Jej rodzina przeniosła się do Ekradonu wiele lat przed jej urodzeniem. W mieście tym elfy stanowią mniejszość, stąd mała długoucha wychowywała się podobnie do ludzkich dziewczynek. W bardzo młodym (jak na elfa) wieku trafiła na dwór królewski. Urokliwa elfka po kilku latach dostała się do grona doradców króla, jako jedyna przedstawicielka innej rasy. Elfia społeczność przyjęła tę wiadomość z zadowoleniem — Maeve pochodziła z bardzo przyzwoitej rodziny, a sama była utalentowaną osóbką, choć wyjątkowo młodą. Inni doradcy króla nie byli tym zachwyceni, jednak wszyscy zgodnie milczeli na ten temat. W ten sposób Maeve spędziła kilkanaście lat na królewskim dworze, poza swoją rolą pełniąc dodatkowo funkcję nauczycielki szlachetnie urodzonych dzieci. Król był zadowolony, ludzie byli zadowoleni — po prostu sielanka. Władca był człowiekiem, więc prędko przyszedł na niego czas. Po jego śmierci na tron wstąpił jego syn. Od początku było wiadomo, że nadszedł czas na zmiany. Elfka widziała, że nie jest już mile widzianą personą. Postanowiła jednak czekać, pewna, że nowy król najwyżej ją odeśle, wysłuchując skarg innych doradców. Bardzo się pomyliła. Wino na początku smakowało normalnie. Dopiero po kilku sekundach elfce zakręciło się w głowie. Jej usta posiniały, ręce i nogi odmówiły posłuszeństwa. Nim wszystko przysłoniła czerń, dojrzała jeszcze otwierające się drzwi od komnaty.
- ... do rzeki. Zajmą się nią rybki.
- Głupiś, utopca nam wyhodujesz. Wiedźmy się pali. - paskudny rechot wypełnił jej uszy.
Nie otwierała oczu, czuła tylko tępy, pulsujący ból. Ledwo czuła własne ciało, nie miała sił, by się poruszyć. Najbardziej bolała ją głowa.
- Zawiń w coś i wrzuć mi na siod... - głos mężczyzny urwał się, zastąpił go chrapliwy bulgot. Koń zakwiczał przestraszony. Maeve poczuła, jak uderza o ziemię. Znów straciła przytomność.
Gorycz w ustach. Zakrztusiła się i kaszląc, wypluła większość tego, co jej podano. Wsadzono ją na konia, siedzący za nią chwycił ją w pasie, by nie spadła. Jęknęła cicho, gdy jej ciało eksplodowało bólem.
- Uciekajcie. Do lasów, szybko! To cud, że ona wciąż żyje... - usłyszała jak przez mgłę. Elfy, to musiały być elfy. Mówiły w Pradawnej Mowie. Otworzyła oczy, ale nie zobaczyła nic. Było ciemno, noc zapewne. Któryś z elfów jęknął głucho, inny paskudnie zaklął.
- Trzymaj się! - szepnął ten za nią.
Szarpnęło, koń zerwał się do galopu. Elf trzymał ją mocno, nie pozwolił spaść. Przy każdym ruchu jej ciało bolało niemiłosiernie. Nie była w stanie powstrzymać łez. Słyszała krzyki, świsnęły strzały. Elf co trochę popędzał konia. Nie wiedziała, czy wyjechali z miasta, czy też nie. Przestało to mieć znaczenie. Wszystko przestało mieć znaczenie. Zemdlała.
Kiedy ponownie odzyskała przytomność, leżała na czymś miękkim. Czuła się już znacznie lepiej, ale wspomnienia zacierały się, jak gdyby były snem. Ktoś pochylał się nad nią i poczuła, jak obmywa jej twarz. Zapachniało ziołami, leśnym runem i kwiatami. Otworzyła oczy. Nadal było ciemno, czyżby wciąż była noc?
- Gdzie jestem? - szepnęła z wysiłkiem. Gardło miała suche i poparzone, piekło przy każdej próbie przełknięcia śliny.
- Nic nie mów, dziecko, odpoczywaj — usłyszała głos kobiety. Dziwny głos. - Jesteś w Szepczącym Lesie, wśród driad. Przywiózł cię tu ledwo żywą nasz przyjaciel. Odjechał szybko, powierzając cię naszej opiece. Odpoczywaj, dziecko, odpoczywaj. Usłyszała cichy krzyk, coś małego i miękkiego dotknęło jej twarzy. Driada fuknęła na zwierzę, które ponownie krzyknęło, nie ruszając się z miejsca. Po głosie elfka rozpoznała sokoła. Poruszyła głową, chcąc na niego spojrzeć, ale było tak ciemno, że nic nie zobaczyła.
- Dlaczego... dlaczego jest tak ciemno? - zapytała po chwili. Driada westchnęła cicho.
- Leżysz w samym słońcu, elfko. - powiedziała ze smutkiem. Z oczu elfki popłynęły łzy, znacząc policzki krwawymi śladami.
Wśród driad spędziła wiele lat, ucząc się normalnie żyć na świecie, który przestała widzieć. Sokół, który zjawił się wraz z nią, był przy elfce cały czas. Po pewnym czasie Maeve nauczyła się orientować za pomocą słuchu, a jej zmysł dotyku wyostrzył się. Choć nigdy nie uczyła się magii, posiadała czuły magiczny zmysł, który także pomagał jej w życiu. Zwinnością i zręcznością nie ustępowała innym driadom, a w walce wręcz nawet je przewyższała. Utrata wzroku nie przeszkodziła w nauce szermierki. Miała tak niesamowity refleks, że umiała unikać ciosów, jedynie słysząc skąd przychodzą. Wkrótce towarzyszyła pozostałym driadom w wędrówkach po lesie, bez problemu przebiegając po zwalonych pniach i przemykając pomiędzy pniami. Sokół, którego nazwała Virtus, porozumiewał się z nią i wskazywał drogę. Driady stały się dla niej siostrami. Do tej pory nie udało jej się spłacić długu wdzięczności, który u nich zaciągnęła, choć niejednokrotnie stawała do walki w obronie ich leśnej enklawy. Nie umiała wybaczyć tym, którzy ją okaleczyli. Coraz częściej opuszczała las i zapuszczała się do miasta, szukając sposobnej chwili. Dowiedziała się, że jej rodzina przeprowadziła się do Menaos, a także tego, kto dokładnie ponosił odpowiedzialność za zamach. Pewnej nocy zakradła się do kilku dworów szlacheckich. Rankiem służba odnalazła ciała sześciu baronów leżących w kałużach krwi. Maeve postanowiła opuścić Szepczący Las. Podróżując od miasta do miasta, doskonaliła swoje umiejętności — zarabiała na życie głównie za pomocą miecza, od czasu do czasu rozprawiając się z lęgnącymi się w kanałach utopcami, a kiedy indziej eskortując karawanę kupiecką. Od dziecka interesowała ją magia, lecz nigdy się jej nie uczyła. Teraz nie jest w stanie skorzystać z żadnej książki, co niejednokrotnie wzbudza w niej złość. Mimo trudności nadal chce uczyć się posługiwać magią.