, a on sam z wilkiem przygniatającym go runął na ziemię. Rudy szybko zareagował i ugryzł go w lewe ramię. Po ramieniu Skierry rozszedł się okropny ból, taki jakby jego krew nagle zaczęła płonąć. Zamiast jednak krzyknąć z bólu wyrecytował: "Pod twoją obronę uciekamy się, święta Boża rodzicielko...". Wilk zdębiał, jakby ktoś go uderzył. Odwrócił głowę i pobiegł do lasu. Skierra jednak już tego nie zobaczył, zemdlony z bólu.
Otworzył oczy. Leżał bezwładnie z policzkiem przyciśnięty do ziemi. Zrobiło się już jaśniej, chociaż słońce nie zdążyło się jeszcze wyłonić spoza linii drzew. Spróbował unieść się, opierając na ręce, jednak tuż przed nim pojawiła się wilcza łapa. Cofnął się jak opatrzony, ale nad nim, ani dookoła niego nie było żadnych wilków. Jeszcze raz wyciągnął rękę przed siebie i że strachem zobaczył łapę wilka, z przywiązanym do jej przegubu krzyżykiem. Jego łapę. Chciał krzyknąć, ale z jego gardła wydobył się odgłos pomiędzy charkotem, a dławieniem się. Podniósł się i podbiegł na przełaj przez las.
Wypadł w końcu poza linię drzew. Przed nim roztaczało się małe jeziorko. "Skoro mam być potworem, będę martwym potworem" pomyślał Skierra. W tafli wody zobaczył swoje wilcze odbicie i zanurzył głowę, czy raczej łeb w wodzie, z zamiarem utopienia się. Liczył sekundy, ale nic specjalnie się nie działo. Dopiero po minucie poczuł ból w klatce piersiowej. Nagle coś mocno złapało go za ogon i wyciągnęło z wody.
Przed sobą zobaczył tego samego rudawego wilka, na którego zamierzał się dziś w nocy. Miał jakby przepraszający wyraz pyska.
- Wybacz, nie chciałem, żeby to tak wyszło. - usłyszał, mimo że był pewien że nikogo tu nie ma. Rozejrzał się, i rzeczywiście oprócz niego był tu tylko rudy wilk. - Ale następnym razem nie napadaj nikogo z zaskoczenia, dobrze?
- Yhm - mruknął potakująco, pamiętając, że gdy próbował krzyczeć wogóle mu nie wyszło, więc z mówieniem mogło być tylko gorzej.
- O rany, jak głupio - skomentował rudy - Będziesz jeszcze próbował się utopić? - dodał takim tonem, że aż zrobiło mu się głupio. - Skoro już wałęsasz się tu sam, może dołączysz do nas?
Spojrzał na niego pytająco. Rudy machnął łbem w stronę drzew, zza których wysunęły się dwa wilcze pyski.
Wogóle nie miał zamiaru do nikogo dołączyć, tym bardziej, że to przez jednego z nich stał się potworem. Ale następne próby samobójstwa na pewno szybko zostałyby przez rudego powstrzymane. Poza tym, święta księga zabraniała zabijać, choćby i samego siebie. Gdyby tylko wilk wtedy od niego nie uciekł, wtedy na pewno leżały już martwy i nie byłoby żadnego problemu. Nie mógł się zabić, toteż musiał żyć dalej, choćby nie wiadomo jak trudne by to było. A zdecydowanie łatwiej byłoby żyć w grupie.
- No. - spróbował powiedzieć, zapomniwszy, że przecież nie umie mówić. Ale słowo które powiedział wydało mu się w pełni zrozumiałe więc dodał - Dobrze.
Ostatecznie spędził z nimi dwa lata. Sfora była bardzo uprzejma i rozumiała, że jest wilkiem od niedawna toteż nie robiła mu wyrzutów, gdy coś było nie tak. Nauczyli go jak być prawdziwym wilkiem, jak polować i tropić w grupie. Dzięki nim dowiedział się też jak przetrwać samotnie w dziczy. Czuli się razem bardzo swobodnie i mimo iż żadne z nich nie posiadało ubrań to nie czuli się przy sobie skrępowani. Nikt też nic nie powiedział, gdy Skierra wybrał się by zrobić sobie przepaskę, na wypadek gdyby znowu mógł być człowiekiem.
Mniej więcej po dwóch latach, wracając że zdobyczą nie zastał swoich kompanów. Wyczuł, że udali się gdzieś na południe, a za nimi ktoś podążał. Nie wiedział kim był ten ktoś, ale wszystko wskazywało, że nie powinien się za nimi udać. Więc został sam, i wałęsa się teraz po lasach szukając swoich pobratymców. Mimo iż parę razy jeszcze natknął się na trop swoich i miał pewność, że oni natrafili na jego ślady, to wyczuł z nimi innego wilka, a oni nigdy nie zawrócili by się z nim spotkać.