Urodził się w Fargoth, w mało zamożnej rodzinie, a nawet można by powiedzieć, że biednej. Jego ojciec był kowalem, a matka nie pracowała, zajmowała się domem. Kuźnia jego ojca nie przynosiła zbyt wysokich zysków, ponieważ podatki były tak duże, że to, co zarobił, musiał oddawać, a to, co zostawało, ledwo wystarczało na jedzenie.
Chłopak miał młodszego o dwa lata brata, który wraz z nim szkolił się w walce za młodu. A gdy Istrathil przekroczył granicę wieku, barierę, która, według jego ojca, oddzielała chłopców od mężczyzn, dobrowolnie poszedł do wojska i służył w straży Fargoth. Od tego czasu jego rodzinie już niczego nie brakowało, gdyż chłopak przynosił pieniądze, a jego towarzysze broni przychodzili do jego ojca naprawiać sprzęt.
Gdy młodszy chłopiec miał osiemnaście lat, a Istrathil dwadzieścia ich ojciec oraz matka umarli od trawiącej ich choroby. Chłopcy postanowili nie płakać nad losem rodziców, wiedzieli, że to niczego nie zmieni i wyruszyli szukać celu. Odeszli z wojska i wyjechali z rodzinnego miasta, by zwiedzić trochę świata.
W końcu po roku podróży dołączyli do mało znanej Kompanii Rdzawych Glewii, grupy najemników, która od setek lat istnieje i werbuje ludzi, która pierwszy raz zasłynęła osiemset lat temu, wyruszając poza Alaranię, by dla pewnego czarodzieja zdobyć jajo lodowej smoczycy, a cała wyprawa udała się. Później organizacja miała i wzloty i upadki, aż kompletnie została zapomniana przez ludzi i choć dalej nie narzeka na brak zleceń, to nie są one tak spektakularne, jak kiedyś.
Jedynie przywódca, chociaż bardziej traktuje się go jako doświadczonego towarzysza, pamięta czasy świetności oraz wyprawę, która przyniosła im największą sławę. Istrathil, w przeciwieństwie do swojego brata szybko zadomowił się w nowym towarzystwie, zaczął te dziesięcioosobową grupę traktować jak własną rodzinę, a zwłaszcza pewne dwie osoby, z którymi mężczyzna najlepiej się dogadywał. Ze stuletnim, rudobrodym krasnoludem imieniem Tarnor, prawdziwym mistrzem kowalstwa, jednak wspaniałym przyjacielu, który zawsze podróż umilał swymi opowieściami, które zapewne były zmyślone, dla którego pijaństwo i zabawa stały się taką samą sztuką jak malarstwo, czy śpiew, bez którego zabawy bywały nudne. Zaś drugim towarzyszem, a raczej towarzyszką była dwa lata od niego młodsza, białowłosa Alicia, zgrabna i zręczna złodziejka, która skradała nie tylko mieszki, lecz i serca każdemu, kogo obdarzyła swoim ponętnym wzrokiem i ciepłym dotykiem, bez niej dwójka braci nie zaznałaby miłości, a zwłaszcza ten młodszy, który zakochał się w niej i przez wiele lat nie odpuszczał sobie.
Dwa lata po wstąpieniu Istrathila i jego brata do Rdzawych Glewii, po wykonaniu wielu mniejszych zadaniach polegających głównie na łapaniu bandytów, czy polowaniu na większe zwierzęta, dostali większe zlecenie, w którym bracia mogli wykazać się, bo jak do tej pory nie mieli wielu okazji do tego. Zlecenie polegało na odnalezieniu kultystów czczących dziwną wiwernę na terenach mrocznej puszczy i odebranie im pewnego artefaktu, zadanie z pozoru proste. Będąc już w mrocznej puszczy, najemnicy popełnili ogromny błąd, podzielili się na trzyosobowe grupy, przez co siedem osób zostało złapanych w pułapki, jedynie Istrathil, Tarnor i Alicia nie zostali schwytani, a to tylko za sprawą pewnej istoty, której nie spodziewali się spotkać. Alicia została zaatakowana przez ogromnego, czarnego wilka, który jednak nie zranił kobiety, zatrzymał się przed Isthratilem i spoglądał mu przez dłuższą chwilę w oczy. Obydwie istoty miały prawie identyczne ślepia. Jakimś sposobem wilk z mężczyzną poczuli więź, więc zwierz postanowił towarzyszyć mu. Gdy mężczyzna dotknął wilka, zaczął czuć nagle zapachy, których do tej pory nie czuł, czuł prawdziwe zapachy każdej istoty tak, jakby jego nos był połączony z nosem nowego towarzysza. Właśnie dzięki tej nowej umiejętności wykrył zasadzkę zastawioną przez kultystów i nie dał złapać w nią siebie i swoich towarzyszy, później już nie miał problemów z uwolnieniem swoich towarzyszy, kultyści nie mogli nic zrobić, gdy ich pułapki nie działały. Zaś amulet, po który wyruszyli, okazał się kłamstwem.
Rok po wyprawie pamiętnej wyprawie najemnicy świętowali jej rocznice. Istrathil miał zostać przywódcą grupy, lecz odmówił, wiedział, że się nie sprawdzi w tej roli. Krasnolud wręczył mężczyźnie swoje największe arcydzieło, miecz do walki z magią. Zabawa była przednia, wszyscy pili, śpiewali, a Tarnor opowiadał swoje zmyślne historyjki. Jedynie brat Isa siedział w odosobnieniu wyraźnie zazdrosny o swego starszego brata, lecz nie o zasługi w boju, a o swą ukochaną, o Alicie, która od wyprawy nie ustępowała na krok starszemu z braci. Gdy już wszyscy poszli spać, młody chciał porozmawiać z Istrathilem i udał się do jego namiotu, lecz to, co tam zastał, nie było tym, co chciał, nie pragnął ujrzeć swego brata i Alicii razem w łożu, w jednoznacznej sytuacji. Przez następne lata młody ukrywał swoje cierpienie, udawał, że nic się nie stało.
Bracia spędzili już dobre dziesięć lat, służąc w kompanii, biorąc udział w wielu wyprawach, podbijali karczmy Alaranii, bawili się tak, jakby miało nie być jutra. Być może to było powodem ich zguby? Pewnego pamiętnego dnia, po jednej z trudniejszych i dłuższych wypraw stała się tragedia. Sześć osób z kompanii zostało zabitych we śnie, a trzy zniknęły, przeżył tylko Istrathil, a dlaczego? Bo ten, co miał go zabić, nie wywiązał się z obowiązku. Mężczyzna szybko domyślił się, kto stoi za tym masowym morderstwem, była to trójka, których ciał nie znalazł. Wśród morderców był jego brat, a wśród martwych Tarnor i Alicia.
Istrathil nie miał czasu rozpaczać po śmierci przyjaciół, gdy już pochował ciała, wyruszył wraz ze swym kompanem Harvorem na łowy. Miał zamiar zapolować na całą trójkę, na szczęście wiedział gdzie ich szukać. Nie czuł gniewu ani chęci zemsty, czuł zew, który kazał mu zapolować na zdrajców, zew niczym ten, który towarzyszy głodnemu wilkowi podczas polowania.
Pierwszym celem był przywódca grupy, stary elf mający dom w Valladonie. Nie spodziewał się, że go tam zastanie, lecz chciał to sprawdzić, bo wiedział, jak bardzo pragnie on wrócić do swej ukochanej. Nie zastał go w domu, zastał tylko jego żonę, która pozwoliła mu poczekać na elfa, bo ponoć miał niedługo przyjść do domu. Is rozsiadł się na krześle znajdującym się naprzeciwko drzwi, a obok niego stał wilk. Gdy elf wszedł do domu, spojrzał na czarnowłosego mężczyznę w swoim domu, nawet nie okazał zdziwienia, uśmiechnął się.
- To nie mogło się udać. - rzekł i wyraźnie gotowy dał ściąć mężczyźnie swoją głowę. Kobieta oczywiście wybiegła na ulicę i wezwała straż. Wyszedł z maista bez problemów, straż była zbyt wolna, lecz wielu świadków potwierdziło jego wygląd i w Valladonie był już ścigany listem gończym.
Drugim celem była siostra Alicii, której pobytu był pewien, lecz nie znał jej wyglądu, jej twarz zawsze skrywała maska. Jednak od kiedy towarzyszy mu wilk i jego nos stał się potężnym narzędziem tropienia, on znał jej zapach i bez problemu znalazł ją, wsiadającą na statek w Leonii, ona nie chciała jak poprzednik oddać swego życia dobrowolnie, próbowała uciec, lecz bez skutku, wilk momentalnie ją dogonił i rozszarpał na oczach przynajmniej setki ludzi. Is musiał uciekać z Leonii, w której również zaczęto poszukiwania listem gończym.
Z zabiciem ostatniego celu nie spieszyło mu się. Zaczął wędrować z karczmy do karczmy, pijąc piwo i opowiadając historie ze swoich wielu wypraw, zaczął żyć w momencie, gdy jego zew zaczął się uspokajać. Przez dwa lata zaniedbywał własny organizm, dbał tylko o swoje i wilka zachcianki, sprawił niezliczoną liczbę dzieci wioskowym panną, które oddały mu swe wianki. Lecz w pewnym momencie coś go tknęło, czuł, że jego ciało traci na sile, a on nie chciał oddać się czasowi, chciał żyć tak jak żył za młodu. Wyruszył do lasu, by żyć wraz ze znajomymi druidami i tam w spokoju dbać o swoje ciało. Rok zajęło mu przywrócenie ciała i umysłu do dawnego stanu, rok ciężkiej pracy. Spędzał czas również na nauce, druidzi uczyli go o istotach zamieszkujących Alaranię oraz jak porozumieć się z nimi.
Nadszedł czas by spojrzeć przeznaczeniu prosto w twarz i wyruszyć ostatni raz na polowanie. Minęło parę lat, Is nie miał pojęcia, czy jego brat będzie znajdował się tam, gdzie podejrzewał. Miał trzy możliwe miejsca, sprawdził każde po kolei. Pierwszy był ich stary obóz, lecz tam nie było go. Czarnowłosy wraz z Harvorem wyruszyli do Fargoth, rodzinnego miasta rodzeństwa. A gdy już tam byli pierwszym miejscem, które sprawdził była karczma, w której niestety nie było młodego. Ostatnim miejscem był ich dom rodzinny i tym razem przeczucie nie zawiodło myśliwego. Wszedł do domu i spotkał tam swego brata, który czekał na niego wpatrzony w jakiś punkt za oknem.
- Nie potrafiłem Cię zabić. Wiesz dlaczego? - zapytał młodszy.
- Ta -
- Wiedziałeś, że ją kocham? -
- Ta... -
- Więc czemu? Czemu to zrobiłeś? -
- Bo ona Ciebie nie kochała. - Is wziął głęboki wdech — Ani ja jej... -
W tym momencie młodszy rozpłakał się.
- Przepraszam bracie, nie powinienem był... - czarnowłosy nie dokończył.
- To nie ma już znaczenia. Ona nie żyję. Ja ją zabiłem. -
- Dlaczego? -
- Z zemsty. - odwrócił się od okna w stronę brata — Sam powinieneś o tym dobrze wiedzieć. Sam się teraz mścisz. -
- Mylisz się bracie. Nie robię tego z zemsty. Dokańczam tylko to, co wy zaczęliście. -
- Czy to oznacza, że swoje życie też odbierzesz? -
- Kiedyś zostanie mi odebrane, lecz ja tego nie zrobię. - wyjął miecz z pochwy i zbliżył się do brata — Kocham Cię bracie -
- Ja Ciebie też kocham Is, żałuję... - nie dokończył, jego głowa poleciała na podłogę, a zrozpaczony Istrathil upadł na kolana i krzyczał. Czuł smutek, rozpacz, gniew.
Cały czas czuł zew, lecz chciał się go pozbyć. Wrócił na szlak jako samotnik przyjmujący niewielkie zlecenia i starający się przetrwać, dopóki nie znajdzie konkretnego celu w swoim życiu.