***Narodziny i młodość***
Urodził się... Gdzieś. Sam nie pamięta gdzie. Miał rodziców, dziadków, nawet siostrę. Nie zapamiętał ich twarzy ani imion. Bo i po co? Szybko dorastał, zafascynowany śpiewem starszej siostry. To ona wpoiła mu miłość do muzyki. Wczesnymi rankami wymykał się oknem z domu na rynek, gdzie przysłuchiwał się ulicznym grajkom i bardom. Czasami miał możliwość dotknąć różnych instrumentów, zagrać na nich. Okazywał się bardzo zdolnym uczniem, szybko pojmował podstawowe techniki gry na lutni, flecie, gitarze. Jednak dla niego muzyka nie była zwyczajnym zlepkiem słów, nut i pauz. Czuł, jak drży powietrze wokół niego. Młody chłopaczyna szybko zrozumiał, że za każdym dźwiękiem, jaki słyszymy stoi większa siła. Chciał ją poznać, zrozumieć.
***Nauka***
Młodzieniec wykazywał niezwykłe zdolności, poza tymi związanymi z muzykalnością. Od młodu potrafił wykonywać proste, nieskomplikowane i bardziej podstawowe zaklęcia, tworzył przedmioty z mocy. Potrafił władać energią magiczną. Rodzina dostrzegła i ten talent, wysłała więc go wcześnie do znajomego czarodzieja. W jego wieży miał się uczyć przez kilka lat. Uczył się przez kilkaset...
***Nieświadomość, nowa tożsamość***
''-Jesteś adoptowany'' - odezwał się wuj, bowiem tak chłopak zaczął nazywać nauczyciela. ''- Nie jesteś człowiekiem. Jesteś czarodziejem, podobnie jak ja''. Wtedy przybrał nowe imię: ''Quirrito'', oraz nazwisko po mentorze: ''Ecevhessha'hanghuennthesstle''. Stał się, już pełnoprawnie, Pradawnym.
***Jego własne odczucia***
Quirrito spędzał cały czas na nauce. Mało spał, jadł tylko, kiedy musiał. Nieprzerwanie studiował księgę za księgą. A że wuj miał ich całkiem sporo, bo wszystkie ściany wieży były nimi zawalone, miał co czytać przez całe tysiąclecia. I nie szczędził na to czasu. Miał go całkiem sporo. Pomimo, iż poświęcał większość doby na naukę podstaw, ogólnej teorii magii i wszystkiego, co z nią związane, wciąż potrafił znaleźć czas na swoją pasję - muzykę. Umiał śpiewać, ale to nie to samo. Potrafił grać nawet już na pianinie, które stało zakurzone w podziemiach mieszkania nauczyciela, ale to również nie dawało pełnej satysfakcji. Młodzieniec chciał panować nad muzyką. Mieć ją we władzy. Lepić, niczym ciasto. Być jej częścią. Dlatego eksperymentował, próbując zrozumieć samodzielnie, jak działa dźwięk. W ten sposób dotarł do wielu zakazanych informacji.
***Muzyka prozą mego życia***
''- Fala! Drgania powietrza!'' - wykrzyknął młody mag, niczym słynne ''Eureka''. Odkrył, jak zapanować nad drgająca falą dźwiękową, zaczął więc szkolić się w tym. Samodzielnie - metodą prób i błędów. Często źle się to dla niego kończyło. Zbyt duża częstotliwość drgań, i nagle cały budynek szopy zawalał się. Zbyt krótkie amplitudy, a wszystko drży, że aż bolą uszy i wnętrzności, pękają naczynia krwionośne. Ale powoli doskonalił się. Jego głównymi elementarzami były księgi istoty i zaklęć Magii Powietrza oraz Magii Sił - połączenie tylko niektórych, zasadniczo niezbędnych elementów tych dwóch dziedzin pozwalało panować nad muzyką, tworzyć i generować ją według własnej wizji. Nie rozumiał żadnej z nich osobno. Były niczym nieznany język. Jednak ich połączenie dawało pełnię szczęścia oraz spełnienia Quirritowi. Panował nad tym, co kochał. To bardzo podobne uczucie, jak być bogiem. Doskonale wiedział, że jest wyjątkowy, że tylko on ma tak niecodzienne umiejętności. I był z tego dumny. ''-Nikt nie może o tym wiedzieć. Zostaniesz zdradzony, uznany za zagrożenie, bo będziesz inny niż wszyscy!'' - przestrzegał wuj, ale to nie było ważne. Nie popisywał się przed nikim, bo i nie miał przed kim. Ale czarował, tworzył muzykę taką, jaką chciał, żeby była. Ona była jego narzędziem, bronią, a on sam jej stwórcą, właścicielem. Jedynym prawowitym władcą. Jej ojcem.
***Ucieczka, czas na praktykę***
Wuj nie wytrzymał, ciskając co rusz dowolnymi przedmiotami w nieposłusznego uczniaka. Quirrito sprytnie omijał przeszkody. Wuj chciał krzyczeć, lecz młodzieniec skutecznie wygłuszał wszystkie dźwięki wydobywające się z ust gospodarza. To to go tak wściekło. Chłopak był nieposłuszny i robił co chciał. A teraz chciał wyjść do jakiegoś miasta, zabawić się, sprawdzić swoje umiejętności. Jedno mocniejsze uderzenie w ścianę falą uderzeniową, niby głośnym wybuchem, i Pradawny był już na zewnątrz, wolny i samodzielny. Jednak wciąż nie przygotowany na życie wśród innych, choć nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
***Jestem śmiertelny!***
Czas mijał. Mijały dni, tygodnie lata. Nim się obejrzał, miał już na karku ponad trzy, a blisko cztery wieki. Wtedy uświadomił sobie, że nie chce umrzeć, że się starzeje. A gdy on zniknie, zniknie też jedyna osoba, która może panować nad muzyką, która jest ojcem dźwięku. Był zbyt pyszny, aby uczyć kogokolwiek innego tego, co sam wiedział, nie chciał przekazywać wiedzy, którą posiadł przez długie lata eksperymentów. Teraz pochłonęła go inna wizja - wizja starości. Zaczął więc szukać rozwiązania. Najpierw eksperymentował z drganiami, bowiem za ich pomocą potrafił wpływać na leczenie ran. Miał nadzieję, że uda się tym również zatrzymać starzenie się ciała. Próby, nieprzerwana nauka i nauka nieprzerwanie tej samej dziedziny, oraz kolejne eksperymenty nad Magią Energii trwały przez kolejne dziesięciolecia. Te ostatnie arkana - Energii, również nie pomagały w powstrzymaniu starzenia się. Quirrito był zdesperowany. Tab bardzo, że zaczął szukać pomocy w księgach zakazanych, w Czarnej Magii. Zdobywał nieświadomie wiedzę o runach, również tych niebezpiecznych. Odkrył rytuał zapieczętowania demona, który przedłużał życie śmiertelnika niemal do wieczności. Nie czytał o konsekwencjach, nie rozpatrywał zagrożeń, jakie z tego wynikają ani skutków ubocznych. Ważny był dla niego efekt.
***Dath'er'khan, bo ''demon jest gorszy od Prasmoka''***
Stało się. Pięciu nieznajomych magów, ciemny las, tuzin świec i pentagram. A pośrodku tego wszystkiego - przestraszony Quirrito. Czarodzieje byli przerażeni, nie potrafili opanować emocji. Quirrito, mimo strachu, starał się być spokojny. Niestety, wybrał kiepskich towarzyszy i złego demona. Dath'er'khan - wyższy sługa, Gwardzista Płomieni Otchłani, bo tak się przedstawił, nie był zadowolony z przymusowej przerwy w pracy, lub, jak to nazwał nierozważnie Quirrito, w ''gwardzeniu tym ognikom''. Obudził się dużo później. Jego twarz skryta była cała w białych bandażach, został mocno ranny, niemal zginął, a na pewno ledwo uszedł z życiem uratowany przez owego ostatniego pozostałego przy życiu czarodzieja. Od tej pory ma ohydną, bladą bliznę biegnącą od lewej części czoła po sam prawy kącik ust. Od tego samego maga, który przeżył dowiedział się, że Demon został częściowo pokonany, zapieczętowany, a jego nieśmiertelność w pewnym fragmencie przekazana Pradawnemu. Młody, choć już bardziej względnie, mag dźwięku stał się długowieczny, kosztem ciężkiego stanu zdrowia i utraty czterech towarzyszy. Ta sytuacja uświadomiła mu, że postępował bardzo niesłusznie. Nauczył się w ciągu kilku następnych lat pokory, ostrożności. Stał się bardziej odpowiedzialny i dojrzały. Trwając w takim ''stanie zawieszenia'' kontynuował studiowanie swojej autorskiej magii przez następne dwieście lat.
***Hnch’yel i Dhvani***
Wędrował długo, tracąc wszelkie siły. Trafił do podziemnej wioski, którą zamieszkiwały Mroczne Elfy. Był wyczerpany, więc pomogli mu oni, dając mu wody, karmiąc go oraz opiekując się. Stał się jednym z nich, tak więc nadali mu imię godne swojej wioski: X'orr'da. Mag powoli wracał do pełni zdrowia. Po kilku tygodniach spędzonych w łóżku zaczął i on im pomagać - nosił wodę, zabawiał dzieci, wspierał w pracach domowych każdego, kto tego potrzebował. Śpiewał i tworzył muzykę przyjaciołom. Przeszedł skrócone, ale poprawne szkolenie walki dwoma mieczami i otrzymał w podzięce tatuaż. Przyjaciel nauczył go jak go używać, po czym wykonał ową runę na skórze prawej dłoni. Tak oto Mag otrzymał dwa ostrza skryte w malunku z głęboko-niebieskiej farby - Hnch’yel, czyli jednoręczny miecz o czarnym ostrzu, i Dhvani, czyli krótszy sztylet, zwany mizerykordią, o podobnym kolorze klingi do pary. Oba aktywuje się krótką formułką w Czarnej Mowie, niestety Pradawny nie zna jej przesłania. Natomiast imieniem nadanym przez Mroczne Elfy posługuje się w miastach do dnia dzisiejszego...
***Laura. Wygnaniec! Wojna!***
(fabularne połączenie Quirrita z postacią Laurą - Niewidomą Anielicą)
Zamieszkał w Ekradonie. W sporym domku w okolicach centrum. Miał spokojne życie, spędzał je na nauce, czytaniu i ćwiczeniach. Jego magia stała się częścią jego życia, jego ciała. Zaczął więc studiować, poza Muzyką, jeszcze jedne arkana - Energi. Skoro już od młodu miał w nim umiejętności, wypadałoby się czegoś o nim dowiedzieć. I się dowiadywał, czytał uczył. Rzadko wychodził poza mieszkanie, mieszkańcy i sąsiedzi znali go jako Robertha, bowiem tak im się przedstawił. Szybko jednak poszła plotka, jakie jest jego prawdziwe imię - Quirrito, oraz jego zdolności do magi dźwięku. Niedługo potem wybuchła wojna pomiędzy Ekradonem i Maurią. Trwała przez kilka lat, wiele istnień zginęło. Mag jednak nie brał w tym udziału.
***
Pewnego chłodnego, jesiennego dnia, jak zdarzało mu się raz na jakiś czas, wybrał się na rynek. Niechcący podsłuchał rozmowę - dwie przekupki o czymś zawzięcie dyskutowały. Wyraźnie czuć było swąd plotki.
-To on! - szeptała jedna do drugiej - Ponoć zmienił tok rozmów dyplomatycznym i magią zmusił naszego władcę do wypowiedzenia wojny! Gdyby nie on, mój synek...
-Tak, mój syn również zginął tam, na polu bitwy... Jednym z wielu... Takich ludzi trzeba skazywać! On nie może... - w tym miejscu urwała, ujrzała bowiem stojącego obok Quirrita.
-Panie wybaczą - niemal półgłosem powiedział mag i oddalił się. Pewnym było, że mówiły o nim samym.
***
Tą samą plotkę usłyszał jeszcze kilkukrotnie, w różnych częściach Alaranii. Nie miał co prawda nic z tym wspólnego, ale stało się. ''Na szczęście to tylko plotka'' - pocieszał się Pradawny. Miał nadzieję, że szybko o tym zapomni się. Nie był jednak świadom, że informacja ta została rozesłana przez władców Ekradonu. Zawsze musi być pretekst do wojny, tym razem czarną owcą został niewinny mag dźwięku. ''A wuj ostrzegał, że będę znienawidzony za nietypowe zdolności...''.
***
Deszcz padał niezwykle rzęsiście, burza rozhulała się na dobre. Tak więc co tak delikatna i słaba osoba, jaką okazała się niewidoma dziewczyna na wózku inwalidzkim, robi w samym centrum miasta... Quirrito postanowił się do niej zbliżyć, w tym jednak momencie złapał ją jakiś mężczyzna. ''Chyba są razem'' - pomyślał mag, a w tym momencie nieznajoma zaczęła się wyrywać. Quirrito postanowił jej pomóc. Po chwili zbliżył się do niej i do nieznajomego. Zauważył, że dziewczyna potrafiła spostrzec aury, zareagowała przecież na obecność X'orr'dy.
-To aura. - powiedział do niewidomej. - Jak się w nią wczytasz, poznasz każdą osobę.
-Odwal się, Wygnańcu! - krzyknął nieprzyjemnie mężczyzna. - Jest moją... Moją... Ghaaaaaaa!!! - nagle krzyknął, kiedy Inwalidka ugryzła go w dłoń.
Quirrito się skrzywił, nie spodobało mu się nazwanie go ''Wygnańcem'', choć darzyło się już to nie pierwszy raz. Straż miasta już go tak wyzywała zmuszając do opuszczenia miejsca zamieszkania. Mag doskoczył do przeciwnika atakując ostrzami, lecz ten sparował cios. Pradawny, kontynuując ofensywę, przyłożył swoją lewą rękę do jego uszu upuszczając mizerykordię i wypuścił potężną, poddźwiękową falę. Innymi słowy - rozkwasił mu mózg na krwistą breję. Z oczu, uszu i nosa faceta popłynął szkarłatny płyn. Quirrito spojrzał na dziewczynę na wózku. Wydawało się, że nic nie zauważyła.
- Choć, zabiorę się w suche miejsce. Dam ci herbaty, odpoczniesz. I porozmawiamy. - dziewczyna tylko kiwnęła głową na słowa Maga, więc mężczyzna popchnął jej wózek w kierunku swojego mieszkania.
***
- Co to za przedmiot pod twoją ręką? Czyżby instrument? - Jasnowłosa odruchowo sięgnęła po to, gdy Quirrito zadał pytanie. Zauważył pod jej ręką futerał na skrzypce. ''Czyżby potrafiła grać?'' pomyślał mag chcąc znaleźć w niewidomej bratnią duszę.
- Nie wiem. - odrzekła Dziewczyna, ale wydobyła instrument z pokrowca, wzięła do rąk smyczek i... Zagrała. Zagrała tak pięknie, że Dźwiękowiec nie mógł wyjść z podziwu. Tymczasem bezbronna kobieta pchnięta impulsem zaczęła najpierw cicho nucić, stopniowo coraz pewniej i głośniej, aż wreszcie zaśpiewała pełnym głosem refren o deszczu zraszającym smutne, nagie drzewa toczące niekończący się bój z jesiennym wiatrem. Piosenka była piękna, lecz smutna, co zafascynowało Pradawnego. Postanowił się nią zająć. Nie widział na jej twarzy żadnej mimiki, żadnych uczuć, co go trochę przerażało, nie zamierzał jednak dać za wygraną. Była ślepa i poruszała się na wózku, co było niezbyt wygodne i bezpieczne w obecnych czasach.
- Jestem Roberth - przedstawił się kłamliwie Władca Muzyki. - Jak masz na imię? - Quirrito pytał raz za razem, kaleka jednak nic nie odpowiadała. Trzymała w dłoniach porcelanową filiżankę z ciepłą herbatą, a na kolanach talerzyk z ciastem jabłkowym. - Na prawdę nie wiesz tego? - nie przestawał pytać Czarodziej. - Każdy musi mieć imię. Może chcesz, żebym ci jakieś nadał? - tym razem Jasnowłosa zareagowała podnosząc głowę. Na jej policzki wypłynął rumieniec, usta wyjątkowo wygięły się w uśmiechu, a powieki podniosły. To był ten jedyny raz, kiedy jej twarz tak wyglądała.
-Tak więc... ''Laura''. Co ty na to? - zapytał, nie usłyszał jednak odpowiedzi. Laura jednak była wyraźnie zadowolona. Nagle kichnęła. ''A jednak się rozchorowała...'' - pomyślał chłopak po raz kolejny decydując się, że jej pomoże. W takim nastroju Jasnowłosa pozostała przez kilka dni w jego rezydencji w środku miasta.
***
Niestety sielanka nie trwała długo. Mieszkańcy, podburzani przez władzę miasta oraz Straż, coraz częściej atakowali mieszkanie Czarodzieja. Pewnego dnia sytuacja stała się o wiele gorsza, bowiem około kilkuset niewinnych osób naszło go w domu, podpalając budynek. Quirrito najszybciej, jak tylko mógł, znalazł Laurę i kazał jej uciekać. Uciekać jak najdalej, może nikt jej z nim nie skojarzy. Dziewczyna uciekła, a niedługo potem, wewnątrz płonącej izby, odnaleźli go mieszkańcy, pochwycili, związali i ogłuszyli.
***
Laura była najwyraźniej bezpieczna, bowiem jej aura się oddalała. Nie można tego jednak było powiedzieć o Quirricie, który został przywiązany do drewnianego pala na stosie, a wokół zgromadzili się tłumnie mieszkańcy oczekujący na egzekucję Maga Dźwięku. Bez procesu, bez sędziego, bez obrony. Po prostu - samosąd. Stos suchych gałęzi szybko zajmował się coraz szerzej płomieniem, niedługo potem dosięgał już i ciała Pradawnego. Ten, używając wszystkich swoich sił, próbował wykorzystań niedawno wyuczoną technikę. Próby okazywały się coraz słabsze, bowiem przez dym tracił przytomność. ''Trzymaj się, trzymaj się! Nie zasypiaj, bo to będzie koniec! Nie po to męczyłem się z rytuałem, aby teraz zginąć!''. Nagle w jego głowie przemówił głos. Znajomy. To był demon o jakże znienawidzonym imieniu Dath'er'khan. ''I po to mnie wzywałeś? Aby niedługo potem zmarnować tą moc?!'' wyrzucał Magowi nieprzyjaciel. Jego słowa jednak motywowały Czarodzieja. Raz, za razem próbował. Raz, za razem. I jeszcze ponownie. Zapiekły go kolana, zerknął w tamtym kierunku i zobaczył, że płomień zaczyna trawić jego nogawki od spodni. Jeszcze jedna próba! Nagle... Świat przemknął przed oczami Quirrita, mignął, błysnął i Mag stał już przy bramie miasta, cały roztrzęsiony. Pochwycił pierwszy lepszy płaszcz podróżny z pobliskiego, opuszczonego straganu i uciekł. To była jego pierwsza teleportacja, w dodatku udana.
***Anioł, Demon i Mediator***
(fabularne połączenie historii Quirrita z postacią Lokstarem - Przemienionym z Łowcy Dusz)
Pewna przygoda wykuła się w pamięci Quirrita mocniej od wielu innych podobnych. Oglądał... Potyczkę Anioła z jakimś piekielnym, najprawdopodobniej Łowcą Dusz. Walka trwała nieprzerwanie przez cztery doby! Widowisko było prześwietne, ale z dnia na dzień coraz większy obszar okolicy był zniszczony. Mieszkańcy najbliższych miejscowości uciekali w popłochu, tylko niektórzy, ci najsilniejsi, oglądali potyczkę. Pojedynek wyglądał niezwykle, bowiem Niebianin walczył w zwarciu, w pełnym rynsztunku bojowym - zbroja rycerska świeciła niemal namacalnym blaskiem, a spory miecz jednoręczny obosieczny i tarcza w lewej dłoni odbijały niemal wszystkie ataki Piekielnego, który wykorzystywał do walki magiczną broń palną, przypominającą rewolwer. W końcu nawet ci najwytrwalsi zaczęli uciekać, w obawie o własne życie. Quirrito postanowił rozdzielić walczących i powstrzymać dalsze niszczenie wszystkiego w około. Zbliżył się do centrum w momencie, gdy przeciwnicy przeszli do walki w zwarciu, rozdzielił ich Energią i wytworzył unoszące się klatki z prętami z Magii Energii. Na chwilę zapanował spokój.
-Uspokójcie się! - przemówił donośnym głosem Wygnaniec, aż obaj oponenci odnaleźli chwilę wytchnienia.
-Wypuść mnie, a zaprzestanę walki - powiedział Skrzydlaty rycerz, toteż Mag posłuchał go, a Niebianin poleciał w swoją stronę. Tymczasem Quirrito mógł skupić całą moc na więzieniu Rewolwerowca. Niemal rozkazem nakazał Piekielnemu wypowiedzenie prostego zaklęcia na blokadę umysłu. Jego założeniem było uspokojenie Łowcy, jednak ten, gdy tylko wypowiedział owe zaklęcie, zaczął się trząść, a jego aura nagle zafalowała. Prawdopodobnie zostało zerwane połączenie jego z Czarnym Panem. Później facet stracił przytomność, toteż Mag wyłącznie podleczył lekko jego rany i odszedł w swoją stronę.
***Nauka w ukryciu***
Mały szałas gdzieś w centrum Szepczącego Lasu. Tak dobrze zamaskowany, że nikt tam nie mógł trafić. Wkoło obozowiska było mnóstwo poukrywanych pułapek i sideł na zwierzynę, a niedaleko mały, czysty strumyk. Mag spędził tutaj kilkanaście kolejnych lat, ćwicząc się, ukrywając się przed pościgami, ale również przed samą Radą Magów, doskonaląc posiadane umiejętności oraz czytając kolejne księgi, które zdobywał z najbliższego miasta. Nawet on - Wygnaniec i samotnik - musiał czasem tam trafić. Sprzedawał wtedy garbowane skóry, różne leśne znaleziska oraz tym podobne przedmioty. Raz został rozpoznany i cała straż miejska goniła go przez bite dwie dobry, dopóki nie zgubił ich pomiędzy drzewami lasu. Zmęczony, wyczerpany i poobijany Quirrito dotarł do kryjówki świadomy, że niedługo i tutaj go znajdą. Pozbył się wszystkich śladów swojej obecności w tym obozowisku, zakopał zdobyte lub skradzione księgi i uciekł na północ, a potem za góry dalej w stronę wybrzeża.
***Mauria. ''Tu też mnie szukają...'' - jak wszędzie***
Pewnego mglistego poranka trafił do Maurii. Był to jedyny sposób, aby ukryć się przed nadchodzącą zimą, która miała być surowsza od pozostałych. Spędzenie jej na dworze równe było ze śmiercią. Przemierzał opustoszałe jeszcze uliczki porannego miasta i trafił do najobskurniejszej karczmy. Gospodarz wydawał się zaspany, więc chyba nie poznał Maga, którego tak zawzięcie wszyscy poszukują i znają. Wynajął pokój i postanowił wychodzić z niego wyłącznie późną nocą. Tak więc przeczekał cały dzień w izbie, gdy nagle ktoś potężnie przygrzmocił w drzwi.
-Straż! Pokazać dokumenty! - krzyczał gruby głos mężczyzny, prawdopodobnie rycerza. Czuły słuch Quirrita wyłapywał bowiem szczękanie zbroi trzech lub czterech zbrojnych mężów. Zmusił się do cichego ruchu, tworząc drgania powietrza. Nagle w pokoju rozległ się kobiecy, zalotny głos. To Mag tworzył takie złudzenie, aby spławić Strażników. Głos powiedział ''Akurat teraz? Nie mogę, jestem rozebrana''. Po drugiej stronie drzwi chyba zapadło zdumienie, bowiem przez krótki czas nic nie było więcej słychać. Jeden z Nachodźców powiedział szeptem do towarzyszy, jednak Czarodziej dosłyszał to.
- Tym bardziej bym wszedł... Albo i więcej...
- Nie wolno. To turyści. Zostawmy ją w spokoju - odpowiedział prawdopodobnie dowódca. Sekundę później odgłos żelaznych kroków oddalał się. Czarodziej powtarzał podobne próby kilkukrotnie w ciągu całej zimy, aby Strażnicy nie mieli najmniejszej możliwości sprawdzić kto ukrywa się wewnątrz. Wraz z nastaniem przedwiośnia, wczesnym, mglistym rankiem wyruszył z miasta. Byle jak najdalej. Pogoda przypominała mu tą samą, która panowała, gdy trafił do Maurii.
***Obecnie...***
Teraz? Quirrito X'orr'da Ecevhessha'hanghuennthesstle błąka się po Alarani, szukając wiedzy i spokoju, a czasem przygód i towarzystwa. Szuka ludzi, którzy mu zaufają. Jednak nadal jest wszędzie postrzegany źle, za wroga, nazywany Wygnańcem i szczuty psami, bronią. Czasem nawet na niego polują, jak na zwyczajnego jelenia.