Historia
Yastre nie miał tego szczęścia, by być owocem związku dwóch panterołaków. Urodził się jak większość jego gatunku, w przypadkowej rodzinie, w nocy, gdy na niebie zaświeciła tajemnicza gwiazda uważana przez miejscowych za zły omen. Akurat tej nocy na świat miało przyjść kolejne dziecko pewnej pary - on był drwalem, ona pracowała w gospodarstwie, chociaż nie byli specjalnie majętni, mieli już dwójkę dzieci i bardzo cieszyli się z narodzin kolejnego. Aż do momentu, gdy w środku nocy nadeszło rozwiązanie, a przyjmująca poród babka nie pokazała rodzicom dziecka z ogonem i kocimi uszami. Para nie wiedziała, co z tym począć, mężczyzna w pierwszym odruchu chciał chłopca zabrać do lasu i tam go porzucić, ale okazało się, że ma na to zbyt miękkie serce. W końcu dziecko zostało w domu, nie otrzymało jednak miłości, jaką otoczono by każdego normalnego bobasa, nie nadano mu nawet imienia. Chłopiec rozwijał się szybko i całe szczęście dość samodzielnie, gdyż matka zajmowała się nim niechętnie. Ileż musiała się przez niego nasłuchać od sąsiadów! Strasznie ją obgadywano, mówiono, że to dziecko diabła, że wyrośnie na potwora, a jego matka jest wiedźmą i rzuca na ludzi uroki. Jednak czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal - gdy dziecko pozostawało zamknięte w domu, nikt o nie nie pytał i dało się jakoś żyć. Tak więc zachowywała się “rodzina” małego panterołaka - dostawał on jedzenie, kąt do spania, ale nie mógł wychodzić i bawić się jak normalne dziecko. Prawie cały czas był sam. Z trudem nauczył się mówić, gdyż nie miał ani kogo słuchać, ani do kogo otworzyć ust. Całe szczęście jego starsze rodzeństwo czasami chciało się z nim bawić, wtedy miał krótką okazję, by nadrobić braki. Nie był niestety traktowany jak młodszy brat, a raczej jak zwierzak, mówiąca zabawka. I to znosił, byle tylko zaznać trochę ciepła, którego nie otrzymywał od rodziców.
Nie wiadomo, co by wyrosło z panterołaka, gdyby nie pewien zbieg okoliczności, który nadal trudno uznać za szczęśliwy. W okolicznym miasteczku pojawił się cyrk. Oczywiście rodzice zmiennokształtnego nie pomyśleli nawet o tym, jak fortunne to dla nich zrządzenie losu, plotki jednak szybko się rozeszły. Historia o chłopcu, który przypomina kota, dotarła do uszu cyrkowców w tempie błyskawicy, nic im nie szkodziło, by ją sprawdzić. Wszystko, co usłyszeli, okazało się być prawdą. Dziecko było co prawda jeszcze małe, miał jakieś sześć lat, ale to najlepszy wiek, by zacząć uczyć się sztuki cyrkowej. Zaproponowano za niego godną cenę, a opór jego rodziców bardzo szybko stopniał, początkowe zażenowanie i oburzenie szybko zagłuszyły liczne wymówki. Wmawiali sobie, że czeka go lepsze życie, że będzie pasował do cyrku, że na pewno sobie poradzi, a u nich przecież taka bieda… Czuli ulgę, że nie będą już musieli mieszkać pod jednym dachem ze stworzeniem, którego nawet nie uważali za syna, koniec z obawami, wstydem, trudnościami. Wszystko miało się ułożyć. Zresztą, chłopiec bardzo chętnie poszedł z nieznajomymi. I tyle go widziano, nie minął rok, gdy mieszkańcy wioski zapomnieli, że między nimi żył chłopiec z kocimi uszami.
W cyrku nie było tak najgorzej. Panterołak nadal był bardziej zwierzątkiem nic dzieckiem, ale traktowano go z większą czułością i nawet nadano mu imię - Yastre. Jako osoba mocno nieletnia chłopiec nie mógł jeszcze brać udziału w prawdziwych występach, ale ubrany w słodkie kostiumy świetnie sprawdzał się w roli maskotki. I to jednak szybko się zmieniło, kilka lat treningów i w końcu pojawił się na scenie, ubrany w kuse spodenki i z przesadnie wyeksponowanymi kocimi cechami jego wyglądu skakał po trapezach i występował w pokazach z innymi dzikimi bestiami. Przez moment był szczęśliwy, ludzie go oklaskiwali, dziewczyny pokazywały go sobie palcami i chichotały, gdy strzygł uszami. Z czasem jednak dostrzegł, że na tym uwielbienie się kończyło. Zaczęło mu przeszkadzać, że nie jest uważany za człowieka, że ludzie z nim nie rozmawiają, a gdy domaga się uwagi, traktują go jak psa. Takie incydenty się kumulowały, aż w końcu panterołak uciekł. Po prostu wstał i poszedł, nie musiał się do tego przygotowywać, bo nie był specjalnie pilnowany, nie miał z kim się żegnać, a posiadał tylko to, co miał na sobie. Tyle go było widać. Znowu zniknął i po chwili nikt nie pamiętał, że ktoś taki istniał.
Noga bardzo go bolała. Już tyle lat żył w lesie i myślał, że zna jego ścieżki na pamięć, że potrafi dostrzec każde zagrożenie. Ale te wnyki go zaskoczyły, nie zauważył ich i dał się złapać. Nie umiał się uwolnić, ani z pomocą rąk ani zębów, bał się przemienić, bo mógłby wtedy stracić łapę. Bardzo się bał, a gdy tylko dostrzegł człowieka, który się do niego zbliżał, bronił się jak osaczony kot. Podrapał kłusownika, ale to niewiele dało, wystarczył jeden celny cios mężczyzny, by pozbawić młodego panterołaka przytomności.
Można powiedzieć, że los się w końcu do Yastre uśmiechnął, choć był to trochę krzywy uśmiech. Kłusownik był członkiem grupy bandytów, którzy napadali na podróżnych w okolicy. Z racji tego, że panterołaka nie dało się zjeść, zabić na futro ani sprzedać go jako niewolnika (nikt nie miał takich kontaktów), uznano, że w sumie może zostać, o ile nie będzie przeszkadzał. A wdzięczny Yastre był w stanie zrobić wszystko, o co go poproszono czy co mu rozkazano. Starzy rozbójnicy szybko zorientowali się, że młokos jest silny i stosunkowo bystry, łatwo się uczy, a jego instynkty również nie raz i nie dwa razy się przydadzą. Każdy nauczył go, co sam umiał najlepiej, jedni walki, inni podciągnęli go w tropieniu, kto inny pokazał mu, jak sprawić, by życie w dziczy było miłe i komfortowe. To byli pierwsi ludzie, którzy nie traktowali go jak maskotkę, a jak człowieka, w końcu Yastre mógł się wygadać, mógł poczuć się częścią jakiejś grupy. Ci ludzie traktowali go inaczej, wołali go po imieniu, a nawet gdy dostawał burę, mówili do niego jak do mężczyzny, a nie do psa. Żartowali sobie z jego kocich cech, jasna sprawa, ale były to innego rodzaju żarty niż do tej pory.
Nic jednak nie trwa wiecznie. Żywot bandyty jest krótki, ale intensywny, część z nich umiera, część zostaje złapana, na ich miejsce przychodzą inni. Panterołak przestał czuć się dobrze wśród nowych członków grupy, toczył z nimi nieustanne boje o dominację, aż w końcu sobie odpuścił. Opuścił bandę tak samo, jak wszystkie inne miejsca, w ciszy i bez uprzedzenia. Znowu miał tylko tyle, co na sobie i jedyna różnica była tak, że pamiętano go jeszcze chwilę po tym, jak zniknął.
Następne lata były dla Yastre pasmem sukcesów i porażek. Chociaż wiele zawdzięczał bandyckiemu trybowi życia, nie chciał mu się zupełnie podporządkować. Początkowo desperacko próbował sobie znaleźć nowe miejsce, sparzył się jednak kilkakrotnie i w końcu odpuścił sobie przebywanie w cywilizowanych miejscach. Pozostał w lesie, gdzie miał ciszę i spokój, czasami tylko wychodził gdzieś na gościńce, zaglądał do karczm, gdzie w tłoku nikt nie mógł się nim zainteresować. Podsłuchiwał rozmowy podróżnych i wiedziony ciekawością sprawdzał miejsca, o których słyszał. Poznawał dzięki temu coraz to nowe osoby i zdobywał ciekawe przedmioty. Na przykład raz, podczas zwiedzania starego cmentarza, znalazł bardzo ładny naszyjnik z kolorowych koralików. Zatrzymał go sobie i nosił z prawdziwą dumą, aż ten się nie zerwał. Nie chciał go wyrzucić, wplótł więc jego resztki w swoje włosy. Dopiero poznana przypadkiem czarodziejka powiedziała mu, że koraliki są magiczne, powiedziała mu nawet, do czego służą, ale panterołak się tym nie przejął i nawet nie zapamiętał tej informacji, do serca wziął sobie tylko jeden fragment: “Strzeż ich jak oka w głowie, Ian. Dzięki nim pozostaniesz sobą”. Tak, Ian. Yastre rzadko przedstawiał się obcym swoim imieniem i często zmyślał coś na poczekaniu. Nie chciał być kojarzony ani z cyrkiem, ani z bandytami, z którymi się trzymał. Rzadko napadał i częściej zarabiał na sprawdzaniu zasłyszanych plotek - w dziczy było wiele ruin, które mógł plądrować. Zresztą, nie potrzebował wiele pieniędzy - żywił się tym, co upolował, spał tam, gdzie akurat złapała go noc. Doskwiera mu czasami samotność, ale nauczył się z tym jakoś żyć. W końcu nadal jest dość młody, może jeszcze znajdzie sobie kogoś, kto nie pozwoli mu po raz kolejny zniknąć bez śladu.
Zdawało się, że Yastre znalazł sobie w końcu przyjaciela, ba, całą grupę przyjaciół. Najpierw był Novus - elf o złotym sercu, który zaproponował panterołakowi wspólną podróż i naukę zielarstwa oraz mowy roślin. Z tego ostatniego nic nie wyszło, gdyż trzeba się na moment uspokoić i skupić, by usłyszeć szepty flory, ale z zielarstwem nie było tak źle, gdyż zmiennokształtny może i nie był najmądrzejszy, ale potrzebnych rzeczy uczył się całkiem szybko. Do tego duetu wkrótce dołączyła Irme - łowczyni, z którą Yastre dzielił zamiłowania do polowań. Tych dwoje doskonale się ze sobą dogadywało! No i była jeszcze Lena - kotołaczka, która zajęła w sercu zmiennokształtnego szczególne miejsce. We czwórkę podróżowali po okolicach Fargoth, a później wśród Gór Druidów, gdzie spotkali Ulyssandrę, elfią wieszczkę, którą zawistny mag zamknął w magicznym więzieniu w głębi lasu. Drużyna zdecydowała się jej pomóc nie wiedząc, jakie będą tego konsekwencje. Novus, jako najmądrzejszy z całej grupy, wpadł na pomysł wydostania elfki, jednak ceną za jej wolność było rozdzielenie się reszty - rozjuszone drzewa będące strażnikami Widzącej porwały panterołaka i łowczynię, doprowadzając do rozpadu drużyny. Irme i Yastre wyszli cało z tej przygody, ale nie zdołali już odnaleźć swych niedawnych towarzyszy. Zmiennokształtny znowu został sam.
Yastre w swej wędrówce bez celu dotarł w końcu w pobliże pasma Szczytów Fellarionu. Tam zaś zupełnie przypadkiem zdarzyło mu się poznać osobę, z którą relacja z początku tego nie zapowiadała, ale przerodziła się w coś bardzo, bardzo poważnego – uczoną z Rapsodii, Kavikę. Dziewczyna została napadnięta na trakcie. Nie przez niego, bo on przecież nie potrafił rabować ładnych kobiet! Kto inny ją napadł, a panterołak był tylko tego świadkiem. Instynkt podpowiedział mu, że nieznajoma blondyneczka była w znacznie większym niebezpieczeństwie niż na to z początku wyglądało, więc ją uprowadził, by nie zrobiono jej krzywdy. Nie wiedział jednak, że oberwie za to lagą w łeb i to od niej! Całe szczęście ona go nie zabiła ani nie uciekła, a on po przebudzeniu o dziwo nie miał do niej specjalnych pretensji, ba, zaproponował nawet, że odprowadzi ją do domu. Nawet zaczęli się w sumie dogadywać, ale wtedy nagle pojawiła się kolejna grupa bandytów, którzy tym razem zdołali porwać Kavikę! Yastre zaraz rzucił się w pościg. Delikwentów znokautował – wszystkich poza jednym, który nie dość, że okazał się być kobietą, to jeszcze kobietą dobrze mu znaną. To była Fresia, elfia akrobatka z tego samego cyrku, z którego pochodził on. Okazało się, że ona miała pewne informacje na temat Kaviki i pewnej poszukującej jej bandy, ale że była osobą wredną z natury, niechętnie się tą wiedzą dzieliła, wyznała jednak, że zbiry szukają zagajnika nimf, do którego drogę znała jedynie uczona. We trójkę zdecydowali się ratować zagrożone naturianki, choć może Fresii nie tak do końca o to chodziło… No Yastre też nie do końca, bo on po prostu robił wszystko dla Kaviki, która oczywiście, że mu się podobała i okazywał jej to już od pierwszych chwil ich znajomości, ocierając się o nią policzkiem i opiekując się z czułością wieloletniego partnera.
Wkrótce ich niewielka grupka powiększyła się o kolejną osobę – tym razem już ani miłą, ani ładną, ani przydatną – prawnika Hebana. Gburowaty grubas natknął się na nich tak nie do końca przypadkiem, bo podczas poszukiwań Kaviki, która musiała szybko wracać do miasta, bo za kilka dni miała wyjść za mąż… Do czego póki co się nie przyznawała, no jakoś tak wyszło. Szybko jednak prawda wyszła na jaw, bo ileż można trzymać tak ważną informację w tajemnicy? Co gorsza wyglądało na to, że jej narzeczony mógł mieć jakiś związek z tą bandą zmiennokształtnych, którzy grasowali po okolicy i czaili się na zagajnik! Trzeba było więc działać i to działać bardzo szybko. Dlatego cała grupa szybko wyruszyła w drogę do zagajnika, by ubiec zmierzającą tam grupę zmiennokształtnych zbirów. Po drodze natknęli się jednak na oddział leśnych strażników, z którymi mieli małą potyczkę, w trakcie której na moment stracili z oka Fresię. Oczywiście, że zaczęli jej szukać, Yastre nawet poszedł za nią do obozu strażników, gdzie narobił niezłego bigosu, ale ostatecznie i tak jej nie znalazł.
Znaleźli za to kogoś innego – małego kotołaka, Sovę. Wiadomo, że dziecka nie można zostawić samego w lesie, więc grupa zabrała go ze sobą, a Yastre poczuł się do pełnienia roli starszego brata i wychowawcy chłopca, co niejednokrotnie kończyło się wygłaszaniem bardzo oryginalnych poglądów na życiowe tematy, jak na przykład kobiece humory… W międzyczasie relacje bandyty i uczonej bardzo się poprawiły, choć mieli już swoje wzloty i upadki. Kavika zdecydowała się jednak powiedzieć w końcu panterołakowi, że wychodzi za mąż za innego, a on to uszanował… Teoretycznie, bo z własnym sercem nie umiał walczyć. Dowiedział się jednak przy okazji, że zmiennokształtnym nie chodziło tylko o nimfy, ale też o magiczny zagajnik, którego one strzegły, a który miał związek z pewną potężną magią, która mogła zniszczyć całą okolicę i wszelkie istniejące tam życie… Ale póki co mieli co innego do roboty, bo w ślad za Sovą przyszedł jego starszy brat - Tavik. On i Yastre z początku nie przypadli sobie do gustu, jak to dwa dorosłe samce o podejrzanej przeszłości. Musieli jednak działać razem, bo gdy do grupy wróciła Fresia z wieściami, że wie, gdzie przetrzymywana jest grupa zlapanych do niewoli zmiennokształtnych, w tym również siostrę Sovy - Sorę. Razem postanowili więc uwolnić nieszczęśników, choć motywy mieli zgoła odmienne - okazało się, że elfia akrobatka chciała zemścić się przy okazji na swoim byłym chłopaku, który był dowódcą zamieszanych w precedens strażników.
Walka jednak nie do końca poszła po ich myśli - zmiennokształtni zostali uwolnieni, lecz nagle ktoś próbował uprowadzić Sovę i Sorę, Tavik i Kavika wpadli do rzeki i zniknęli, a Fresia była ciężko ranna. Yastre został, by ratować dawną znajomą i licząc, że jego ukochana uczona będzie na tyle cenna dla porywaczy, że nie zrobią jej krzywdy jeszcze przez dłuższy czas. Później elfka i panterołak odnaleźli kociaki i gdzieś tam przypałętał się do nich również Heban. Po stoczonym boju cała grupa udała się ratować Kavikę. Czekała ich długa i trudna droga - trudna głównie przez Hebana, który wlókł się z nimi, choć kondycji ani umiejętności nie miał za grosz, za to od groma powodów do narzekania.
I nareszcie się udało - grupa dotarła do miejsca, gdzie przetrzymywano Kavikę. Była to jaskinia, do której wszedł tylko Yastre, a gdy już udało mu się spotkać tam swoją ukochaną tak oboje cieszyli się z ponownego spotkania, że z radości posunęli się zdecydowanie za daleko jak na to, że ona miała wkrótce brać ślub… Ale nie żałowali - kochali się.
Porwanie miało też swoje plusy - dzięki niemu znaleźli się bliżej bardzo wygodnego skrótu prowadzącego do chatki Kaviki, spod której do zagajnika było już naprawdę bliziutko. Grupa skorzystała z okazji, a gdy dotarła na miejsce, domostwo uczonej okazało się być zupełnie zdemolowane - zmiennokształtni ich ubiegli i dotarli do chatki pierwsi. A tam znaleźli drogę prowadzącą do zagajnika. Należało się spieszyć, by przypadkiem nie zniszczyli całej okolicy! Wszyscy czym prędzej popędzili na ratunek przyrodzie, banda zmiennokształtnych znajdowała się już jednak w zagajniku. Tam rozpętała się walka, dość krwawa i niezwykle widowiskowa wziąwszy pod uwagę fakt ilu różnych zmiennokształtnych brało w niej udział. Gdy na placu boju zostali już tylko najwytrwalsi, pojawiła się Canabe - nimfa strzegąca tego magicznego miejsca. Pozwoliła ona Yastre i Kavice oraz ich przyjaciołom odejść, a sama zajęła się resztą. Na miejscu musiał zostać również Tavik, nieprzytomny po walce, w której brał udział po stronie zmiennokształtnej bandy.
Po powrocie do chatki uczonej cała grupa mogła odetchnąć i wylizać rany. Gdy już spokojnie spali, z lasu wyszła znajoma postać lisołaka, Tavika. O dziwo wszyscy powitali go z otwartymi ramionami, bo przecież był bratem pary kotołaczków, a poza tym w trakcie walki udowodnił, że jest jednak po stronie “tych dobrych”. Świadczyło o tym również to, że pomogła mu Canabe. Miał jednak strasznie poranione oko, którym należało się zająć - tego zadania z samego rana podjęła się Kavika, zszywając pięknie rannego i pozwalając mu następnie odpocząć po zabiegu.
I tak nastał moment spokoju. Cały następny dzień para spędziła na rozmowach, zabawach z dziećmi i leniuchowaniu. Sielankę zepsuło jednak pojawienie się pod wieczór grupy jeźdźców, który dowodził narzeczony Kaviki - przyjechał on, by odebrać swoją pannę młodą i stanąć z nią w końcu przed ołtarzem. Yastre łudził się, że jego ukochana odmówi niedoszłemu małżonkowi, ona jednak zdecydowała się z nim jechać, przed panterołakem udając, że to koniec i że nigdy go nie kochała. To nie było dla niej łatwe, lecz troska o dobro ojca i trochę też o własny los i stabilność sprawiły, że rozum wygrał z sercem. Oboje na tym cierpieli, lecz stało się: ona odjechała z narzeczonym, a panterołak został, po raz kolejny ze złamanym sercem… Lecz może to jeszcze nie koniec ich znajomości?