Mearcair urodziła się jako karnsteinska arystokratka, w związku z czym od dzieciństwa była zmuszana przez rodziców, by udawać wampira. Niespecjalnie jej to leżało, no ale cóż, jaka szkoda jest w udawaniu? Nie zamierzała ryzykować gniewu tatusia z tak prozaicznego powodu, zwłaszcza że znany on był z gorącego temperamentu i podejmowania decyzji w afekcie, a młoda szlachcianka nie chciała przecież wylądować na ulicy. W posiadłości rodzinnej żyło jej się wygodnie i przyjemnie.
Szczególnie panienka upodobała sobie rodową bibliotekę. Uwielbiała spędzać długie godziny śledząc losy odważnych bohaterów i potężnych czarodziejów, opisane na kartach wielostronicowych eposów. W istocie, tak bardzo przypadły jej te dzieła literackie do gustu, że sama postanowiła zostać taką heroiną. A, że ze swą kruchą budową niezbyt nadawała się na mężnego wojaka, znalazła pierwsze lepsze obrośnięte kurzem i pajęczynami dzieło na temat magii dobra (bo przecież ta właśnie dziedzina magii przystoi najbardziej wielkiemu bohaterowi) i poczęła je zgłębiać. A, że była dziewczyną pojętną, szło jej całkiem nieźle i kto wie, być może faktycznie zostałaby kiedyś czarodziejką. Los zdecydował jednak inaczej.
Otóż rodzicom młodej Mearcair udało się przekonać jednego z okolicznych wampirów, by przemienił całą rodzinę. Jednak o ile dziewczyna nie widziała zbytniej szkody w udawaniu krwiopijcy, to spokojnie dać się przemienić i naprawdę stać się jednym z nich już nie zamierzała. Początkowo rodzice usiłowali przekonać ją za pomocą argumentów, gdy to nic nie dało przeszło do krzyku i wielogodzinnych kłótni. Aż w końcu miarka się przebrała. Ojciec Mearcair stwierdził, że skoro nie chce się podporządkować rodzinie, to nie ma prawa nazywać się jej członkiem — wydziedziczył ją więc, pozbawiając nazwiska, tytułu oraz posagu i wyrzucił z domu.
I cóż w takiej sytuacji mogła zrobić młoda, ładna, nienawykła do pracy dziewczyna? Zapewne najlepszym wyjściem byłoby dla niej zostać utrzymanką jakiegoś względnie zamożnego mieszczanina, jednak nie pozwalała jej na to duma — jedna z niewielu pozostałości po życiu szlachcianki. Początkowo próbowała więc czepiać się różnych zawodów, jednak rzadko kiedy zdarzało się, by ktokolwiek ją zatrudnił, a jeśli nawet, jej kariera kończyła się ledwie po kilku dniach. Pozostało jej więc życie na ulicach Karnsteinu, gdzie szybko by pewnie zginęła lub, w najlepszym wypadku, została tanią ladacznicą, gdyby szczęśliwie nie poznała o kilka lat młodszej Yasmerin.
Dziewczyny szybko się zaprzyjaźniły, wymieniając się historiami o wielkich magach i marzeniami na przyszłość. Yasmerin, obeznana z ulicami Karnsteinu, nauczyła byłą arystokratkę podstawowych sztuczek potrzebnych do przetrwania w wąskich zaułkach, a czasem przynosiła jej nawet coś do zjedzenia bądź ubrania ze swojego domu. Razem studiowały też magię wody z ksiąg, które Yas zdobyła nie wiadomo skąd. Pomimo trudnych warunków, Mearcair była szczęśliwa i nie czuła potrzeby narzekania na swój los. W końcu sielanka się jednak skończyła — Yasemerin popadła w kłopoty i musiała uciekać z miasta. Mearcair bardzo chciała wyruszyć w podróż razem z nią, wiedziała jednak, że będzie dla Yas tylko niepotrzebnym ciężarem. Została więc. I nastały dla niej ciężkie czasy.
Właściwie nie obchodziło jej to, że nie ma jej już kto dokarmiać czy ubrać — o wiele gorsza była strata przyjaciółki, kogoś, z kim można porozmawiać, na czyim ramieniu można się wypłakać. Kogoś, dzięki komu ulice nie są już tak straszne i wielkie, bo wszystko wydaje się prostsze i przyjemniejsze. W kilka miesięcy Mearcair z żywej, dumnej i ciekawej świata dziewczyny z arystokratycznymi naleciałościami, zmieniła się w zmizerniałego, zmęczonego życiem wypłosza. I te właśnie cechy przyciągnęły do niej mrocznego elfa imieniem Festus, który wyszukiwał młodych chłopców i dziewczyny podobnych Mearcair, kusząc ich obietnicami nowego, lepszego życia. I chociaż była arystokratka nie była na tyle naiwna, by dać się omamić, poszła za nim, bo każdy los wydawał jej się wtedy lepszy niż los ulicznego szczura.
Spodziewała się różnych rzeczy, ale na pewno nie tego, co zastała — sekty. Festus potrzebował nie zabaweczek erotycznych, nie niewolników, nieświeżych ciał do badań, ale wyznawców. Wyznawców dla boga Ongar'n'aditha. Jedno z tysięcy bóstw, przed którymi niegdyś drżały legiony, a którym obecnie cześć oddawały garstki fanatyków. Zapewne Festus usiłował przywrócić swemu bożkowi chwałę poprzez zbudowanie nowego kultu, zaczynając od podstaw. Czyli od zwerbowania mnóstwa ludzi, o których nikt nie będzie się upominał i 'przekonaniu ich' o potędze Ongar'n'aditha.
Mearcair była jedną z kilkunastu osób, które pomimo usilnych starań oraz specjalnego wkładu do posiłków wydawanych w przyświątynnej kuchni, nie dała się przekonać. W przeciwieństwie jednak do reszty niezłomnych, nie przyznała się do tego — co, jak się okazało kilka ciał w rzece później, było słuszną decyzją. Zamiast tego, intensywnie myślała jak wydostać się z sieci, w którą wpadła. Ucieczka nie wchodziła w grę, byli zbyt dobrze pilnowani przez strażników Festusa, a także przez siebie nawzajem. Nie zamierzała jednak stać się bezmyślną kukłą — nie po to tyle straciła, by teraz grzecznie ugiąć przed kimś kark. Miała szczęście, gdyż okazja nadarzyła się sama. Najwyraźniej Festus zobaczył w niej coś, czego nie widział w innych kultystkach — być może było to jej szlacheckie pochodzenie, a może po prostu miał słabość do dziewcząt z tym typem urody. W każdym razie, pewnej nocy została przyprowadzona do jego komnaty na 'pogawędkę'.
Mrocznego elfa zgubiła przesadna pewność siebie i zaniedbanie środków ostrożności. Jak można się domyślić, Festus spodziewał się uległej dziewczyny, która z radością rozłożyłaby przed nim nogi... A nawet jeśli nie, na pewno nie spodziewał się swojego własnego sztyletu wystającego z jego własnej klatki piersiowej. Był tym wręcz tak zaskoczony, że, ku uldze Mearcair, nie wydał nawet dźwięku konając. Pozbyła się w ten sposób jednego problemu, jednak ściągając tym na siebie ogrom innych. Bo jak miała wytłumaczyć bandzie żądnych krwi fanatyków, że właśnie zabiła ich przywódcę — i ujść z życiem? Wydawać by się mogło, niewykonalne. Mearcair była jednak bystrą dziewczyną. Stawiając wszystko na jedną szalę, postanowiła wyjść wyznawcom Festusa naprzeciw, jako oręż dzierżąc zręcznie splecioną historyjkę o objawieniu i sprzeniewierzeniu się przez Festusa zasadom wiary. I o dziwo, oni jej uwierzyli, uznając ją za wybrankę.
I tak Mearcair została najwyższą kapłanką kultu, w którego boga nie wierzyła. Cóż, każdy ma swoją historię.