- Stój! - karczmarz w ostatnim momencie powstrzymał szlachcica przed wybuchem gniewu, łapiąc go za nadgarstek. - Zostaw go panie w spokoju, jeśli Ci
życie miłe. Źle mu z oczu patrzy... - powiedział szybko półszeptem, po czym skinieniem głowy polecił mu usiąść przy ladzie.
Dostojnik wysłuchał go, choć niechętnie. Zajął wskazane mu miejsce, a po chwili upajał się już przyniesionym mu przez oberżystę trunkiem. Przeciągnął
się ze dwa razy, odetchnął głęboko i pociągnął duży łyk piwa. Ogarniająca go złość zaczęła się powoli ulatniać.
- Ten świat schodzi na psy... - zaczął wreszcie narzekać pod wpływem alkoholu. - Postępować tak ze starszymi, z osobą o wyższym statusie społecznym! -
wyżalał się barmanowi czkając co chwilę.
Nie potrafił, nie mógł zrozumieć tego, co przed chwilą go spotkało. On, któremu kłaniają się najzacniejsi ludzie w tym mieście, został właśnie
sponiewierany przez zwykłego chłystka. Mężczyznę, od którego cuchnęło na kilometr. Nieumytego i ubranego w podarte łachmany, pamiętające chyba
początki Ery Spokoju Alarańskiego. Zwykłego człowieka z ulicy, który siedział właśnie w ciemnym kącie karczmy.
Przybysz ubrany był tak, jak w wyobrażeniu każdego dzieciaka powinien wyglądać skrytobójca. Długi, ciemnobrązowy płaszcz okrywał jego ciało.
Odsłaniał jedynie czarne, skórzane spodnie oraz wysokie buty z ostrogami. Twarz przysłaniał cień rzucany przez jego kaptur. Pił teraz jakiś trunek z
kufla o sporych rozmiarach i wpatrywał się zamyślony w ponury widok za oknem. Wszedł tu dosłownie kilka minut temu i zdążył już urazić hrabiego. Po
prostu nie dane mu było poznać zasad dobrego wychowania przyjętych w owych okolicach. Popełnił śmiertelny wręcz błąd - nie oddał honoru osobie o
wyższym statusie społecznym, a nawet ośmielił się zająć upatrzony przez nią stół.
- Nie, ta zniewaga nie ujdzie mu płazem! Niech no moich chłopców zawołam tu tylko, a popamięta...! - wzburzył się znów dostojnik, zrywając się z miejsca.
Ruszyłby zapewne ku wyjściu, by zwołać swoją świtę, gdyby nie stanowcza reakcja karczmarza.
- Siadaj pan! Honor to zaiste rzecz ważna, ale niewielka jest granica między nim a głupotą! - rzekł półgłosem stanowczo, ale na tyle cicho, by nie
wzbudzać podejrzeń u gości.
Za chwilę napełnił szlachcicowi pusty już kufel. Podał go mu, a kiedy ten zaczął pić, nachylił się nad nim.
- Spójrz no panie, tylko dyskretnie, na jego ślepia. - wyszeptał.
Pijący rzucił przelotne spojrzenie ku banicie. Prędko zrozumiał to, co chciał mu przekazać barman. W cieniu rzucanym przez kaptur na twarzy jegomościa
błyszczały dwa punkciki czerwone niczym rubiny.
- Powiadają, że to jest ten... wampir. - podpowiedział szlachcicowi, kiedy jego twarz zaczęła blednąć. - Nie wiem, ile z tego jest prawdą. Pewnym jest
jednak, że ten jegomość zarąbał wczoraj w pojedynkę całą bandę zbirów, która ośmieliła się mu narzucać. Honorem więc się panie nie przejmuj. Ciesz się
raczej, żem Cię powstrzymał i życie uratował. Zresztą i tak jego dni są policzone. Już posłano po łowców nagród, powinni zjawić się tu lada dzień...
* * *
Na świecie pojawił się 41 lat temu. Opowiem Wam jego historię, choć sam nie wiem ile jest w niej prawdy. Wszystko to, o czym usłyszycie ode mnie, ja
usłyszałem od niego samego. Dlatego też do opowieści tej wkrada się wiele niejasności, a to z tego powodu, że on sam wie o sobie niewiele. Nie mógł
nawet zdradzić mi imienia swojej matki. Będę się więc kurczowo trzymał jego słów własnych. Niczego od siebie nie dodam, by możliwie zachować
pierwotną wersję jego relacji. Zacznę od kilku słów na temat jego ojca.
Lerehr, bo tak ma na imię, był niegdyś Aniołem Światła, prawą ręką Pana. Ponoć należał do tego rodzaju Aniołów, które egzekwowały Pańskie
zachcianki bez żadnego słowa sprzeciwu. Wiedzieć Wam bowiem trzeba, że nie każdy Anioł akceptuje wszystkie pańskie wyroki. Wielu jednak wykonuje
polecenia mimo swoich osobistych odczuć. Lerehr zaś należał do tych nielicznych, którzy nie tylko wykonywali zlecone im zadania bez żadnych zarzutów,
ale jednocześnie całym swoim sercem były oddane sprawie. Siał postrach wśród Potępionych. Do czasu...
Jak to się stało, że sam zasilił ich szeregi jako jeden z Upadłych? Tego nie wiem do dziś. Co złamało niezłamanego? Co ugięło nieugiętego? Mówią, że
chodziło o kobietę. Ponoć porzucił boską służbę dla jednej z Piekielnic. Mój przyjaciel powiedział mi, że ojciec nigdy nie rozmawiał z nim na ten temat. Nie
dowiedział się nawet co się z ową kobietą stało. Jakaś w końcu być musiała, skoro był owocem tego potępionego związku.
Powiedział mi, że ojciec wiązał z nim wielkie nadzieje, cokolwiek to znaczy. Ponoć nigdy nie cieszył się tak z niczego, jak na widok swojego narodzonego
syna. Radował go ponoć wygląd niemowlęcia. Widząc jego oczy, a w następnym czasie i kolor jego włosów powtarzał zawsze, że Pan go porzucił, czyli nie
będzie go wzywał na służbę do siebie. Miał nie być ''splamiony'' boskim przeznaczeniem. Jak to było i co to znaczyć miało - nie wiem.
Wiem jednak, że szybko rozpoczął nauczanie swojego potomka. Słyszałem, że był trochę na niego zły. Chciał z niego uczynić postrach Niebian, a nie był
zbyt pojętnym uczniem jeśli chodzi o sztuki magiczne. Dzięki żmudnej pracy, ojciec wpoił swojemu synowi podstawy Dziedziny Ognia i Zła. Postanowił
jednak nie trwonić więcej czasu na nauczanie chłopca magii. Widząc szermiercze predyspozycje malca, postanowił skupić swoją uwagę właśnie na
rozwijaniu jego umiejętności walki mieczem. Tym razem trafił w dziesiątkę, jak to mówią, bo dzieciak szybko stał się mistrzem w posługiwaniu tym
typem oręża. Hoho, wiem co mówię, widziałem go przy pracy.
W jego dzieciństwie różnie to bywało. Smutne chwile przeplatały się z radosnymi. Mimo wszystko ojciec był z niego zadowolony. Według zwyczaju
chłopiec skończył naukę w wieku 21. lat. Stał się dorosłym przedstawicielem rasy Upadłych Aniołów. Od tej pory młody Upadły często opuszczał piekło,
by towarzyszyć mu w jego misji. Na czym ona polegała? Ni w ząb nie zrozumiałem wzniosłych słów mego przyjaciela na ten temat, ale założę się, że
chodziło po prostu o ubijanie Niebian. W tym byli ponoć dobrzy. Choć nie byli obdarzeni boską łaską, to górowali nad swoimi przeciwnikami
doświadczeniem. Upadli musieli przystosować się do radzenia sobie w trudnych warunkach, dlatego też stali się w pewnym momencie silniejsi od
zwykłych Aniołów.
Takie życie wiedli razem przez kolejnych 21 lat. Potem mówiąc najprościej ''coś się zepsuło'' albo jak ja to mówię ''historia zatoczyła koło''. Znów pojawiła
się kobieta, tym razem na drodze młodego Upadłego. Piękna Anielica, jak sam ją określił z resztą. Nie pytajcie, nic więcej o niej nie wiem! Strach go było
wypytywać, widać delikatna sprawa. Mimo to pierwszy raz widziałem, by się rumienił, co naprawdę wielce mnie zadziwiło. Uśmiechnąłem się tylko i
zostawiłem tą sprawę bez komentarza.
Udało mi się z niego wyciągnąć tylko tyle, że była jedną z tych, którą zlecono mu wykończyć. Chyba nawet pokonać mu się ją udało. Nie wiem co mu
rzekła, kiedy ten przystawiał jej ostrze do gardła, ale było to na tyle skuteczne, że nie tylko jej nie zabił, ale od tamtej pory bardzo się zmienił. Zaczął
studiować niebianologię. Coraz rzadziej chadzał ze swoim ojcem na misje. Jeśli w ogóle opuszczał piekło, to starał się omijać boskie stworzenia. Zamknął
się w sobie i często widywano go zamyślonego.
W końcu nadszedł ten dzień, w którym oficjalnie postanowił opuścić swój dom. W całym piekle aż drżało, kiedy tylko doniesiono o tym Lerehrowi. Gniew
jego był straszny. Kiedy dowiedział się co skłoniło syna do podjęcia takiej decyzji, ten niemal stracił zmysły. Próbował go zatrzymać, ale bezskutecznie.
Oczywiście doszło do zaciętej walki. Jak sam powiedział mój przyjaciel, cudem jest to, że jest dziś wśród nas. Z resztą co tu dużo gadać. Wystarczy
spojrzeć na jego paskudną bliznę ciągnącą się od szyi aż po łokieć prawej ręki - pamiątka po jednym z jego ognistych zaklęć. Ledwo przeżył, ale zdołał mu
umknąć.
Co mu siedzi w głowie? I tego nie wiem. Wydostał się z piekła, ale wcale nie wstąpił do niebios. Siedzi tu, wśród ludzi. Ścigany zarówno przez Niebian, jak i
Piekielnych. Między młotem, a kowadłem, rzekłbym. Ale mu to widać odpowiada.
Mówi, że to jego przeznaczenie. Marzy o zostaniu człowiekiem. Powiedział, że to przenośnia, ale nie bardzo to zrozumiałem. Ze swoim płaszczem się nie
rozstaje, chowa pod nim te diabelskie skrzydła. Myślę, że Anioł zawsze zostanie Aniołem. No, może poszukać jeszcze pomocy u magów, ale nie jestem
przekonany, że oni tu w czymś pomogą... Nie wiem, czy głupi on, czy też wie coś, o czym ja nie wiem, ale na prawdę wierzy w swoje słowa. Do tego
popiera je czynami kiedy tylko może, pomagając słabszym i przymilając się im chcąc zyskać ich zaufanie, akceptację...
Wśród nas żyje już od roku. Jak ma na imię, pytasz? Nie powiem Ci, bo po prostu nie wiem. Przedstawił mi się jako Agarwaen. Przydomek ten nadały mu
elfy, u których ten schronił się po swojej ucieczce z piekła. Z ich języka na nasz tłumaczy się to dosłownie ''Splamiony krwią''. Ma to być pamiątka po jego
grzesznym życiu. Znamię przeszłości i symbol krwi jego braci, których pozbawił życia.
* * *
Ostatnie trzy lata swojego życia spędził wraz z wiedźmą z Gór Dasso*, która przygotowała go do dalszego pobytu w Alaranii. Tutaj też młodzieniec
odkrył swoje prawdziwe powołanie i ostatecznie ukształtował swój charakter.
* Link do wątku w podpisie.