Historia
Pochodziłam z Leonii, byłam pierwszą córką i trzecim dzieckiem bogatego kupca handlującego tkaninami. Moi bracia mieli przejąć interes po ojcu, mnie zaś przeznaczony był ślub z jakimś bogatym człowiekiem. Jednak z racji pochodzenia, moi rodzice mogli pozwolić sobie na to, abym uzyskała godne wykształcenie. Byłam zdolnym dzieckiem i szybko przyswajałam wiedzę. Może poszłabym na jakiś uniwersytet, może wyjechałabym gdzieś, aby poznawać nowe, egzotyczne miejsca. Jednak tak się nie stało. Ojciec miał przyjaciela z czasów młodości - Miguela Saara. Widziałam go raptem dwa razy i wiedziałam o nim prawie tyle, co nic - jego matka była elfką, a ojciec człowiekiem, on sam był sporo starszy od mojego ojca, ale dalej zachował młodzieńczy wygląd. Bardzo mi imponował, nosił bogate, barwne stroje i zachowywał się niezwykle swobodnie, co drażniło moją matkę. Czym się zajmował - wtedy jeszcze nie wiedziałam. Zdarzyło się jednak, że wspomniał przy kolacji, iż szuka ucznia. Byłam wyszczekanym dzieciakiem, w mgnieniu oka podłapałam temat i zapytałam, czego naucza. Jego sztuką była alchemia, gdy to usłyszałam, z pewnością zaświeciły mi się oczy. Dla mnie, trzynastoletniej wtedy dziewczynki, Miguel stał się bożkiem, uwielbiałam go jeszcze bardziej, niż wcześniej. Od razu zapytałam, czy nie chciałby nauczać właśnie mnie. Rodzice momentalnie zawetowali mój pomysł, jednak było już za późno - do tej pory pamiętam śmiech Miguela i to, jak zapytał, czy w takim razie zdążę się spakować, nim wyjedzie. Klamka zapadła, matka co prawda próbowała protestować, jednak ojciec dał się przekonać staremu przyjacielowi i wtedy już nie było dyskusji. Dziesięć dni później przeniosłam się do domu mojego mistrza.
Jaki był Miguel? Tego dowiedziałam się dopiero, gdy u niego zamieszkałam. Był hedonistą i egocentrykiem, nie zaniedbywał mnie jednak przy tym, choć jego opieka wyglądała trochę inaczej, niż można by się tego spodziewać po dorosłym - teoretycznie odpowiedzialnym - mężczyźnie. Miguel trzymał mi włosy za każdym razem, gdy wymiotowałam od nadmiaru wina, które lało się na jego przyjęciach. Gdy zaczęli się mną interesować mężczyźni, zamiast pogadanki o odpowiedzialności i godności, dostałam rady co zrobić, by uniknąć niechcianej ciąży i wskazówki, jak sprawić, by obojgu było przyjemnie. Jak nietrudno się domyślić, mój mistrz wiele życiowych tematów traktował w mało ortodoksyjny sposób. Ponoć ze względu na mnie ograniczył niektóre ze swoich swobód, jednak nadal przez jego dom przelewały się tłumy przyjaciół, przyjęcia stanowiły pewną codzienną rutynę, a on nie krępował się chodzić nago nawet wtedy, gdy nie był w domu sam. Gdy zapragnęłam ozdobić swoje ciało tatuażami, jakie nosili jego zamorscy przyjaciele, on mi tego nie zabronił, znalazł jednak dla mnie artystę, który swoją robotę wykonał fachowo i bezpiecznie.
Można by pomyśleć, że Miguel sprowadził mnie na złą drogę i zaniedbał naukę, jednak tak się nie stało. Pod jego skrzydłami przeczytałam i przyswoiłam tysiące dzieł dotyczących alchemii, botaniki, anatomii i tego wszystkiego, czego potrzebowałabym, by zostać równie sławnym mistrzem, jakim był on. Podczas pracy nie pozwalał sobie na zaniedbania i chociaż na co dzień nie chodził kompletnie ubrany, w pracowni zawsze zakładał niezbędną odzież ochronną i pilnował, bym i ja tak czyniła.
Od dwóch lat nie jestem już uczennicą Miguela - któregoś dnia uznał, że umiem tyle samo co on i najwyższy czas, byśmy się rozstali. W końcu dwóch alchemików nie może mieszkać pod jednym dachem - to zabija kreatywność, tak mówił. Można by pomyśleć, że dzięki temu mogłam rozwinąć skrzydła, tak się jednak nie stało. Już samo to, że byłam kobietą, utrudniało mi zrobienie kariery w stetryczałym, zdominowanym przez mężczyzn środowisku alchemików z uczelni w Menaos. Na domiar złego gdy jeszcze byłam uczennicą, pojawiła się plotka, iż mnie i mojego mistrza łączą łóżkowe relacje. Niestety, Miguel nie zrobił wtedy nic, aby uciąć domysły i naprostować sprawę, a tymczasem plotka rosła i rosła. Z początku niegroźne przypuszczenia co do spraw łóżkowych wpłynęły na to, iż zaczęto kwestionować moje umiejętności - w końcu wszyscy wiedzieli, jaki był Miguel, kto wie, czy nie trzymał mnie przy sobie dla przyjemności, a nauka odbywała się tylko “przy okazji”. Musiałam mocno się gimnastykować, aby o mnie usłyszano i mnie doceniono, w końcu jednak przestałam o to zabiegać, stawiając przed sobą inny cel: osiągnąć coś, co obroni się samo, w czym nie będzie można się dopatrywać ręki Miguela, a jedynie mojej własnej ciężkiej pracy.
Na dzień dzisiejszy mieszkam sama, w małym domu połączonym z pracownią, na skraju wioski kilka dni drogi od Menaos. Wbrew pozorom nadal utrzymuję kontakt z moim nauczycielem - spędziłam z nim wszak więcej czasu niż z własną rodziną i wiele mu zawdzięczałam. Inaczej sprawa ma się z moimi prawdziwymi rodzicami: oni już dawno zerwali ze mną kontakt. Nie podobało im się to, jak bardzo Saar wpłynął na mój charakter i jak daleko było mi do pełnej godności damy, na jaką chcieli mnie wychować. Plotka o romansie dodatkowo pogorszyła sytuację: ojciec nie mógłby wybaczyć zdrady, jaką było dla niego uwiedzenie córki przez przyjaciela z dawnych lat.
Początkowe, oczywiste, prace nad znalezieniem kamienia filozoficznego, porzuciłam na rzecz nowej, dość specyficznej niszy, w której upatrywałam jednak duży potencjał. Próbuję znaleźć zastosowanie alchemii w architekturze. Wiele materiałów można ulepszyć bądź znaleźć dla nich lepsze odpowiedniki, szkło może być twardsze, a zaprawa zastygać pod wodą… Wiadomo, w czym rzecz. Dlatego od pewnego czasu sporo podróżuję, szukając dobrze zachowanych ruin, z których mogłabym pobierać próbki do badań. Do domu wracam co jakiś czas, gdy skończą mi się fundusze, bądź torba zapełni się materiałami do badań.
AKTUALNIE
Jedna z wypraw po próbki była dla mnie szczególnie interesująca. Nie, bym znalazła wtedy cokolwiek ciekawego, gdyż wszystkie zebrane przeze mnie fragmenty cegieł i zaprawy były stanowczo zbyt nowe, by nadawały się do moich badań. Jednak pewnej nocy, gdy już wracałam do siebie, dostrzegłam dziwny rozbłysk na niebie - byłam przekonana, że to spadająca gwiazda i poszłam poszukać miejsca gdzie spadła. Nie znalazłam jednak meteorytu, a natknęłam się na dwie postaci - dziewczynę imieniem Eniko i smokołaka Fenrira. Nasze drogi zmierzały w tym samym kierunku, więc podróżowaliśmy razem. Eniko pochodziła prawdopodobnie spoza Alaranii, gdyż nie potrafiliśmy się porozumieć z nią we wspólnej mowie. Zaś między mną a Fenrirem od samego początku była jakaś dobra chemia, byłam nim bardzo zafascynowana, a on od początku obdarzył mnie zadziwiającym zaufaniem. Nim dotarliśmy do Menaos, dwukrotnie ratował mi skórę i chyba już wtedy straciłam dla niego głowę, zbliżyliśmy się jednak do siebie dopiero w mieście, gdy Eniko nas opuściła i mogliśmy tylko we dwójkę spędzić wieczór i całą noc. Na następny dzień udaliśmy się do mnie - chciałam tym zostawić swoje rzeczy i ruszać dalej, gdyż Fenrir zaproponował odwiedziny u swojego przyszywanego ojca, jednak mężczyźni z wioski zaprosili go na polowanie, dlatego w Sadach zabawiliśmy dłużej. Voro dane mi było poznać dopiero następnego dnia, nie była to jednak długa znajomość - ledwo chwilę porozmawialiśmy, nim mężczyźni poszli do domu, a ja udałam się rozejrzeć po okolicy. Nie wiem, co dokładnie się stało, musiałam trafić na jeden z tych magicznych fenomenów typowych dla Alaranii, gdyż nagle znalazłam się z powrotem w swoim domu. Nie wiedziałam, jak trafić z powrotem do domu Voro, gdyż Fenrir zabrał mnie tam na swoim grzbiecie... A on osobiście już się u mnie nie pojawił. Z pewnym żalem odpuściłam sobie ten temat i zajęłam się swoimi badaniami. Miałam sporo na głowie - zbliżał się odczyt, który mógł mi zagwarantować nie dość, że patent na dotychczasowe odkrycia, to jeszcze finanse na nowe. Odczyt jednak został przyjęty bardzo chłodno, co nie powinno mnie dziwić w Menaos. Musiałam udowodnić swoje tezy przeprowadzając eksperyment na żywo, do tego jednak potrzebowałam świeżych materiałów - by je zdobyć, razem z najemnikiem Kalisem udałam się na poszukiwania do jaskiń niedaleko miasta. Podziemne korytarze były jednak zrujnowane i trafiliśmy w miejsce, gdzie niekoniecznie chciałabym się sama zapuszczać... Tam zresztą spotkaliśmy gburowatego maga, Corvo. Razem z Kalisem zapalili się do pomysłu wyplenienia "zła", które siedziało w tej jaskini, ja jednak wolałam nie brać w tym udziału - zwyczajnie się bałam. Myślałam, że na tym mój kontakt z magiem się zakończy, jednak Corvo skontaktował się ze mną gdy wrócił do miasta. Miałam pomóc mu w rozgryzieniu zagadki mieszkańca tamtej jaskini, nie poznałam jednak finału tej historii - mój towarzysz został ciężko ranny i pomogłam mu na ile mogłam, lecz później zajęli się nim jego znajomi i Corvo jakby zapadł się pod ziemię.
Jakoś zdołałam dokończyć swoje badania, obroniłam postawione tezy i dostałam finansowanie, od którego była uzależniona moja kariera naukowa. Na spokojnie zabrała się za kolejne eksperymenty, które po raz kolejny wymagały ode mnie wypraw do Szepczącego Lasu. W trakcie jednej z takich wycieczek spotkałam elfa, Ezekjela, który od samego początku zapałał do mnie sympatią. Upomniały się jednak o niego demony przeszłości, które ścigał - w wyniku tego został wplątany w walkę i ciężko zraniony, a mnie porwano. Ezekjel uratował mnie z ich rąk i tak naprawdę nasza znajomość miała jakieś szanse rozkwitnąć, jednak on nagle bez słowa zniknął. Wtedy zrobiłam sobie przerwę w badaniach, udałam się do Turmalii, w odwiedziny do swojego mistrza. Wykorzystałam ten czas, by zrobić sobie nowe tatuaże - tym razem na dłoniach - odnowiłam stare znajomości i z nową energią mogłam wrócić do pracy. Miałam przeczucie, że będzie dopisywało mi szczęście.
I nie myliłam się. Prawie cały pobyt w mieście mojego nauczyciela był co prawda dość spokojny i przewidywalny, lecz sama końcówka wynagrodziła mi wszystko, co mogło mnie wcześniej spotkać niemiłego. W ostatni dzień przed wyjazdem wyszłam jeszcze na plażę nazbierać sobie trochę próbek, składników i odczynników, nie spodziewając się ani trochę tego, kogo tam spotkam. Na plaży jednak spotkałam Fenrira. Ze szczęścia popłakałam się jak dziecko, bo chyba dopiero w tamtej chwili dotarło do mnie, ile on dla mnie znaczy. Powiedział mi o wszystkim co się wydarzyło do naszego rozstania: okazało się, że jakaś banda złapała go w niewolę dla jakiegoś kolekcjonera, który interesował się takimi wyjątkowymi postaciami. Jemu jednak udało się uciec, a gdy wrócił do Alaranii, zaraz po odwiedzinach u swojego mistrza zaczął mnie szukać. Byłam przeszczęśliwa, że mogliśmy się znowu zobaczyć. Tamten wieczór spędziliśmy we dwoje, nie wychodząc z wynajętego w karczmie pokoju, na nowo ciesząc się sobą. Następnego dnia mieliśmy udać się do mojego domu w Sadach. Nasze plany pokrzyżował jednak mój znajomy tatuażysta Shan. Zostawiłam u niego moją kasetkę z dokumentami, a tuż przed tym jak miałam ją odebrać, przyszli do niego egzekutorzy mający odzyskać dług z gry w karty i przy okazji mu ją zabrali. W środku były moje patenty i notatki na nowe badania, nie mogłam ich stracić, to był wynik ostatniego roku mojej pracy. Gdy więc tylko dowiedzieliśmy się z Fenrirem, że minęliśmy po drodze tych egzekutorów, zaczęliśmy ich szukać. Jednak jeden z nich zdołał uciec, a gdy złapaliśmy drugiego, wszczął on taki alarm, że zamknięto nas na komisariacie do wyjaśnienia. Zdołaliśmy całe szczęście wyjaśnić co zaszło i mogliśmy podjąć poszukiwania. Dotarliśmy do osoby imieniem Mikael Saszkiawaland - lichwiarza, u którego Shan miał długi. Typek ewidentnie coś kręcił, lecz nie wiedzieliśmy jeszcze co - gdy przyparliśmy go do muru z pytaniami, wezwał swoich ochroniarzy i kazał nam wyjść, lecz dla Fenrira to nie byli żadni przeciwnicy - powalił ich bez wysiłku. Lecz niestety Mika zdołał nam uciec, korzystając z jakiejś magii iluzji czy czegoś w tym stylu. My mieliśmy jednak kolejny trop: były to magazyny należące do lichwiarza i jakiś mężczyzna, z którym miał się on tam spotkać. Jegomość nazywał się Harald i okazał się być typem niezwykle tchórzliwym: myślał, że zarazi się od Fenrira jego smoczą łapą, a mnie przez tatuaże uznał za groźną kryminalistkę. Nic nie udało się z niego wyciągnąć, lecz wtedy pojawił się Saszkiawaland. Nareszcie dowiedzieliśmy się, że nie bronił zabranej mi kasetki przez moje patenty, a przez cyrograf, który w niej nosiłam, a o którym zupełnie zapomniałam, bo nie był mi do niczego potrzebny. Oddałam mu więc go, a w zamian odzyskałam resztę zawartości szkatułki i co więcej dostałam jeszcze na drodze małego szantażu trochę złota i wahadełko alchemiczne. Z tym mogliśmy już wracać do domu. Fenrir zaproponował, że polecimy na jego grzbiecie, lecz okazało się, że podczas niewoli odebrana została mu zdolność przemiany. W podróż do Sadów udaliśmy się więc pieszo, a mój ukochany już obmyślał plan, jak odzyskać utracone umiejętności. Wiązało się to dla niego z kolejną podróżą, dlatego nie zabawił zbyt długo u mnie w domu - ledwo jeden dzień i jedną noc, tyle, ile było nam potrzebne, by chociaż odrobinę nacieszyć się sobą i by on mógł przygotować się do drogi. Opuścił mnie następnego dnia rana, obiecując jednak, że wróci, na co bardzo liczyłam.